Zielony, wredny, aspołeczny i zgorzkniały. Z premedytacją niszczy świąteczną atmosferę wśród innych Ktosiów. Grinch ma tak szczerze dość świąt Bożego Narodzenia i radosnej atmosfery, że postanawia je ukraść. Ale co jeżeli jego serce urośnie trzykrotnie? Czy będzie nadal wrednym panem Grinchem?
W Polsce Dr Seuss nie jest tak kultowym pisarzem, jak w Stanach, gdzie na How the Grinch Stole Christmas, Cat in the Hat czy Horton Hears a Who wychowały się całe pokolenia. My znamy jego dzieła głównie z filmów. A te w większości nie należały do najlepszych. Czy nowa kinowa wersja obroni się tak, jak ponadczasowa opowieść, którą adaptuje?
Nauczka z błędów przeszłości
Obawiałam się trochę tej wersji, a głównie dlatego, że stoi na nią Illumination, czyli studio odpowiedzialne za wypuszczenie na świat szczerze znienawidzonych przeze mnie Minionków. Ci sami ludzie kilka lat wcześniej zabrali się za inną opowieść Seussa i stworzyli nową wersję Loraxa, – opowieści o tym, jak ludzie są w stanie zniszczyć świat wokół siebie dla zysku – pakując w niego podatne na dezaktualizację popkulturowe odniesienia, niepotrzebne dodatkowe wątki i dając jedną z ról wyjątkowo sztywnej aktorsko Taylor Swift.
Ale, siedząc w sali po brzegi wypełnionej dzieciakami ze szkół, przekonałam się, że chyba ktoś w Illumination poszedł po rozum do głowy po tym, jak za Loraxa studio zebrało przysłowiowe bęcki od krytyków i widzów. Atmosfera w animowanym Grinchu jest o wiele bardziej ponadczasowa, uniwersalna. Nie dało się uniknąć oczywiście kilku głupawych odniesień do popkultury, schematów rodem z Minionków czy Jak ukraść księżyc (jak slow motion gdy ktoś leci w powietrzu, by widownia mogła podziwiać jego głupią minę) czy żartów z pośladków, ale w porównaniu z Loraxem, jest o wiele lepiej. Powiedziałabym też, że przyjemniej, a przesłanie opowieści o wewnętrznej przemianie Grincha nie zostało zagubione pośród usilnych starań studia, by współczesny widz rechotał jak najwięcej z głupich dowcipów i slapstickowych gagów.
Jednak w całym tym seussowskim szaleństwie, mam wrażenie, nierówno przyłożono uwagę do wątków innych postaci niż Grinch i jego wierny towarzysz Max. Ktoś może zapytać czego bym się spodziewała po produkcji o tytule Grinch? Tego, by wątek zapracowanej mamy samotnie wychowującej trójkę małych dzieci miał zakończenie, skoro już został przedstawiony nam w filmie jako główny motyw działań małej Cindy Lou. Aby pokazano nam, dlaczego jeden z Ktosiów naprawdę lubi Grincha, mimo jego otwartej niechęci do wszystkich. Najlepiej, gdyby zrobiono to kosztem głupawej sceny, w której Grinch trenuje aerobik lub wpada z wrzaskiem na gigantyczną choinkę. Nie brakowałoby mi ich.
W tych pięknych górach
Grinch to dowód na to, że świat stworzony przez Theodora Seussa (który samodzielnie ilustrował swoje książki) nadaje się tylko do filmów animowanych. Wcześniejsze aktorskie próby adaptowania historii Grincha czy Kota w Kapeluszu wyglądały jak wyjęte z dziecięcych koszmarów, za które ktoś na dodatek kasował pieniądze. Można docenić gimnastykę aktorską Jima Carrey’a, który mimo warstw charakteryzacji i lateksu potrafił nadać twarzy Grincha mimiki, ale cały film był o wiele bardziej niepokojący niż pewnie zakładali sobie twórcy – właśnie przez dziwne wygląd postaci, co sprawdza się na obrazkach w książce, ale już nie na twarzach aktorów.
Nowy film animowany jest w naprawdę piękny sposób – wystarczy przyjrzeć się, jak zachowuje się śnieg gdy ktoś po nim stąpa lub zjeżdża na saniach. Mnóstwo pracy włożono w te zaspy białego puchu, w górskie krajobrazy i domki jak z kartki bożonarodzeniowej. A sceny, w których Grinch konstruuje wymyślne urządzenia w swojej jaskini, a następnie wykorzystuje je do okradania całego miasta z ozdób, to najbardziej zachwycające i sprytnie przemyślane sekwencje w całym filmie.
Więcej takich opowieści, mniej Minionków
Studio Illumination chyba uczy się na błędach – przynajmniej jeżeli chodzi o Dr Seussa. Co prawda teraz w planach mają głównie rozszerzanie swoich najbardziej popularnych (i świetnie zarabiających) serii, jak Minionki czy Sing, ale chyba chciałabym, by zabrali się ponownie za historyjkę tego autora. Ktoś w końcu pokazał im, że można robić to z sercem, a nie próbując wcisnąć widzom pierdzącą poduszkę pod siedzenie.
Do tego uważam, że z nowego Grincha może narodzić się nowy świąteczny klasyk. O wiele lepiej nadający się na seans z małymi dziećmi, niż Jim Carrey we włochatym kombinezonie, kryjący się w jaskini rodem z burtonowskiego Batmana.
Nasza ocena: 7,2/10
Przyjemny, piękny film animowany dla całej rodziny. Jeżeli wybaczysz mu pewne charakterystyczne dla Illumination wstawki, to możesz naprawdę dobrze się bawić.Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 6/10
Oprawa wizualna: 9/10
Oprawa dźwiękowa: 7/10