Zniszczona kataklizmem Ziemia i ocaleni ludzie znów potrzebują pomocy. W tym postapokaliptycznym świecie najlepiej odnajdują się mutanci, wyglądający jak skrzyżowanie zwierząt i ludzi. Sprawdźmy czy Kaczka, Dzik oraz ich nowi koledzy i tym razem dali sobie radę z ocaleniem Arki.
Czas obronić Arkę
Mutant Year Zero: Seed of Evil jest dodatkiem i zarazem kontynuacją gry Mutant Year Zero: Road to Eden, której recenzję przeczytać możecie tutaj. Po zakończeniu podstawowej wersji, wracamy do zniszczonego świata, dokładnie w tym punkcie, w którym zakończyliśmy wcześniejszą rozgrywkę. Wiemy już kim jest „tata” mutantów i skąd oni pochodzą. Wciąż jednak nie znaleźliśmy dobrego schronienia dla ludzkości. Co gorsza Arka, nasza dotychczasowa bezpieczna przystań, jest atakowana przez dziwne rośliny, które chcą ją pochłonąć. Ponadto ludzie zaczynają coraz częściej umierać we śnie. Naszym zadaniem jest więc rozwiązanie zagadki tego, kto stoi za tymi atakami, i powstrzymanie go, nim będzie za późno.
Tym razem mnie nie zaskoczysz
Sam pomysł na historię opowiedzianą w MYZ: Seed of Evil jest średni. Zdecydowanie bardziej wciągająca byłą fabułą pierwszej odsłony gry. Z zaciekawieniem przemierzałem lokacje i odnajdywałem kolejne elementy układanki, które rzekomo prowadziły nas do Edenu. Nie było pewności, czy ta sztuka się uda i czy przypadkiem ktoś sobie ze mną nie pogrywa. Teraz niemalże od początku wiem, kto stoi za atakiem, jakie są jego pobudki, a rozgrywka polega na tym, że mam go odnaleźć. Zdecydowanie brakuje więc elementu zaskoczenia, choć twórcy zadbali, abym na koniec otrzymał mały twist fabularny.
Co do samego świata, to nie zmienił się on od czasu Road to Eden. Lokacje, które zwiedzamy, nadal są mroczne i bardzo klimatyczne. Przemierzamy zniszczoną Ziemię, nad którą, bez działalności człowieka, matka natura przejęła kontrolę. Mamy więc mnóstwo zniszczonych budynków, stacji benzynowych, samochodów, pociągów, dróg czy mostów, na których teraz pną się winorośle, rosną mchy i krzewy, lub które są porozrywane przez korzenie i drzewa. Nie brakuje też trupów ludzi w mniejszym lub większym stadium rozkładu dopełniających postapokaliptycznego obrazu. Całość zwieńcza wszechobecnie panująca mgła. Tak stworzone lokacje wyglądają pięknie. Grafika dopracowana została w najdrobniejszych detalach i gracz może się nimi cieszyć, a przy okazji bać się tego, co czai się za rogiem.
W Seed of Evil nie zmieniono także samego sposobu rozgrywki. Nadal mamy do czynienia z systemem turowym, dużą dawką skradania się i obmyślania strategii przeciw kolejnym wrogom. I choć wszystko to już znamy, to nie możemy narzekać. Wszak mamy do czynienia z grą, która już z opisu jest strategią turową.
Superłoś i inni
Jeśli chodzi o nowości w grze, to jak już wspomniałem, dostajemy nowy wątek fabularny. Ale trudno, byśmy powtarzali to, co już mamy za sobą. Spotkamy natomiast kolejnego bohatera, którego zwerbować będziemy mogli do swojej drużyny. Jest nim olbrzymi, dwunożny łoś – Wielki Khan. Potrafi on bardzo sprawnie przemieszczać się po Strefie, a dzięki swojej sile może wywołać małe trzęsienia ziemi. Ponadto jego mutacja pozwala mu na plucie ogniem i podpalanie wrogów. Oczywiście nie zabraknie także nowych przeciwników. Niektórzy wprawdzie zmienili się jedynie z wyglądu i stali nieco mocniejsi, ale napotkamy też nieznane nam dotąd kokony, z których wylęgną się dziwaczne stworzenia czy zdeformowanych ludzi, potrafiących do walki używać siły woli.
Jeśli, tak jak ja, polubiliście Bormina i Duxa, to nie martwcie się, nie zabrakło ich w grze. Nadal są niezwykle sarkastyczni, a co za tym idzie – zabawni. Pozostają też wytrawnymi Szperaczami, którzy będą potrafili ocalić ludzi. Ulepszono natomiast ich mutacje. Od teraz nasz Kaczor będzie mógł na przykład użyć innych skrzydeł, co pozwoli mu zniwelować kary do trafienia z broni snajperskiej, a Dzik nauczy się konstruowania zupełnie nowego oręża.
Jeszcze jedną nowością, o której warto wspomnieć, jest możliwość dzielenia się swoimi wynikami z innymi graczami. Jeśli połączycie się z Internetem, będziecie mogli sprawdzić, jak Wasze osiągniecia prezentują się na tle innych. Zawsze miło być jednym z najlepszych.
Stare nie znaczy złe
Mutant Year Zero: Seed of Evil w rzeczywistości nie oferuje nam zbyt wiele nowości. Dostajemy ciąg dalszy scenariusza, kilka map i lokacji, paru wrogów, bohatera i specjalne zdolności. Poza tym jesteśmy ponownie w znanym nam już dobrze świecie. Ale też czego mieliśmy się spodziewać? Mamy przecież do czynienia z dodatkiem do gry, która była bardzo dobra. Twórcy zatem nie eksperymentowali, a jedynie dołożyli kilka kolejnych godzin zabawy. Jeśli więc podstawa Wam się spodobała, to koniecznie sięgnijcie po jej rozszerzenie. Nie będziecie zawiedzeni. A już same dyskusje pomiędzy Duxem i Borminem warte są odpalenia Seed of Evil.
Nasza ocena: 7,7/10
Mutant Year Zero: Seed of Evil to bardzo udany dodatek do gry. Twórcy postawili na znany i sprawdzony schemat, który i tym razem nie zawodzi.Grafika: 10/10
Udźwiękowienie: 9/10
Fabuła: 5/10
Grywalność: 7/10