Site icon Ostatnia Tawerna

Indyki lubią zawstydzać AAA – „Basingstoke” jest jednym z nich (recenzja)

Niejeden wydawca powinien sięgnąć po ten tytuł tylko po to, by zrozumieć, jak budować odpowiedni klimat zaszczucia. Małe studio z UK, Puppy Games, wydało piątą grę, która nosi wyżej wymieniony tytuł. Roguelike z klimatem survival horroru pełen motywów skradankowych.

Klik, klik, zgon…

Zacznę od mechanik, bo te są proste i przyjemne do ogarnięcia. Sterowanie jest bardzo łatwe na tandemie (myszka + klawiatura), nie sprawdzałam jednak na padzie. Już w pierwszych sekundach rozgrywki łapie się wszystko w mig. Wprowadzenie wyjaśnia większość rzeczy, a z każdą nowością dostajemy informacje od samouczka. Poruszamy się zależnie od preferencji, myszką lub klasycznie WSAD-em. Ta pierwsza opcja wydaje się wygodniejsza z racji widoku izometrycznego. W trakcie przechodzenia kolejnych poziomów napotykamy wiele przedmiotów do znalezienia: od gotowych broni po półprodukty, które można wykorzystać do craftowania. Recept jest masa i przewidziane są różne opcje względem użyteczności: przedmioty bezpośrednio wpływające na postać lub odwracające uwagę przeciwników, do wytworzenia jest także broń biała oraz palna. Nie odkryłam nawet połowy możliwości, a spędziłam kilkanaście godzin w grze. Mimo tego wszystkiego, gra nie wybacza nawet najmniejszych błędów, a zgon przychodzi najczęściej już po pierwszym uderzeniu od stworka.

Zombie-apokalipsa wszędzie…

Fabuła jest banalna. Trafiamy do kompleksu, w którym prowadzone są jakieś dziwne badania. Gdy docieramy w głąb placówki, dochodzi do wypadku, wskutek którego większość postaci zamienia się w zombie i inne maszkary, a my musimy walczyć o życie. Celem gracza jest dotarcie do bezpiecznej strefy, czyli miasta Basingstoke, które w rzeczywistości leży w Wielkiej Brytanii. Podczas rozgrywki zwiedza się nie tylko ulice pełne stworów, ale także najważniejsze, miejskie obiekty: metro, komisariat czy muzeum. Przez większość czasu poruszamy się w nocy, podświetlając sobie drogę latarką. Czasem można się natknąć się na płonący samochód czy ognisko. Mrok gry podsycany jest przez doskonale dobrany dźwięk. Tak zaszczuta to ja nie czułam się nawet w grach takich jak Resident Evil czy Silent Hill. W tej kwestii twórcy osiągnęli perfekcję.

Tu Kwadrat Tam Kwadrat.

Styl graficzny nie porywa. Trudno jest go nawet jednoznacznie określić. Większość modeli to sześciościany połączone w jedność. Postacie trochę przypominają podrabiane lego. Efekty świetlne, płomienie, wystrzały i inne tego typu rzeczy są za to dość realistyczne. Całość składa się na bardzo przyjemną dla oka kreację. Chociaż dłuższa rozgrywka może przytłoczyć panującą atmosferą oraz wcześniej wspomnianymi efektami dźwiękowymi. Patrząc przez pryzmat tego, że to gra indie, to wszystko stoi na wysokim poziomie.

Czy warto?

Tu mam mały problem, jako całość Basingstoke jest miodne, klimatyczne, i co najważniejsze, dobre. Dość krótkie, a czas rozgrywki wydłuża tylko poziom trudności. Bardzo szybko można przelecieć przez trzynaście poziomów. Po ogarnięciu wszystkich mechanik, zabawa zajmuje ledwo chwilę. Patrząc od strony fabularnej, tytuł jest idealny na jedno posiedzenie. Oczywiście można go masterować, jeśli ktoś lubi przechodzić to samo wielokrotnie. Nowością nie jest fakt, że gdy przeliczymy godzinę rozgrywki na cenę, gry indie wychodzą drożej niż produkcje wielkich studiów, co trochę boli. Mimo to gra jest udana i jeśli komuś nie są straszne koszty – warta uwagi.

Nasza ocena: 7,5/10

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, ja tu wrzeszczę, a zombie jęczy. Coś tam szura, czasem chrupie znów uciekam od monstrów grupy.



Grafika: 7/10
Udźwiękowienie: 10/10
Fabuła: 5/10
Grywalność: 8/10
Exit mobile version