Site icon Ostatnia Tawerna

Jak rozpętałem martwą wojnę światową – recenzja gry „Zombie Army 4: Dead War”

Zombie Army, jako swego rodzaju rozwinięcie gry Sniper Elite, czerpie ze swojego pierwowzoru to, co najlepsze, czyli świetną, skradankowo-symulacyjną mechanikę. Sęk w tym, że zestawia ją z chyba najbardziej oklepanym tematem, czyli zombie, niemniej robi to na tyle dobrze, że doczekaliśmy się już czwartej odsłony. Pytanie jednak brzmi, czy my naprawdę jej potrzebujemy?

 

Nazi Zombie Killer 3000

Pierwsza część drugowojennego Sniper Elite powstała w czasie, kiedy ów temat był bardzo popularny. Około 2005 roku, kiedy to zadebiutował ten tytuł, gracze mieli do dyspozycji kilka naprawdę dobrych pozycji, jak kwitnące wówczas Call of Duty czy wykazujące już delikatną tendencję spadkową Medal of Honor. Niemniej produkcja studia Rebellion zabierała się za ten temat z trochę innej strony, przez co – w przeciwieństwie do gier Activision i EA – zdecydowanie bliżej było jej do skradanki czy wręcz symulatora. Jako że byłem wówczas stosunkowo młody wiekiem, miałem czasami nie lada problem, aby poradzić sobie z niektórymi poziomami,  po niedługim czasie gra wylądowała więc w koszu. Ja sam obraziłem się na produkcję studia Rebellion i dołączyłem do kapitana Price’a w Call of Duty. Cóż, taki wiek. Do Sniper Elite powróciłem parę lat później, przy okazji premiery rewelacyjnej drugiej części.

Temat nazistów zombie nie był już wówczas niczym odkrywczym, bowiem około 2009 roku Treyarch rozszerzył Call of Duty World at War właśnie o tryb zombie, w którym chodziło mniej więcej o to, aby jak najdłużej utrzymać się pod nawałą zdechlaków. Osobliwy mariaż II wojny światowej z nutą fantastyki mieliśmy też przecież w Return to the Castle Wolfenstein, więc – powiedzmy sobie szczerze –w zasadzie nie było to nic nadzwyczajnego. Niemniej gra przyciągnęła sporą rzeszę osób, co wynikało z jej dosyć odprężającego charakteru – niewymagającej sieczki na odstresowanie po ciężkim dniu w pracy. Biorąc pod uwagę mechanikę Call of Duty, nietrudno było przerobić tę grę na zombie shooter. Choć nie wydawało się, że Sniper Elite będzie stanowiło podatny grunt na takie rewelacje, to rzeczywistość okazała się jednak inna. Sniper Elite Nazi Zombie Army nie było szczególnie nowatorskie, lecz gwarantowało sporo zabawy. O dziwo, deweloperom udało się przełożyć dosyć zaawansowany model rozgrywki z “poważnego” pierwowzoru na działający całkiem przyzwoicie zombie shooter. Mimo to, nie spodziewałem się wówczas, że tytuł ten doczeka się aż czterech części. Wprawdzie historię można było zamknąć już na trzeciej odsłonie, kiedy to Hitler został wreszcie ostatecznie pokonany, lecz z jakiegoś powodu studio Rebellion zdecydowało się wypuścić Zombie Army 4: Dead War.

Zombiaki atakują i to po raz kolejny!

Zombie Army 4: Dead War to w rzeczywistości na wskroś typowy zombie shooter. Dlaczego? Otóż dlatego, że mamy tu stosunkowo proste, tunelowe mapy upstrzone hordami zdechlaków, które tylko czekają, aby zatopić w nas resztki swoich rozpadających się kłów. Jak zatem nietrudno się domyślić, naszym zadaniem jest do tego nie dopuścić i przy okazji odpłacić zombiakom pięknym za nadobne. A wszystko tylko dlatego, że w czwartej części spin-offu Sniper Elite, Hitler jednak w jakiś magiczny sposób powrócił z zaświatów i raz jeszcze usiłuje utopić świat we krwi. Jak można się domyślić, znów musimy mu w tym przeszkodzić. O ile do trzeciej części gry cała ta historia wydawała się mieć swój pokrętny sens, to przywrócenie do życia głównego antagonisty w recenzowanym tytule odrobinę trąci odgrzewanym,  trochę nieświeżym kotletem, choć na szczęście jeszcze nie padliną (na co mógłby wskazywać tytuł). Umówmy się jednak, to nie fabuła jest głównym orężem Zombie Army 4: Dead War, gdyż ta tak naprawdę powiela schemat wypracowany w poprzednich częściach. Najmocniejszą stroną Zombie Army 4: Dead War jest diabelnie satysfakcjonująca rozgrywka.

