Site icon Ostatnia Tawerna

„Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” – recenzja książki

Generalnie to właśnie George Lucas i jego Gwiezdne wojny zapoczątkowali trend polegający na tym, że premierze danego filmu towarzyszy wysyp gadżetów oraz pamiątek z nim związanych. Po czterdziestu latach nikogo już zatem nie dziwi, że równolegle do seansu kinowego ukazuje się książka opisująca dokładnie wydarzenia przedstawione na ekranie. Tak jest właśnie w przypadku Przebudzenia Mocy, autorstwa Alana D. Fostera.

Fabuły jego najnowszej powieści chyba nie trzeba nikomu przedstawiać – do takiego samego wniosku doszedł nawet wydawca, gdyż na tylnej okładce widnieje tylko kultowy napis „dawno, dawno temu w odległej galaktyce”. Papierowa wersja siódmego epizodu Gwiezdnych wojen niemalże o krok nie odstępuje od tego, co twórcy zawarli w swoim filmie. Dla jednych będzie to zaletą, dla innych wadą – w końcu Przebudzenie Mocy traktowane jest coraz częściej jako zwykła kopia części nakręconych przez Lucasa.

Alan Dean Foster to prawdziwy weteran gatunku science-fiction. Brał udział między innymi przy pracach nad książkową adaptacją Nowej Nadziei, zatem gwiezdnowojenne uniwersum nie jest mu obce. Taka koncepcja rozszerzania danego filmu o utwór literacki potrafi być bardzo udana. Dla przykładu, powieść R.A. Salvatore’a kompletnie zmieniła mój odbiór Ataku klonów, który nie bez powodu uważany jest za najgorszy z dotychczasowych epizodów Lucasa.

Dlatego też do książkowego Przebudzenia Mocy podchodziłem z dość wygórowanymi oczekiwaniami. W końcu film w reżyserii J.J. Abramsa nie odpowiedział na bardzo wiele pytań: kim był i skąd wziął się Snoke? Dlaczego Rebelia i Republika po upadku Imperium nadal są osobnymi tworami? Przede wszystkim zaś: co się do jasnej Anielki działo w odległej galaktyce przez ostatnie kilkadziesiąt lat?!

Z żalem muszę donieść, że Alan Dean Foster nie zawarł w swojej książce odpowiedzi na żadne z wyżej wymienionych pytań. Powód jest prozaiczny – sam ich nie znał. Premiera jego wypocin czasowo była mocno zbieżna z debiutem siódmego epizodu na ekranach kin. Autor pracował zatem na jednej z późniejszych wersji scenariusza.

Czytelnik odnosi w trakcie lektury wrażenie, że ktoś siedział sobie wygodnie w fotelu, oglądał najnowszą część Gwiezdnych wojen i spisywał po kolei wszystkie zdarzenia widoczne w odbiorniku. Raz po raz A.D. Foster dorzuca od siebie kilka słów o tym, co bohater myślał w danej chwili albo obdarza nas szczegółowym opisem działania jakiegoś blastera, z zamiłowaniem używając fachowej terminologii (zdziwię się, jeśli hasło do komputera autora jest inne niż „foton123”).

W adaptacji Przebudzenia Mocy pojawia się kilka wydarzeń, których nie widzieliśmy w kinie. Ukazane zostały one jednak w wydaniu Blu-ray, gdzie mogliśmy obejrzeć sceny ostatecznie usunięte z filmu. Nie ma tego dużo, a same sceny absolutnie nic nie wnoszą do fabuły. Najciekawszy jest chyba opis tego, jak Poe Dameron wydostał się z wraku myśliwca TIE i powrócił na łono Rebelii.

Literacka wersja Przebudzenia Mocy straciła wiele z subtelnego humoru, którym tak silnie nacechowane są filmy serii. Widać wyraźnie, że autor w chwili pisania nie wiedział, jak niektóre sceny zostały zagrane przez autorów i opisywał je w sposób zupełnie odbiegający od tego, co można było zobaczyć w kinie. Zmienił się przez to charakter pewnych wydarzeń i postaci. Dla przykładu – w wersji A.D. Fostera baza Starkiller i jej wielkie działo napędzane są przez czarną materię, a nie przez energię „wysysaną” z gwiazd.

Nie chcę za bardzo usprawiedliwiać autora recenzowanej pozycji, ale widać wyraźnie, że nie dostał on od Disneya praktycznie żadnej swobody twórczej. Efektem tego powstała książka zupełnie niepotrzebna, której jedynym atutem jest ładne wydanie, całkiem nieźle komponujące się na specjalnej półce, będącej w posiadaniu każdego fana Gwiezdnych wojen. Podczas lektury nie mogłem odpędzić się od wrażenia, że wolałbym teraz siedzieć przed telewizorem i oglądać filmową sagę…

Exit mobile version