Czytając zapowiedź, iż na rynku pojawi się książka z przepisami nawiązującymi do jednej z moich ukochanych serii, miałam przed oczami magiczne potrawy i ich fantastyczne zdjęcia. Niestety publikacja bardzo brutalnie ściągnęła mnie i moje oczekiwania na ziemię.
Kocham gotować i z przyjemnością kupuję kolejne książki kucharskie, dlatego posiadam już pewne pojęcie, w jaki sposób mogą one być wydane. W przypadku pozycji, która oprócz przepisów zawierała także powiązania ze światem Pottera, miałam więc (jak się okazuje nierealne) oczekiwania. Wyobrażałam sobie publikację, z której stron powinna dosłownie wyciekać magia. Zarówno zdjęcia potraw ozdobione różnymi gadżetami, jak i nazwy potraw wspominające fragmenty, wydarzenia bądź konkretne postacie z książek były dla mnie zdecydowanym must-have. Przykro to pisać, ale pierwszego nie dostałam w ogóle, drugie wymaganie spełniono szczątkowo i w wymuszony sposób.
Pomysł był
Zaczynając od kwestii powierzchownych – książka ma śliczną, twardą oprawę. Zdecydowanie przyciąga wzrok od pierwszych chwil i gdyby w podobnym duchu wykonano umieszczone w niej zdjęcia, pewnie nie miałabym uwag. Niestety już wewnętrzna strona obwoluty odstrasza niezwykle rażącym pomarańczem, który odcieniem przypomina jeden z tych fluorescencyjnych zakreślaczy stosowanych czasami przez uczniów w szkole. Treść poukładano dość przyzwoicie i z pomysłem. Przepisy poznajemy w kolejności od trasy do szkoły magii, czyli od jesieni do końca lata. Każda z części rozpoczyna się zdjęciem luźno nawiązującym do tematyki rozdziału bądź klimatu Pottera (pojawia się pociąg, jakiś stadion, stare książki itp.). Warto zaznaczyć iż nie są to jednak zdjęcia z filmów, gdyż jak sam tytuł wskazuje, publikacja jest nieoficjalna (bardzo doceniam umieszczenie tego dopisku na okładce), czyli nikt tutaj nie uzyskał licencji na wykorzystanie owych fotografii z planu. Zastanawia mnie jednak, dlaczego nie postarano się o lepszy dobór tych wstawek lub też nie zwrócono się o fanarty do artystów, które przecież mogłyby być doskonałym uzupełnieniem publikacji powstałej na zasadzie „od fanów dla fanów”.
Czuję się oszukana przez marketing
To, co odrzuca mnie w tej książce najbardziej, to sposób, w jaki potraktowano czytelników czy też kupujących przepisy. Po pierwsze – nie ma w tej publikacji niczego wyjątkowego. Sporo receptur to standardowe potrawy, które spokojnie można znaleźć w Internecie, bez wydawania pieniędzy na tę konkretną książkę. Nie przeszkadzałoby mi to jednak, gdyby pozycja reklamowana jako coś dla miłośników Harry’ego Pottera w jakikolwiek sposób oddawała jego ducha. Niestety, nic takiego się tutaj nie dzieje. Mimo iż przepisy posiadają zdjęcia, są to – uwaga – fotografie pobrane ze stocków, czyli serwisów z gotowcami do wykorzystania w reklamach (na końcu książki znajdziemy zestawienie serwisów, z których zostały zaczerpnięte). Jest to bardzo rozczarowujące, gdyż zwyczajnie zmarnowano potencjał, a równocześnie w reklamach informowano, że nam, fanom, to się może spodobać. Otóż nie – zbliżenie na przypadkową sałatkę owocową lub lody z truskawkami to nie to, co chciałabym zobaczyć w takiej pozycji. Nie szukając daleko, zdjęcia recenzentów tej książki są lepsze niż zdjęcia zawarte w niej samej i dam sobie rękę uciąć, że gdyby potrawy z niej ugotowało kilka naszych polskich influencerek kulinarnych, postarałyby się one z wykonaniem pięknych klimatycznych Potterowych grafik (a warto zaznaczyć, iż jedzenie to również jego strona wizualna) bez potrzeby pozyskania jakichkolwiek licencji. Odpowiadając jeszcze na potencjalny komentarz, że książka może obronić się przepisami – ta nie może. Tłuczone ziemniaki, kanapki albo wspomniane lody z truskawkami to coś, na co można wpaść samemu i niekoniecznie jest do tego potrzebny drukowany przepis.
Nie dam się więcej złapać!
Ze smutkiem odradzam zakup tej książki, gdyż widzę w niej wyłącznie chęć naciągnięcia fanów. Nie dostrzegam żadnych plusów z jej posiadania – ani jako Potterhead, ani jako osoba, która spędza w kuchni wiele czasu. Można było zrobić to znacznie lepiej.
Nasza ocena: 3,5/10
Już samo nazwanie połowy potraw na zasadzie: Omlet mamy Rona dodałoby jakiegoś uroku tej książce.Styl: 3/10
Wydanie: 4/10