Istna rzeźnia!

Wyobraźcie to sobie: jest poniedziałek, mieliście ciężki dzień w pracy i jedyne o czym myślicie, to dać upust złości i wreszcie wyluzować się po trudnym początku tygodnia. Gwarantuję wam, że Zombie Army 4: Dead War będzie na tę okoliczność idealną propozycją. Jak dziwnie by to nie zabrzmiało, gromienie zastępów zombie jest w recenzowanym tytule naprawdę odprężające. Deweloperom udało się osiągnąć coś, czego brakuje wielu innym, podobnym grom. Zombie Army 4: Dead War wyróźnia się świetnym tempem rozgrywki, ani za szybkim, ani za wolnym. Zdarzają się wymagające momenty, w których kończy nam się amunicja i ładunki wybuchowe, a przeciwnicy wciąż wypadają z okien nieopodal, lecz z pomocą odrobiny sprytu da się ich pokonać. Innym razem możemy spokojnie rozejrzeć się po lokacji i zebrać jakieś ciekawe, bonusowe fanty, oczywiście wybiwszy uprzednio wałęsające się zdechlaki. Co lepsze, jeszcze lepiej robi się, kiedy gramy w trybie kooperacji ze znajomymi. Dopiero wtedy czwarte wydanie Zombie Army naprawdę pokazuje pazur, przez co bez cienia wątpliwości można wybaczyć studiu Rebellion odgrzewanie fabularnego kotleta.

Warto także wspomnieć o paru technicznych aspektach gry, jak dostępne postaci czy ekwipunek. Tych pierwszych mamy do wyboru cztery, a każda z nich różni się pewnymi cechami. Moim ulubieńcem zdecydowanie był Boris, radziecki lotnik o dość bezpośrednim podejściu do życia. Gracze mogą wcielić się także w postać Karla, bohatera poprzednich części, Sholę, która jest inżynierem oraz Jun. Kiedy już wybierzemy swojego protegowanego, warto będzie zadbać o odpowiedni zestaw narzędzi do eksterminacji zastępów zombie. Z pomocą przychodzi kilka karabinów snajperskich, w tym nieśmiertelny Mosin Nagant, parę pistoletów (jak na przykład M1911) oraz broń dodatkowa w postaci karabinu szturmowego lub śrutówki. Każdy ze sprzętów może zostać zmodyfikowany pod względem wyglądu lub parametrów, trzeba tylko sobie na to zapracować. W razie większych problemów z zombie, pomocne bywają granaty, miny i broń specjalna, rozrzucona na mapach (np. garłacz).

Jak to się prezentuje?

Co by jednak nie mówić, Zombie Army 4: Dead War nie należy do najpiękniejszych gier na rynku. Zastosowany silnik, mimo iż czyni grę niesamowicie grywalną, ma już swoje lata i nie wygląda specjalnie nadzwyczajnie. Produkcja prezentuje się nieźle, lecz nic ponadto. Nie uświadczymy tu żadnych wodotrysków – poza, oczywiście, efektowną animacją strzałów snajperskich, znaną z poprzednich części. Jest w porządku i tyle, modele prezentują się nieźle, mapy w sumie jeszcze lepiej. Warstwa wizualna jest wystarczająca na potrzeby rozgrywki. Podobnie ma się udźwiękowienie, które w zasadzie nie wymaga zbytniego komentarza. Czwarta odsłona Zombie Army nie jest horrorem psychologicznym, w którym klimat buduje się przy pomocy ścieżki i efektów dźwiękowych. Twórcy stawiają na solidną jatkę i z tego się wywiązują. Jest w porządku.

Za egzemplarzy gry do recenzji (PS4) dziękujemy firmie Cenega.

Nasza ocena: 6,7/10

Zombie Army 4: Dead War to bardziej niż solidna gra, która dostarcza mnóstwo zabawy. Producenci nie silili się tu na nadzwyczajne konstrukcje fabularne czy olśniewające wodotryski, bo najzwyczajniej w świecie nie ma tu na to miejsca. Prostota rozgrywki i niewymuszone tempo gry stanowią jej najmocniejsze strony, przez co bez cienia wątpliwości można stwierdzić, iż czwarta odsłona spin-offu Sniper Elite to gra, której potrzebowaliśmy i która znajdzie wielu oddanych fanów.

Grafika: 7/10
Udźwiękowienie: 6/10
Fabuła: 5/10
Grywalność: 9/10
Exit mobile version