Historia Jonasa Kahnwalda i innych mieszkańców tajemniczego Winden dobiegła końca. Jarka Trocka i Joanna Biernacik rozmawiają o trzecim sezonie Dark.
UWAGA! Tekst zawiera spoilery
JOANNA BIERNACIK: Koleżanko, wszystko wskazuje na to, że za nami kolejny koniec świata. I to jaki!
JARKA TROCKA: Mój mózg wybuchł przynajmniej kilka razy podczas tych ostatnich odcinków. Nie spodziewałam się absolutnie tego, jak potoczy się ta historia.
JOANNA: Wciąż czuję swąd spalonych włosów – już dawno żadna historia nie dała mi aż tak popalić, rozgrzać zwojów mózgowych do takiego stopnia… a przecież “mózgotrzepy” to moja specjalność! Może na dobry początek podsumujmy, co tak naprawdę było nam dane zobaczyć: mamy Jonasa Kahnwalda, zwykłego nastolatka mieszkającego w Winden – miasteczku w bliżej nieokreślonej części Niemiec. Parę miesięcy wcześniej życie odebrał sobie jego ojciec, a teraz, na domiar złego, w powietrzu rozpływa się dzieciak zaprzyjaźnionej rodziny. Tak się to, dość kameralnie i raczej sztampowo, zaczęło, a skończyliśmy na… ach, czy ma tu sens streszczanie fabuły?
JARKA: Można próbować, ale i tak nikt tego nie zrozumie bez rozpisania drzew genealogicznych, (które na szczęście są dostępne w necie). Ja sama w trakcie oglądania sezonu 2 i 3 miałam na stałe odpalony graf powiązań, kto z kim, żeby mi przypadkiem nic nie umknęło i, oczywiście, by docenić jeszcze bardziej, jak kompleksowo zaplanowali owe zależności twórcy. Ale no dobrze, musimy przecież od czegoś tutaj zacząć. Mamy więc początek sezonu trzeciego: Jonas zostaje zabrany do alternatywnego świata. Tam również dzieje się źle, a my – widzowie – zastanawiamy się, co okaże się początkiem owych zawiłości oraz kto w końcu jest „tymi dobrymi”.
JOANNA: Z tą ściągawką to nie taki zły pomysł. Przyznaję, że na początku czułam się lekko zagubiona, a twarze (zwłaszcza bardziej zaawansowanych wiekowo bohaterów) zlewały mi się w jedną. W pewnym momencie rozważałam nawet robienie notatek, choć koniec końców obyło się bez nich. W oczekiwaniu na trzeci sezon powtórzyłam jednak dwa poprzednie i czuję, że to nie będzie mój ostatni raz. Jestem pod ogromnym wrażeniem koronkowej roboty, jaką twórcy wykonali jeszcze na etapie projektowania wątków i powiązań (warto wspomnieć, że Dark od początku planowane było właśnie jako trylogia). Próbowałam drążyć, czekałam na jakieś potknięcie, jakąś niespójność… nie dopatrzyłam się. Chapeau bas.
To ciekawe, że wspominasz o “tych dobrych”. W mojej interpretacji nie ma bowiem w Dark postaci jednoznacznie pozytywnych ani negatywnych – są ludzie, którzy czasem robią złe rzeczy w dobrych intencjach (jak Ulrich, który jest gotów poświęcić jedno dziecko, by zapobiec przyszłym krzywdom, a w końcu też Adam i Ewa, którzy dopuszczają się przeróżnych szemranych czynów w imię – według nich – wyższej konieczności). Ilu bohaterów, tyle motywacji. Podoba mi się ta ambiwalencja, ta dociekliwość, ta dokładność w budowaniu nie tylko powiązań i paradoksalnych smaczków genealogicznych, ale i portretów psychologicznych. Moim zdaniem fabuła, choć wciągająca i angażująca, jest tutaj kwestią drugorzędną dla odbioru całości. Na pewno traci się wiele, skupiając się w trakcie seansu tylko na tym najbardziej oczywistym aspekcie.
JARKA: Zgadzam się, ciężko jest się doszukać w tej historii jakiegoś zgrzytu (chociaż w moim przypadku wzięłabym pod uwagę to, że zwyczajnie mogłam czegoś nie zrozumieć). Odnośnie postaci miałam z kolei tak, że polubiłam część i mocno wspierałam ich mentalnie podczas kolejnych wydarzeń, dlatego zrobiło mi się jakoś tak smutno, gdy w ostatnich dwóch odcinkach wiele z nich straciło życie. Chociaż, no właśnie, może powinnyśmy najpierw jasno ustalić jedno: czy oni w ogóle to życie stracili, czy jednak żyją, bo po naszej prywatnej rozmowie już wiem, że mamy odmienne interpretacje tego, co w serialu się zadziało.
