Site icon Ostatnia Tawerna

„Iron Fist” – podsumowanie 1. sezonu

Iron Fist to czwarta koprodukcja Marvela i Netflixa mająca wprowadzić ostatniego superbohatera, który później dołączy do drużyny, wraz z Daredevilem, Jessicą Jones oraz Luke’iem Cage’em, w The Defenders. Trzeba przyznać, że twórcy kolejnego superbohaterskiego serialu nie mieli prostego zadania – poprzednie produkcje ustawiły poprzeczkę zaskakująco wysoko. Każda z nich bowiem stanowiła nie tylko adaptację komiksową, ale również komentarz społeczny. Daredevil pokazał bohatera z krwi i kości, pełnego wątpliwości, popełniającego błędy, również skonfliktowanego. Jessica Jones, zrealizowana w konwencji neo-noir, z kolei – konsekwencje patriarchatu, a jednocześnie, że w głównej roli można obsadzić kobietę i niczego to nie ujmie produkcji. Luke Cage okazał się zaś serialem na wskroś afroamerykańskim – odmalował nie tylko charakter Harlemu, odzierając go z mitycznego stroju, ale również skupił się na problemach zamieszkującej go społeczności. Jakkolwiek wszystkie miały swoje wady, to ich znaczenia w globalnej popkulturze nie można nie docenić. Pytanie więc brzmiało: Co takiego zaprezentują nam twórcy w serialu o chłopcu, który stał się tytułową Żelazną Pięścią?

Zresztą nie tylko wysoko postawiona poprzeczka problemowa była wyzwaniem dla grupy produkcyjnej Iron Fista – istotny był również sam bohater. Danny Rand (Finn Jones) jest mistrzem wschodnich sztuk walki, głównie kung-fu. Po tragicznym w skutkach wypadku lotniczym w Himalajach bohater został odnaleziony przez mnichów-wojowników z Kun Lun i tam wychowany oraz wyszkolony, aby stać się żywą bronią, której celem istnienia było pilnowanie bram świętego miejsca przed Ręką (The Hand) oraz w razie konfliktu doprowadzenie do jej zniszczenia. Gdy ten protagonista pojawia się w pierwszym odcinku, nie musi się już niczego uczyć w kwestii toczenia walki – jest gotowy, by stać się kolejnym pilnującym porządku superbohaterem. W ten sposób niewiele miejsca pozostawiono na rozwój Danny’ego, na porażki czy klęski – w serialu wręcz pada fraza, że Żelazna Pięść nie przegrywa, nie że „nie może”, po prostu nie przegrywa i kropka. Poprowadzenie takiego bohatera w sposób interesujący, emocjonujący, a przede wszystkim angażujący jest niezwykle trudne. I, niestety, twórcy nie poradzili sobie z tym zadaniem.

Wyzwaniem dla naszego wychowanego w klasztorze protagonisty miał być powrót do zachodniego, cywilizowanego świata, jedynej pozostałej Danny’emu rodziny – dzieci wspólnika ojca. Pierwsze odcinki pokazują nam tytułowego bohatera jako niezwykle, wręcz nieznośnie naiwnego młodego mężczyznę, nie rozumiejącego, dlaczego przyjaciele nie rozpoznają go, chociaż nie widzieli się piętnaście lat, a zniknął z ich życia, mając dziesięć wiosen. Podobny problem ma z faktem, że jego rodzinne miasto się… zmieniło. Tak, jest to ten aspekt fabuły, który części widzów przypadnie do gustu, a u innych wywoła sporą irytację. Gdyby ta naiwność została silnie skonfrontowana ze światem zachodu, z korporacją Rand, prowadzoną przez rzeczonych przyjaciół – Joy (Jessica Stroup) i Warda (Tom Perphrey) Meachumów; Danny chce wejść do siedziby firmy, ale nie może, ponieważ jest sukcesywnie usuwany z budynku przez ochronę; zobaczylibyśmy bohatera, który musi stawić czoła samemu sobie, zmienić się. A przede wszystkim takiego, któremu coś nie wyszło. Tymczasem wątek ten został poprowadzony tak, aby wszystkie decyzje Żelaznej Pięści, jakkolwiek wydawałoby się głupie (porwij kumpla w jego samochodzie, nie umiejąc prowadzić, to świetny pomysł, brawo!), obracają się na korzyść protagonisty. Pomijając bowiem naiwność, serial całkiem skutecznie przekonuje nas, że młody Rand nie grzeszy zbytnio inteligencją. W efekcie dostajemy bohatera, który nas nie bawi, z którym trudno się zidentyfikować (bo komu wszystko w życiu wychodzi?), a którego zachowania doprowadzają do chęci walenia głową w stół, wyłączenia serialu i włączenia Wejścia smoka.

Pisząc scenariusz, twórcy musieli zmierzyć się z jeszcze jednym, sporym wyzwaniem – oto bowiem przyszło im stworzyć kolejne wcielenie typu bohatera znanego już widzom z innych komiksowych adaptacji. Czy historia osieroconego, straumatyzowanego dziedzica wielkiej fortuny, który po ciężkich treningach osiągnął mistrzostwo w sztuce walki i powrócił w swoje rodzinne strony, aby uratować miasto przed przestępcami najgorszego sortu, nie brzmi znajomo? Dokładnie – oglądaliśmy Bruce’a Wayne’a jako Batmana w różnych adaptacjach, a od czterech lat The CW raczy widzów serialem o Olivierze Queenie aka Green Arrow. I choć ostatnia produkcja do najambitniejszych nie należy, to twórcy wiedzieli, jak przyciągnąć uwagę widzek oraz widzów, a aktorzy, jak rozmawiać z fanami, aby zachęcić ich nie tylko do dalszego oglądania, ale również do namawiania innych, by go obejrzeli. Iron Fist nie broni nawet odtwórca głównej roli, który po oskarżeniach o whitewashing obraził się na fanów i zniknął z mediów społecznościowych. Osobiście mam zastrzeżenia do castingu, w pewnym momencie ograniczyły się one jednak do pragnienia, aby rolę protagonisty dostał ktokolwiek, kto trenował kung-fu zanim został obsadzony w tej produkcji, albo żeby przynajmniej było te umiejętności widać na ekranie.

