Co łączy burzę, chłopca z lat 90., niedoszłą neurochirurg, morderstwo sprzed lat i stare kasety? Niestety nie jest to duch retro. To tylko kolejna pozycja z metką Netflix Originals wypełniająca swoją nijakością nijaką bibliotekę streamingowego giganta.
„Zacznijmy od początku”
9 listopada 1989 roku. W Berlinie upada mur dzielący wschód i zachód, rozpoczynając rewolucyjne zmiany systemowe. Tymczasem nad Hiszpanią rozpościerają się inne burzowe chmury. Obserwuje je chłopiec imieniem Nico, który przy okazji dostrzega niepokojącą szamotaninę w domu sąsiadów. Zakrada się tam, by sprawdzić, co się dzieje i napotyka martwą sąsiadkę oraz jej męża z zakrwawionym nożem w ręku. Kiedy spanikowany wybiega z domu, wpada pod samochód i umiera.
Mija kilkanaście lat, a do domu, w którym niegdyś mieszkał Nico, wprowadza się Vera z mężem Davidem i kilkuletnią córeczką Glorią. Podczas rozpakowywania odkrywają na strychu stary telewizor, kamerę i skrzynkę z kasetami. Szybko poznają historię chłopca, chociaż jeszcze nie wiedzą, jak bardzo jego los splecie się z ich życiem.
www.imdb.com
Stara klisza
Fatamorgana wykorzystuje pomysły, które już kilkukrotnie widzieliśmy w innych filmach. Chociażby przywołanym przeze mnie w tytule Efekcie motyla, a także w Powrocie do przyszłości czy Oszukać przeznaczenie. Być może dlatego produkcja traci nieco napięcia i tajemniczości. To, że Vera nieświadomie zmieniła przyszłość, wiemy od początku i z lekkim znużeniem musimy obserwować przez pół filmu, jak bohaterka sama to odkrywa.
Jednocześnie nie można filmowi odmówić pewnego klimatu. Zasnute burzowymi chmurami hiszpańskie miasteczko ma swój urok i aż szkoda, że stanowi jedynie marne tło dla nieco nijakich wydarzeń. Mocnym plusem jest także ciekawy montaż i kreatywne przejścia między przeszłością a przyszłością.
www.imdb.com
Występują: burza, jako burza
O aktorach można powiedzieć tylko tyle, że sprawują się przyzwoicie. Adriana Ugarte wcielająca się w Verę właściwie przez większość czasu biega i płacze, że chce odzyskać córkę. Ma w poważaniu kolejne osoby podsuwające jej całkiem rozsądne argumenty na to, że właśnie przechodzi załamanie nerwowe i może powinna skontaktować się ze specjalistą (co jest jeszcze bardziej absurdalne, biorąc pod uwagę medyczne wykształcenie Very). Z kolei Chino Darín biega za nią, zawsze wiedząc, gdzie się pojawić i co powiedzieć, a w swojej nijakości przebija nawet główną bohaterkę. Właściwie najlepiej w swojej roli wypada grzmiąca w tle burza, resztkami sił podtrzymująca i łącząca wszystkie inne elementy filmu.
www.imdb.com
Całości brakuje odpowiedniego rozplanowania w czasie. W trakcie seansu nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że gdyby film przerobić na serial i dodać nieco więcej czasu na ekspozycję, może jakoś bardziej przejęłabym się losami bohaterów. Szczególnie, że z jakiegoś powodu twórcy postanowili co chwila wtrącać retrospekcje do wydarzeń, które widzieliśmy dosłownie kilka minut wcześniej. Nie trzeba być gigantem geniuszu, żeby zrozumieć, że ujęcie na miejsce, gdzie wcześniej stała huśtawka, ma wskazać zmiany w przeszłości, które wpłynęły na teraźniejszość. Tym bardziej szkoda, że szybciej nie załapuje tego główna bohaterka. Pomogłaby też nieco inna kolejność przedstawianych wydarzeń, która zamaskowałaby tę nudną większość fabuły, kiedy widz już wie, o co chodzi, a bohaterka jeszcze nie.
„Fajna historia, ale może powinnaś się leczyć?”
Fatamorgana, mimo wszystkich swoich wad, jest przyjemnym wypełniaczem wieczoru. Jeżeli zatem macie coś do zrobienia i potrzebujecie szumu w tle – świetnie spełni się w tej roli. Nie potrafię powiedzieć, że był to jakościowo spędzony czas, ale też nie czuję, że go straciłam. Ostatecznie końcówka filmu jest całkiem ciekawym zawirowaniem.
Nasza ocena: 4,5/10
Podsumowanie: Nijakość Fatamorgany idealnie wpisuje się w nijakość marki Netflix Originals. Wykorzystanie oklepanej kliszy psuje całe napięcie i aurę tajemniczości, czego nie ratuje nawet leniwe lawirowanie między thrillerem a dramatem science-fiction.Fabuła: 4/10
Bohaterowie: 3/10
Oprawa wizualna: 7/10
Oprawa dźwiękowa: 4/10