JOANNA: Chyba też zupełnie odmienne podejście! Znaczna większość wątków została domknięta w sposób niepozostawiający zbyt wiele miejsca na dyskusję: ci mieszkańcy Winden, którzy w jakiś sposób zaplątani byli w różne paradoksy kwantowe, zniknęli wraz z pragnieniem podróży w czasie i przypadkowym stworzeniem wieloświatu przez H. G. Tannhausa (swoją drogą, bardzo doceniam nawiązanie do H. G. Wellsa i jego “Wehikułu czasu”!). Jednakże sytuacja ta sama w sobie urodziła kolejny paradoks: do tego, by zapobiec podróży w czasie i między światami, potrzebna była… podróż w czasie. Awaria elektryczności (towarzysząca przecież wcześniej otwieraniu portali) w ostatniej scenie i deja vu, którego doznaje Hannah, podpowiadają mi, że być może (nie)rzeczywistość, którą obejrzałyśmy w Dark, była tylko jednym z wariantów, jedną z nitek wieloświatu – tą, w której wehikuł czasu albo nie powstał, albo powstał, tylko bohaterowie nie są jeszcze tego świadomi. A Ty, jak to interpretujesz?
JARKA: Ja jednak mam taką myśl, że pętla, która istniała, została przerwana i zniszczona. Dzięki Claudii, która zebrała odpowiednią ilość informacji i spowodowała, że Jonas i Martha mogli przenieść się do właściwego momentu, zmieniono rzeczywistość, kasując wszystko, co miało miejsce wcześniej… i w sumie później. Usunięto wieloświat. Powstała niezależna linia czasowa, która nie wiadomo, jak się potoczy, gdyż jest to jej debiut. Nie powtórzy się ona już jednak, bo nie ma podróży w czasie. Mruganie światła w mieszkaniu Hannah jest tylko puszczeniem oczka od twórców w stronę oglądających, ale… niczym więcej. Inną opcją jest potraktowanie zakończenia przez pryzmat wyjaśnienia zawartego już w serialu, tego opartego na fizyce kwantowej. Mój mężczyzna próbował mi to wyjaśnić szczegółowo, ale ponieważ jestem człowiekiem, który wypiera wszystko, co chociażby potyka się o fizykę, nie do końca jestem w stanie to zrozumieć. Moja wersja wydaje mi się bardziej ludzka i chyba pozwala mi w jakiś sposób pogodzić się z zakończeniem. Bo, mimo wszystko, jest mi trochę źle z tym, że serial się skończył.
Źródło: tvguide.com
JOANNA: Najpiękniejsze wydaje mi się w tym wszystkim to, że obie interpretacje mogą być równie prawdopodobne! Zastanawiam się tylko, czy takie rozważania są tu aby najważniejsze? Przyznam, że przypominając sobie pierwsze dwa sezony zdecydowanie mniej interesowała mnie już sama fabuła (choć za drugim razem wcale nie była mniej angażująca!), więcej uwagi poświęciłam za to warstwie symbolicznej serialu. W przypadku trzeciego postanowiłam już zupełnie dać twórcom prowadzić się za rękę i oddać się za to rozważaniom o ludzkiej naturze, o religii, o przeznaczeniu, wolnej woli, miejscu i znaczeniu jednostki we wszechświecie. Pod tym kątem bardzo krzywdzące wydają mi się nieodłączne i nieuniknione porównania do Stranger Things. Krzywdzące, bo to (mimo obecnych elementów niesamowitości) zupełnie inne bestie. Zdecydowanie bliżej jest Dark do Twin Peaks, które też w pewien sposób próbowało znaleźć genezę zła, mnożąc przykłady małomiasteczkowej nikczemności. I o ile David Lynch wydaje się upatrywać jego źródła w bliżej nieokreślonych niematerialnych bytach (BOB?), Baran Bo Odar i Jantje Friese zderzają różne wizje i postawy, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Przy Stranger Things po prostu dobrze się bawiłam i pokazywałam paluchem kolejne popkulturowe nawiązania, Dark natomiast zachęca, by wrócić do klasycznych pism filozoficznych. Podróże w czasie i przestrzeni są tu bowiem jedynie pretekstem, zaproszeniem do zakwestionowania słuszności zastanego ładu. Jest to szkatułka o kilku dnach, a pod każdym kolejnym kryje się kolejna warstwa komplikacji i symboliki. Na pewno nie można oglądać jednym okiem i “na luzie”, co zapewne wielu ludzi zniechęciło. A szkoda, bo to nie tylko cacuszko narracyjne, ale i rzemiosło rewelacyjnie zrealizowane pod kątem technicznym.