Na tle Batmana i Green Arrow, Żelazna Pięść jest Pięścią z Kartonu, nieznośnie płaską oraz skończoną, bez pozostawionego miejsca na rozwój, na upadki, na bycie zranionym i, co bardzo lubimy u naszych superbohaterów, wielkie, spektakularne porażki, po których należy się podnieść. Jest tak doskonałym, skończonym produktem, że trudno nam wręcz zobaczyć w Dannym prawdziwego człowieka. Na dodatek wcielający się w niego Finn Jones nie miał do końca pomysłu, jak zagrać swoją postać, co również wyprało ją z jakiejkolwiek psychologicznej głębi. Żelazna Pięść zaiste stała się żywą bronią – i niczym więcej.

„Iron Fist” Sezon 1 – Netflix

Pomagająca Danny’emu Coleen Wing (Jessica Henwick), wychowana w Japonii Chinka, mistrzyni kendo, prowadząca dojo i umożliwiająca okolicznym dzieciakom zdobyć stypendia na dalszą naukę – jest o wiele ciekawszą bohaterką. Wielu już sugerowało, że o wiele ciekawszą produkcją byłaby ta poświęcona właśnie jej. Zwłaszcza że widzimy, jak stara się znaleźć swoje miejsce w świecie, jak próbuje je wywalczyć mieczem i pazurami, nie oznacza to jednak, że nie ma chwili słabości, które sprawiają, że postępuje wbrew własnym zasadom, na przykład biorąc udział w nielegalnych walkach (widzieliśmy jedną z takich scen w zapowiedzi Iron Fist). Niestety, Coleen zmienia osobowość, gdy zaczyna współpracować z Żelazną Pięścią, jakby scenarzyści nie bardzo wiedzieli, jak dopasować tak niezależną bohaterkę do nieogarniającego za bardzo cywilizacji Danny’ego w taki sposób, aby nie była od niego lepsza.

Ponadto, w serii mamy trójkę „tych złych”, a przynajmniej troje postaci, które możemy w tej roli obsadzić. Najważniejsza jest Madame Gao, znana już z drugiego sezonu Daredevila szefowa Ręki (The Hand). Z pozoru miła, starsza pani poruszająca się o lasce i uśmiechająca się uprzejmie – dokładanie jak ten wilk udający babcię w Czerwonym Kapturku. Wcielająca się w nią Wai Ching Ho łączący już dwa seriale czarny charakter, jest wręcz fenomenalna w swojej roli: jako widzowie naprawdę mamy spory dysonans poznawczy, patrząc na tę miła panią robiącą takie straszne rzeczy. Te dwa obrazy po prostu nie chcą do siebie pasować, przez co Gao staje się jeszcze bardziej wiarygodna i straszna. Zwłaszcza gdy jednym skinieniem głowy rozstawia po kątach swoich pomagierów, czy sama wymierza karę za niewypełnienie zadania.

„Iron Fist” Sezon 1 – Netflix

Drugą taką postacią jest Harold Meachum (David Wenham), „zmarły” na raka ojciec Joy i Warda (to nie jest spoiler, o tym, że nie umarł, dowiadujemy się bardzo szybko). Zamknięty w jednym apartamencie, pociągający za sznurki i wciąż chcący wszystkimi rządzić, a tymczasem najskuteczniej manipuluje swoim synem, sam jednak ma właściwie związane ręce przez, no cóż, Rękę. Trzecim antagonistą jest Ward Meachum, i choć nie dorasta Madame Gao do pięt, to w kontekście całego serialu jawi się jako bohater całkiem interesujący. Rozdarty pomiędzy własnymi pragnieniami, a zadaniami wyznaczanymi przez ojca, sfrustrowany, coraz bardziej staczający się w nałogi staje się postacią o wiele ciekawszą niż Żelazna Pięść. W porównaniu z poprzednimi produkcjami Netflixa Iron Fist ma jednak najmniej charyzmatycznych i ciekawych złoczyńców – tak jak Kingpin D’Onofrio, Killgrave Tennanta czy Cottonmouth Aliego przykuwali do ekranów swoją osobowością oraz grą, tak tutaj dostajemy tylko straszną, bo straszną, ale starszą panią, której na ekranie nie ma wcale tak często.

Podsumowując, Iron Fist przypomina niedopracowaną zapchaj-dziurę pomiędzy Luke’iem Cage’em a The Defenders. Abstrahując od wielkiej awantury o wybranie do roli mistrza chińskich sztuk walki białego aktora, Żelazna Pięść mogła być dla mniejszości azjatyckiej zamieszkującej Nowy Jork tym samym, co Luke Cage dla Afroamerykanów. Wydaje się, że nawet próbowała, nawiązując do działających w latach 20. w Nowym Jorku chińskich gangów wykorzystujących siekiery w walce o wpływy, ale życie korporacji, odzyskanie przez Danny’ego nawet nie tyle substytutu rodziny, co miejsca w firmie okazało się ważniejsze. Iron Fist to po prostu nie jest dobry serial – fabularnie, aktorsko oraz, niestety, montażowo. A szkoda.

„Iron Fist” Sezon 1 – Netflix

„Iron Fist” Sezon 1 – Netflix

„Iron Fist” Sezon 1 – Netflix

Exit mobile version