Eduard Wierkin stawia przed czytelnikiem swoją własną wizję postapokalipsy. Jest ona na tyle innowacyjna, że porównanie autora do Stanisława Lema widniejące na okładce nie jest ani trochę bezpodstawne.
Jak wygląda?
Skoro już przy okładce jesteśmy, wspomnieć należy, że wydanie jest bardzo ładne, a samą okładkę właśnie przygotowano minimalistycznie, jednocześnie tak, by przekazywała wiele treści, ponieważ przedstawia tytułową wyspę. Na samym jej zarysie widoczne są przystanki w podróży protagonistki. Całość lekko przysłania maska przeciwgazowa, przez którą prześwituje ludzka czaszka. Ciekawie dobrana jest także czcionka, znakomicie wpisująca się w całość obrazka. Identyczną czcionką jak tytuł na okładce opatrzone są tytuły rozdziałów, co fajnie spaja wizualną całość książki.
O czym?
Czytając karty powieści, których jest całkiem sporo, bo około pięciuset, śledzimy losy młodej studentki futurologii, której zadaniem jest wyprawa badawcza na wyspę Sachalin. A tam, na podstawie tego co zobaczy i zwiedzi, musi nauczyć się prognozować przyszłość oraz zbadać zmiany, jakie zaszły od czasów Wojny. Ta ostatnia spustoszyła znany nam świat, pozostawiając częściowo zdatną do życia dla ludzi jedynie Japonię. Znajdujący się na północ od niej tytułowy Sachalin stanowi strefę buforową między Japonią a zgliszczami reszty świata. Funkcjonuje jak czyściec, więzienie dla najgroźniejszych przestępców czy zesłańców lub przybyszów, którzy chcieli dostać się do japońskiego raju.
Kto?
Młoda futurolożka imieniem Lilak odwiedza wyspę celem badań, wysłana przez katedrę swojego wydziału. Zamierza przy tym spełnić swoje marzenie oraz napisać pracę jako sprawozdanie z podróży. Przez pierwszą połowę pobytu wszystko idzie gładko. Dziewczyna dostaje do pomocy towarzysza-przewodnika, który tak, jak ona jest Rosjaninem. Razem zwiedzają, rozmawiają z napotkanymi ludźmi, często korzystając z ich gościnności. W pewnym momencie jednak sytuacja wymyka się spod kontroli i zostaje odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni. Czytelnik jest raczony wielkim plot twistem, co sprawia, że nudnawa dotąd powieść nabiera tempa, a historia rumieńców. Mimo, że pierwsza połowa nie jest zbyt zajmująca, warto wytrwać do tego momentu. Okazuje się, że para głównych bohaterów zostaje zmuszona do zmierzenia się ze wszelkimi niebezpieczeństwami wyspy.
Jak?
Wierkin dokonał niemal niemożliwego. Pośród wielu postapokaliptycznych pozycji na rynku udało mi się stworzyć coś nowego, coś niespotykanego. Motyw trzeciej wojny światowej oczywiście pojawiał się już wcześniej, ale autor Wyspy Sachalin umiejscowił akcję swojej powieści w innowacyjnym miejscu, na japońskim archipelagu. Pierwsza połowa jego książki stanowi świetne wprowadzenie do tego świata. Opisy są prawdziwą skarbnicą wiedzy, swoistym vademecum dla tych, którzy będą chcieli tworzyć swoje historie w tym uniwersum. Przez to niestety niewiele się dzieje, gdyż czytamy głównie dialogi i długie oraz kwieciście poprowadzone opisy. Całość lektury jest zresztą napisana dość wysokim stylem. Czuć, że autor miał do przekazania coś ważnego. Wyżej wymienione opisy są sporządzone tak drobiazgowo i tak dokładnie, że miejscami mamy wrażenie czytania reportażu bądź sprawozdania z podróży, a nie powieści. Stąd zapewne porównanie do Lema, który tak samo niesamowicie skrupulatnie przedstawiał wydarzenia.
Dla kogo?
Wierkin, kolokwialnie mówiąc, nie pier… niczy się w tańcu. Książka, zwłaszcza jej druga połowa, jest brutalna, krwawa i bezkompromisowa. Autor bez żadnego skrępowania opisuje to, co mogłoby się stać po trzeciej wojnie, z drobnymi szczegółami. Czytamy więc o nieprawdopodobnej ilości trupów. O zarabianiu na łowieniu zwłok na brzegu morza, o paleniu nimi w piecach elektrowni. O święcie zwanym katowaniem Murzyna, strzelaniu do ludzi dla rozrywki czy o starciach rodem z rzymskiego Koloseum. Łatwość i przystępność z jaką Wierkin pisze o śmierci, zabijaniu, odbywaniu kar czy okaleczonych ludziach, sprawia, że Wyspa Sachalin powinna mieć kategorię PEGI 18. Wszystko jest dosadne, mocne i dające do myślenia.
Wady?
Są. Przede wszystkim nierównomierny podział wydarzeń. Połowa książki zbudowana z opisów i niemal bez żadnej akcji może łatwo zniechęcić. Czytelnika męczą długie potoki uduchowionych słów, nierzadko stanowiących filozoficzne rozprawy. Sprawia to, że tracimy zainteresowanie właściwą historią. Jest to oczywiście wspaniały przewodnik po uniwersum, lecz dałoby się to zrobić osobno lub zgrabniej połączyć z wydarzeniami. Początkowo trudno zrozumieć co, gdzie i dlaczego się dzieje. Brakuje chociaż skróconego wstępu do wydarzeń. Objawia się to także w retrospekcjach, które trudno oddzielić od właściwej akcji. Lektury nie ułatwiają też bardzo długie rozdziały pozbawione przerywników, przez co trudno zrobić przerwę tak, by nie stracić wątku. W fabule wady objawiają się w postaci kilku mało wiarygodnych zbiegów okoliczności oraz dość mętnie powiązanych wątków, szczególnie we wspomnieniach bohaterów. Trudny jest również język, jakim posługuje się autor. Czytając, należy przez cały czas być skoncentrowanym.
Co na koniec?
Jeżeli zmielimy niedogodności, czeka nas ciekawa historia ucieczki ze sparaliżowanej trzęsieniem ziemi wyspy. Postaci mimo ekstremalnych sytuacji starają się pozostać sobą, Lilak nadal z tyłu głowy ma swoją wyprawę i swoje badania. Czuje jednak, że spełnia tam ważniejszą misję niż zaliczenie na studia. Cała podróż nabiera dla niej osobistego znaczenia, zwłaszcza że bierze pod opiekę okaleczone dziecko i chce je przemycić do Japonii. Chce, ale wie, że nie ma ono tam wstępu, co jeszcze bardziej pogłębia beznadzieję. Czytelnik jest w stanie poczuć jej emocje i aktywnie towarzyszyć jej w zmaganiach.
Nasza ocena: 7,5/10
Dla każdego, kto chciałby przeczytać postapo, ale w zupełnie innym wydaniu. Interesująca pozycja na aktualnym rynku fantastyki, rewelacyjna podstawa pod kolejne dzieła, nie tylko książkowe.Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 7/10
Styl: 7/10
Wydanie i korekta: 8/10