JARKA: O tak! Tu znów trafiłaś, bo jeśli chodzi o techniczne aspekty, jest to cudeńko. Jestem zachwycona faktem, że Dark kręcono w Niemczech i że jest to serial niemiecki. Po obejrzeniu wielu różnych produkcji z tego kraju (germanistyka zobowiązuje) wydaje mi się, że pod kątem tworzenia atmosfery nie mogli wybrać lepiej. Niemcy mają bowiem w swoich produkcjach coś naturalnie mrocznego, co w tym przypadku idealnie zgrało się z klimatem serialu. Chociaż obstawiałam, że serial kręcono w lasach Szwarcwaldu, doczytałam w czeluściach Internetu, że to jednak Brandenburgia i okolice Berlina. Kolejny prywatny plusik za dobór ścieżki dźwiękowej, która towarzyszy wydarzeniom, podkreślając ich tempo oraz emocjonalność (majstersztykiem jest pomysł na wciągnięcie do niej utworu kultowej dla Niemców Neny).
JOANNA: …pasującej tu nie tylko klimatycznie, ale i pod względem treści wykorzystanego utworu – trochę spoiler! 🙂 Mnie również zaskoczył dobór lokacji; to nie lada wyczyn – stworzyć od podstaw niewielką mieścinę na przedmieściach dużej europejskiej stolicy. Nie wiem, na ile faktycznie przebija “niemieckość” produkcji – choć faktycznie podlana ciężkim, nihilistycznym sosem i zrealizowana ze stereotypową niemiecką precyzją, jest to historia mimo wszystko uniwersalna, która równie dobrze mogłaby się wydarzyć w każdym innym zakątku Ziemi. Na pewno za to widać jej “niehollywoodzkość” – mimo rozmachu narracyjnego, to, co ostatecznie widzimy na ekranie, jest raczej dość kameralne i oszczędne w środkach. To pokazuje, jak wiele można zdziałać samą pracą kamery, dźwiękiem, oświetleniem, doborem lokacji i scenografią; ile można osiągnąć zanim wejdzie się w etap postprodukcji. Oczywiście, pojawiają się efekty specjalne, ale zawsze w konkretnym celu – bez typowo amerykańskiego efekciarstwa, a to zawsze mnie cieszy. Chciałabym też podkreślić i wyróżnić absolutnie bezbłędną pracę specjalistów kompletujących obsadę. Istotnych postaci przewijających się przez te 26 odcinków jest prawie 80, znakomitą większość obserwujemy na różnych etapach rozwoju, a jednak już na pierwszy rzut oka możemy się domyślić, z kim mamy do czynienia – nawet jeśli dany „wariant” pojawia się na ekranie pierwszy raz. To bardzo istotne dla utrzymania uwagi widza i pomocne, jeśli chce się uniknąć niepotrzebnie łopatologicznej ekspozycji. Tu, jak już poukładałam sobie w głowie, kto jest kim, nie miałam problemu z rozpoznaniem postaci dzięki samemu tylko castingowi, z drobną pomocą charakteryzacji. Podobnie też sprawa ma się w przypadku montażu i koloryzacji kadrów, zwłaszcza w kilku ostatnich odcinkach, gdy bohaterowie przemieszczają się już nie tylko pomiędzy różnymi punktami w czasie, ale i równoległymi światami. Każda z tych płaszczyzn różni się paletą barw i ich nasyceniem, dzięki czemu dużo łatwiej jest śledzić i tak zagmatwaną fabułę. Dobrze, do tej pory chwaliłyśmy, może jednak jest coś, co oceniasz nieco mniej pozytywnie?
JARKA: Trzeci sezon jest momentami, jak dla mnie, przegadany. Te dłużące się sceny zdziwień Marthy czy Jonasa, czy też ich ostateczna podróż i spotkanie siebie nawzajem jako dzieci. Nie powiem, miałam czasami ochotę ziewnąć. Nie chodzi mi tutaj o zbyt powolne tempo wydarzeń, bo ono akurat wydaje mi się adekwatne i rozłożone dobrze w kontekście wszystkich trzech sezonów, ale bardziej o same ujęcia kamerą i pokazywanie danych postaci i tego, jak ciężko trawią i ciężko żyją. Ok. I get it. Mają ciężko. Next. Średnio również interesowały mnie wydarzenia w świecie Marthy, więc rozwodzenie się np. w kwestii romansu Ulricha albo szantażu Hannah było według mnie zbędne. Ja wiem, że chodziło o pokazanie, że mimo istnienia innych światów, decyzje pewnych osób i tak prowadziły do podobnych sytuacji, ale… no cóż, ja polubiłam ten świat „alfa” (nazwijmy go w ten sposób) na tyle mocno, że już jego alternatywna wersja do mnie nie przemówiła. W kwestiach nie fabularnych, a bardziej technicznych, nie doszukałam się niczego, co mogłabym skrytykować. Otrzymałam wszystko to, co lubię w dobrych serialach. No okej, nie jestem dobra w pamiętaniu nazwisk i imion, a tego było tutaj całe zatrzęsienie, więc, jak już wspomniałam na wstępie, posiłkowałam się ściągami.
