Netflix nie przestaje zasypywać nas filmowymi produkcjami. Tym razem po m.in. Cargo i The Rain postanowił wrócić do postapokaliptycznego kina drogi, tym razem z Forestem Whitakerem i Theo Jamesem.
Pierwsza zasada: nie zatrzymuj się
Zaczynamy od krótkiej ekspozycji, w której poznajemy Willa (Theo James) i jego dziewczynę Samanthę (Kat Graham). Planują się pobrać, co więcej spodziewają się także potomka, dlatego Will musi odbyć podróż na drugą stronę Stanów Zjednoczonych (z Seattle do Chicago), aby prosić ojca Sam o jej rękę. Tom, przyszły teść, w którego wcielił się Forest Whitaker, wydaje się nie lubić głównego bohatera, co więcej najwyraźniej ma do niego sporo żalu – o rozbitą przed laty łódkę, o to, że Sam się przez niego przeprowadziła na drugi koniec kraju i kilka innych. Tu zaczyna się koniec. Kiedy rano Will rozmawia przez telefon z Sam, w Seattle dochodzi do ogromnego wybuchu, a połączenie zostaje zerwane. Szybko okazuje się, że w całych Stanach Zjednoczonych dzieją się dziwne rzeczy – wysiada prąd, przestają działać satelity, zaczyna się też mówić o bombie atomowej, która wpadła w pobliżu Los Angeles, a pogoda zaczyna szaleć. Aby dowiedzieć się co się stało, Will musi połączyć siły ze swoim teściem i wyruszyć w samochodową podróż przez pogrążające się w chaosie Stany Zjednoczone.
How it Ends nie jest zbyt odkrywczą produkcją, jeżeli chodzi o komentarz na temat ludzkości w obliczu zagrożenia. Jak zwykle niemal wszyscy stają się dla siebie wrogami, a każdy szuka byle jakiego podstępu, aby przechytrzyć i ograbić bliźniego. Pod tym względem ma się wrażenie, że twórcy z zegarmistrzowską precyzją umieścili momenty zagrożenia – dość łatwo jest je przewidzieć.
Ten fakt zostaje w pewnym stopniu zrekompensowany przez wyśmienity klimat. Jest nieco duszny i przygnębiający, idealnie oddaje dezinformację i szerzący się chaos. Nie wiemy co się dzieje – kataklizm na ogromną skalę? Atak innego państwa? Inwazja obcych? Wszystko wydaje się być tak samo prawdopodobne. How it Ends trochę przypomina Pandemię Jany Wagner, tam co prawda literaccy bohaterowie przemierzali Rosję, jednak uczucie przytłoczenia było podobne. Niezależnie od tego co jest powodem końca, liczy się tylko przetrwanie, twoje i najbliższych, pozostali są tylko przeszkodą.
Druga zasada: nie zatrzymuj się
Film jest także przyjemny pod względem wizualnym. W szerokich kadrach możemy podziwiać piękne widoki, w które co jakiś czas powtykane są skutki dziejącej się gdzieś w tle zagłady ludzkości. Spalone lub porzucone samochody, wykolejony pociąg, pożar miasteczka, wszystko przyjemnie podbudowuje klimat (o ile można mówić o przyjemności w perspektywie apokalipsy oczywiście). Do tego kilka scen akcji wplecionych tak, aby przypomnieć o filmie, tym którzy przysnęli na nudniejszych scenach.
Szkoda tylko, że za tym nie idzie gra aktorska. Whitaker jak zwykle wydaje się balansować między mistrzostwem a obłędem, a James gdzieś tam po prostu jest i przez cały film sprawia wrażenie, jakby chciał zadać wiele pytań, ale nie wypada. W końcu świat jaki znamy właśnie dobiega końca. Role, jakie im przyszło odegrać były równie mdłe. Postaci napisano tak, żeby chociaż sprawiały pozór prawdziwych postaci, posiadających jakieś pasje, zamiłowania oraz porażki czy wady. Jest to o tyle dziwne, że film momentami sprawia wrażenie, jakby to właśnie postacie miały go wypełnić. Tymczasem są po prostu pionkami, które mają zostać przepchnięte z punktu A do punktu B, reagując na to co im się przytrafia po drodze. Na szczęście, jeżeli nie będziemy się zbytnio nad nimi zastanawiać, nie jest to jakoś specjalnie rażące.
Podobnie jest z podejmowanymi przez postacie decyzjami. Czasami brakuje wyraźniejszego uzasadnienia, jakiejś podbudowy ich reakcji, która uwiarygodniła by takie, a nie inne działania. Brakuje tego od samego początku filmu, czyli od momentu, w którym Will decyduje się na kilkudniową wyprawę na drugi koniec Stanów. Czy nie lepiej poczekać na jakieś dokładniejsze informacje? Co się stało i dlaczego? Co powinni ze sobą zabrać? Na co się przygotować? Odpowiedź zdaje się brzmieć: nie pytaj, popsujesz sobie zabawę.
How it Ends ma sporo dziur w scenariuszu, na szczęście jednak są to raczej drobne ubytki, które przy odpowiednim „zmrużeniu oczu”, znikają i przestają przeszkadzać. Z przygotowań na kilkudniową wyprawę widzimy tylko jeden plecak i kilka baniaków z wodą. Możemy zakładać, że Tom, jako były wojskowy, dobrze wie co zabrać, a co będzie zbędne, jednak brakuje tych kilku scen, w których przeprowadzono by chociaż krótki dialog o tym, co i dlaczego warto zabrać. Podobnym wartościowym uzupełnieniem byłoby kilka momentów przedstawiających trudy podróży – brak porządnego snu, brak prysznica, czy chociażby przyziemna fizjologiczna potrzeba, którą trzeba załatwić w niepewnych okolicznościach. Może to wydaje się zbyt oczywiste i zbędne, jednak mam wrażenie, że dodałoby filmowi trochę realizmu.
Trzecia zasada: nie zatrzymuj się
Najnowsza produkcja z metką Netflix Originals nie jest kinem ambitnym czy widowiskowym. Nie stara się moralizować na temat potrzeb pozostania ludzkim w obliczu katastrofy, czy o postępowaniu człowieka ogólnie. Nie jest też efektownym wyścigiem z czasem, bądź ucieczką przed kataklizmem czy obcymi. To idealny film do obiadu czy na spokojny weekend. Etykietka „Netflix & chill” wydaje się tu być wręcz idealna. Przypomina nieco książki z kiosków – wiesz, że nie można się po nich spodziewać rewolucji, ale wiesz też, że przyjemnie spędza się przy nich czas, a później pójdzie dalej. Dogłębna analiza nie jest tu potrzebna, ponieważ tylko się rozczarujemy i popsujemy pierwsze, całkiem interesujące wrażenie.
Na koniec chciałam jeszcze tylko dodać, że to co na pewno jest rozczarowujące to zakończenie. Nie będę pisać dlaczego, czujcie się po prostu ostrzeżeni.
Nasza ocena: 5,5/10
Idealna średniawka od Netflixa. Ciekawy pomysł, nieco zmarnowany kiepską realizacją. Wciąż jednak dobry na weekendowy seans. „Netflix & chill” w pełnej krasie.Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 3/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa muzyczna: 6/10