Site icon Ostatnia Tawerna

Jak to jest być dźwiękowcem? Dobrze? – wywiad z Janem Dzyrem, reżyserem dźwięku niezależnego filmu „Pół wieku poezji później”

Pół wieku poezji później powstało właściwie bez budżetu, zasilane przede wszystkim samozaparciem i pasją jego twórców. Dzięki ich zaangażowaniu oraz ciężkiej pracy udało się stworzyć film, który spotkał się ze świetnym przyjęciem fanów i krytyków. Swoje trzy grosze dołożył do tego projektu Jan, który sprawił, że to dzieło brzmi. I to jak brzmi!

Antares: Jak to jest być dźwiękowcem? Dobrze?

Jan Dzyr: A wie pan, moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze. Gdybym miał powiedzieć co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi. Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam.

 

A: Co u ciebie słychać? Prywatnie słyszałem od ciebie, że kończysz etap edukacji, jakie masz dalsze plany w tej materii? Oraz co porabiasz w strefie zawodowej?

J.Dz.: Jak to mawiają na zachodzie, living the dream. Nie narzekam. Pandemia mi nie dokucza zanadto. I tak, zakończyłem etap edukacji zwany edukacją wyższą i z dalszych planów znaczy to tyle, że zakończyłem całą edukację i dalej nie planuję jej kontynuować za bardzo. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. W strefie zawodowej kontynuuję kolejne filmy. Obecnie wraz z Bartkiem Jakubiakiem pracujemy nad jego filmem Młyn, który pierwotnie miał być moim filmem dyplomowym, a pozostał jego dyplomem i prawdopodobnie będzie to mój kolejny film pełnometrażowy w kolekcji reżysera dźwięku i pracownika planu

 

A: Częściej pracujesz przy filmach czy innych tekstach kultury? Które medium bardziej ci odpowiada?

J.Dz.: Najczęściej pracuję przy filmach, choć obecnie staram się trochę wejść w gamedev z sound designem. No, na razie owoce tego wejścia to parę gier z game jam’ów oraz jedna produkcja, gdzie robiłem dubbing. Generalnie w sumie jestem skłonny zostać gdzieś pośrodku, bo jednak najbardziej mnie interesuje tworzenie światów, a tu i tu trochę tego jest i można się tym pobawić.

 

A: Jak zaczęła się twoja przygoda z dźwiękiem i jego reżyserią? Co było/jest twoją inspiracją?

J.Dz.: Moja przygoda rozpoczęła się od tego, że chciałem zostać operatorem filmowym. Po zrobieniu dwóch teledysków jako asystent produkcji trochę się tym zajarałem, żeby coś tam później za kamerą, pooświetlać plan. Aż w końcu trafiłem do szkoły filmowej na dzień otwarty i na sam koniec z nudów zszedłem do studia dźwiękowego. Okazało się, że tam jest jednak fajniej i już tam zostałem. A poza tym to cała rodzina była z tym związana, więc jakoś przypadkiem trafiłem tam, gdzie wszyscy inni. A co do inspiracji, w pójściu na ten kierunek jednak za dużo mnie nie inspirowało, był to bardziej przypadek. Jakoś odnalazłem się tam najlepiej, w tym, co robię. A na co dzień to inni dźwiękowcy. Lubuję się w czytaniu różnych wywiadów czy jakichś podsumowań różnych projektów albo innych sposobów na dzielenie się wiedzą czy doświadczeniem. A z ludzi, którymi najbardziej można się inspirować, no to największe sławy, typu Ben Burtt czy Randy Thom odpowiadający za udźwiękowienie właściwie połowy hollywoodzkich klasyków.

 

A: Jak sądzisz, jak ważną rolę spełnia dźwięk w mediach? Może stanowić o być albo nie być danej produkcji?

J.Dz.: Hmm, można by przytoczyć klasyczny cytat George’a Lucasa: dźwięk stanowi połowę filmu. No i trochę tak po części jest. Co prawda on robił Gwiezdne Wojny i jego filmy dość mocno czerpały właśnie z dźwięku. Jednak Gwiezdne Wojny bez ikonicznych dźwięków mieczy świetlnych nie byłyby tym samym. Ale tak, dźwięk może stanowić o być albo nie być danej produkcji… Kurczę, ciężko mi tu o przykłady, ale generalnie dobry dźwięk może uratować słaby scenariusz, a słaby dźwięk może udupić nawet najlepszy.

 

A: Jeśli tak, to jak to osiągnąć? Co trzeba zrobić, by dźwięk dobrze spełniał swoją rolę w utworze?

J.Dz.: Kurczę, jakbym wiedział, jak to osiągnąć, to chyba byłbym już milionerem. Ale nie jestem (śmiech). Na pewno przydatne jest posiadanie dużej ilości czasu do poświęcenia na dany utwór. Doświadczenie. Konsultacje z innymi twórcami, żeby określić co przeoczyliśmy, co można zrobić lepiej. Ale jak mówię, jakbym wiedział, to by mnie tu chyba nie było.