JOANNA: A ja właśnie z tym tempem akcji i rozłożeniem punktów ciężkości miałam niewielki problem. Być może świat Marthy nie zainteresował Cię, bo po prostu nie był odpowiednio wyeksponowany – świat “alfa”, jak go nazwałaś, rzeczywistość Jonasa, otrzymała w końcu całe dwa sezony ekspozycji, miałaś więc czas przywiązać się do bohaterów i oswoić ze światem przedstawionym. Świat “beta”, rzeczywistość Marthy, potraktowany został nieco po macoszemu, ograniczając się w jego przypadku do niezbędnego minimum. Można streścić go w kilku słowach – “taki sam, tylko trochę inny”. Może gdyby poświęcić mu odrobinę więcej czasu i uwagi… na przykład kosztem ciągłego spiskowania Adama i Ewy, powtarzania kolejnych wątków, podkreślania nieskończoności pętli, w której znaleźli się bohaterowie. Prawdopodobnie szukam dziury w całym, być może intencją twórców było właśnie podkreślenie bezcelowości i jałowości ich działań, ale był to wątek, który mimo wszystko nieco mnie znużył. Od samego początku porównywałam obcowanie z Dark do swędzącego miejsca, którego nie można podrapać. To układanka, w której ciągle brakuje jakichś elementów, a kolejne karty odkrywane są dość niespiesznie, stopniowo układając stosik znaczeń i kontekstów. Dlatego też zawrotne tempo ostatnich odcinków i nagromadzenie twistów już na ostatniej prostej wydało mi się w pierwszej chwili co najmniej nietypowe, choć im dłużej się nad tym zastanawiam, tym lepiej to rozumiem. To w końcu serial idealnie skrojony pod binge watching, taki do wyłapywania detali i smaczków. Nie wyobrażam sobie, by mógł być emitowany w telewizji, w tradycyjnym trybie jednego odcinka tygodniowo – ciągły brak kluczowych informacji pewnie odstraszyłby większość mniej zaangażowanych widzów, a wyniki oglądalności mogłyby okazać się tragiczne. Dark prawdopodobnie powtórzyłoby w takiej sytuacji losy chociażby wspominanego już wcześniej Twin Peaks czy świetnego Arrested Development (w Polsce emitowanego jako Bogaci bankruci) – serialu zupełnie odmiennego tematycznie, za to bardzo zbliżonego w swojej szkatułkowej konstrukcji, wymagającego równie dużego skupienia i uwagi. Oczywiście trochę się czepiam, bo Dark po prostu wyróżnia się na tle informacyjnego szumu i zalewu treści przeciętnych. Daję mu mocne 9,5 na 10. To zdecydowanie najbardziej wymagający tytuł w katalogu Netflixa, a przy tym jeden z najambitniejszych projektów ostatnich lat. Co więcej, w tym szaleństwie jest nie tylko metoda, ale i morał!
Źródło: netflix.com
JARKA: Ode mnie 9/10 głównie przez to, co opisałam. Gdybym miała go podsumować całościowo, powiedziałabym pewnie coś w stylu „spodoba się ludziom lubiącym myśleć w trakcie oglądania i sięgającym po wielowątkowe historie, w których everything is connected” (ach, Dirku, dlaczego tylko dwa sezony?!). Wyśmienita obsada, sceneria i ścieżka dźwiękowa. Bardzo dobre i adekwatne do treści zakończenie. Czy pozostało jeszcze coś, o czym powinnyśmy powiedzieć? Może, żeby rozluźnić atmosferę, na koniec poruszmy temat biednego Wöllera? To jego oko/ręka to chyba największa zagadka tego serialu!
JOANNA: Jak do tego doszło, nie wiem… O ręce nawet nie chcę spekulować, jeśli zaś chodzi o oko – jestem przekonana, że doznał tej kontuzji w super prozaicznych okolicznościach. Babcia zawsze uczulała mnie na to, by po zamieszaniu herbaty wyjąć łyżeczkę z kubka.
JARKA: Ja z kolei uważam, że na pewno w jakiś sposób namieszał! I nie odkryliśmy zwyczajnie, jak! Wiesz, coś w stylu: popchnął na siebie dwie ważne postacie, które przez to się poznały, a sam się felernie przewrócił i stracił oko. Aczkolwiek żeby stracić aż rękę przewrócić by się musiał chyba komuś pod siekierę…
JOANNA: Stawiam piątaka na łyżeczkę!
Wszystkie sezony Dark obejrzycie na platformie Netflix.