 

A: Czy w związku z tym, do tej pracy są niezbędne predyspozycje? Jakie? Czy wystarczy ciężka praca, aby pracować z dźwiękiem? Czego się wymaga od dobrego dźwiękowca?

J.Dz: Generalnie można powiedzieć, że wystarczy ciężka praca. Większość umiejętności da się nabyć, wyuczyć. Praca z dźwiękiem nie od razu jest byciem wybitnie artystycznym człowiekiem. Dużo jest profesji dźwiękowych, gdzie ważne jest bycie stricte techniczną osobą, więc generalnie zależy to od naszego wyboru. Można ciężką pracą wyuczyć się technicznych aspektów i wiele osób tak właśnie zaczęło pracę, a nawet skończyło. Ale czy są niezbędne predyspozycje? Powiedziałbym, że tak. Trzeba umieć słuchać. Trzeba mieć pewną wyobraźnię słuchową, dźwiękową. Trzeba umieć wyobrazić sobie jakie dźwięki powinny paść w danej sytuacji. W pracy przy filmie najczęściej po zmontowaniu dźwiękowiec dostaje jedynie dialogi bez żadnych efektów, bez tła, bez atmosfer, bez śpiewu ptaków w lesie. Jakoś trzeba to wypełnić. Trzeba znaleźć pomysł na ten film. Niektórzy są w stanie to znaleźć, niektórzy nie. Ale czy muszą znaleźć? Niekoniecznie, bo mogą być po prostu asystentami, którzy będą podążać według wytycznych. Czego się wymaga od dobrego dźwiękowca? No nie wiem (śmiech). Żeby dobrze wykonywał swoją pracę, żeby od początku do końca pracował z dobrymi efektami.

 

A: Jak wspominasz pracę przy Pół wieku poezji później? Jesteś zadowolony z efektów swojej pracy przy tym filmie?

J.Dz: Pół wieku poezji później wspominam wspaniale! Praca na planie filmowym była dla mnie wielką przyjemnością. Był to pierwszy film na taką skalę, przy którym pracowałem, i byli to fantastyczni ludzie, przy których czystą przyjemnością było tworzyć. Nawet mimo wielu nadgodzin dzień w dzień mieliśmy wielką frajdę i były tego efekty. Z moich efektów pracy jestem zadowolony. Co prawda jeżeli chodzi o postprodukcję, to miałem na nią tak naprawdę miesiąc i tydzień w związku z ostatnim przełożeniem daty premiery. Miesiąc to bardzo mały zakres czasu na post produkcję pełnego metrażu, zwłaszcza jeśli się nie ma finansów i trzeba poświęcić cały ten czas na jeden projekt. Ja miałem szczęście, że byłem wtedy studentem i mogłem poświęcić całość swojego czasu oraz nie miałem wówczas żadnych dodatkowych zajęć ani zleceń. Niektórzy z mojej ekipy niestety musieli poświęcać troszkę mniej czasu, ze względu na pracę, inne zajęcia. Więc w efekcie, cóż, film się udał. Skończyliśmy pracę i wątpię, żeby dało się to zrobić lepiej w tak krótkim czasie.

 

A: Co było jak dotąd najtrudniejszym wyzwaniem w karierze i jak sobie z nim poradziłeś?

J.Dz.: Najtrudniejszym wyzwaniem w mojej karierze wciąż pozostaje Pół wieku poezji później. Wątpię, żeby w najbliższym czasie cokolwiek mogło przebić ten film. Jednak większość utworów jest lepiej zorganizowana produkcyjnie, bo najzwyczajniej w świecie ma pieniądze. No cóż, (śmiech) jak sobie z nim poradziłem? Co było największym wyzwaniem w tym filmie? Zorganizowanie całej ekipy post produkcji dźwięku i zadbanie o to, by każdy pracował przez ten czas i dawał efekty. Jak sobie z tym poradziłem, sam nie wiem. Dużo do nich pisałem, dużo wyznaczyłem sobie punkcików na tablicy, dobrze rozplanowałem co mi potrzeba, a z czego mogę zrezygnować w razie problemów. I w efekcie film wyszedł, więc chyba sobie z tym poradziłem.

 

A: Jak wygląda twój zwykły dzień pracy?

J.Dz: Zwykły dzień pracy rozpoczynam kawą. Najlepiej taką z ekspresu, cappuccino z mlekiem, a potem rozpoczynają się schody, gdyż nie pracuję w takich samych warunkach za każdym razem. Jak akurat pracuję na planie filmowym, to na ogół wstaję godzinę przed wyjściem, robię kawę, poranna toaleta, jem śniadanie, które jest rozmiaru obiadu, ponieważ będę siedział dwanaście godzin na planie filmowym. Normalna pora obiadowa jest zazwyczaj zbyt późno, a zarazem za wcześnie, żeby mieć energię na cały dzień. A jak pracuję w domu i mam coś do zmontowania lub nagrania, to na ogół rozpoczynam go kawą, później długo, długo siedzę przy komputerze, robię różne rzeczy, przeglądam Internet, sprawdzam maila, piszę ze znajomymi, a na koniec dnia, w godzinach wieczornych, przypominam sobie, że to już chyba pora popracować i tak się zaczyna mój dzień pracy (śmiech).

 

A: Jak znajdujesz siebie na rynku reżyserii dźwięku? Czy młodzi ludzie mają szansę się wybić i zrobić karierę? Jeżeli tak, gdzie widzisz największe szanse, jaki to segment?

J.Dz: Cóż, ja znajduję siebie na samym początku tej wycieczki. Ostatnie lata zajmowała mi edukacja, coś już jest w portfolio, coś się szykuje kolejnego. Powoli do celu. Czy młodzi mają szansę się wybić? No cóż, zapytaj mnie jak się wybijać, a zrobię karierę, ale myślę, że tak. Co prawda w Polsce, jeżeli chodzi o film, młodym jest o tyle trudniej, że środowisko jest w pewien sposób hermetyczne i trzeba umieć się wcisnąć odpowiednio w szeregi, znaleźć swoje miejsce. Wielu to robi, wielu potrafi i odnoszą sukcesy. Z drugiej strony mamy inne rynki, jak rynek gier, a w Polsce akurat gry w ostatnich latach bardzo się rozwijają. Mówimy już nie tylko o CD-Projekcie czy innych klasycznych gigantach, a też o rynku indie, który także się rozwija. Powstają nowe studia, bardzo wielu ludzi znajduje pracę właśnie w sound designie w grach. Myślę, że jest to całkiem porządny rynek, jeżeli chodzi o możliwości rozpoczęcia pracy.

 

A: Czy produkcja dźwięku do gier indie może stanowić wejście w świat reżyserii dźwięku do większych produkcji? Jest to taka furtka dla młodych, utalentowanych twórców?

J.Dz: Czy gry indie mogą stanowić taką furtkę? Ciężko powiedzieć. W Polsce trudno jest wejść w rynek gamedevu. Mówi się trochę o tym, że jednak nie ma aż tak dużo miejsca dla juniorów czy że nie ma zbyt wielu staży. Juniorzy są, mają te trzy lata doświadczenia w pracy, nie jest to może najlepsze spojrzenie na tę branżę, ale da się. Ludzie potrafią się wcisnąć. Jakoś tam znaleźć wspólny język ze studiami, ogólnie nawiązywać kontakty. Zbierają też doświadczenia okołogrowe, game jam’y, jakieś małe, własne projekty. Są w stanie przekazać portfolio do jakiegoś małego studia indie, czy do dużego jako asystenci, gdzie mogą się dopiero czegoś nauczyć od kogoś, a nie być rzuconym od razu na głęboką wodę, co w studiach indie mogłoby się zdarzyć. Tam mogliby być jedynymi sound designerami. Tylko, przy wejściu do większej produkcji należy zastanowić się co rozumiemy przez większą produkcję. Czy mówimy tutaj o nagłym przeniesieniu się do dużego studia growego? Pewnie tak, choć gry indie też bywają całkiem spore. Czy robiąc Cyberpunka młodzież będzie mieć większą frajdę? Możliwe, możliwe też, że będą robić znacznie mniej przy nim niż w mniejszym studio. Czy gry indie będą stanowić takie wejście? Myślę, że nie. Myślę, że każde studio jest szansą. Każde studio duże, małe, indie czy AAA jest w stanie być tym punktem zaczepienia.

 

A: Jakie są twoje marzenia i ambicje, co chciałbyś osiągnąć na drodze zawodowej? Na czym zamierzasz się aktualnie skupić?

J.Dz: Obecnie skupiam się na rozwoju, staram się jak najbardziej rozwinąć w kierunku gamedevu. Generalnie w dalszym planie mam własne studio, uniezależnienie się. By móc sobie tutaj tworzyć wszystko niezależnie od pory dnia i nocy i nie mieć właściwie ograniczeń w tym, co chciałbym robić. A w jeszcze dalszym widzę duży potencjał w rozwoju rynku gier indie, gdzie samodzielni sound designerzy są wypierani przez outsourcing dźwięku do odrębnych studiów dźwiękowych, gdzie są odpowiednie zasoby, narzędzia i ludzie, którzy się tym zajmują. Powoli to wchodzi do Polski, mam nadzieję, że będę w stanie uszczknąć mały fragment tego rynku dla siebie, a jak nie, to z chęcią się dołączę do innych. A w karierze filmowej, cóż, byle bym miał dużo fajnych projektów aż do końca życia! (śmiech)

A: I tego ci życzę! Bardzo dziękuję za wywiad.

 

Exit mobile version