Nie od dziś wiadomo, ze Chińczycy potrafią skopiować niemal wszystko. Dlatego nie budzi wielkiego zaskoczenia wyraźne podobieństwo dzieła Xuana Lianga i Chuna Zhanga do produkcji japońskiego Studia Ghibli. Jedni powiedzą „imitacja”, inni – „inspiracja”. Kto będzie mieć rację?
Największym grzechem jest nie uratować ginącego życia
Główną bohaterką animacji jest Chun – dziewczynka żyjąca w świecie magicznych istot położonym poniżej naszego. W ramach rytuału związanego z wejściem w dorosłość musi ona odwiedzić wymiar ludzi pod postacią narwala. W trakcie tej wizyty wpada w tarapaty, z których ratuje ją mieszkający nad brzegiem morza Kun. Niestety chłopiec przypłaca heroiczny wyczyn własnym życiem. Gnębiona wyrzutami sumienia Chun postanawia znaleźć sposób, by sprowadzić duszę swojego wybawcy z krainy zmarłych.
Formuła baśni przesiąkniętej motywami z dalekowschodniej mistyki sprawia, że podczas seansu trudno wyzbyć się skojarzeń z twórczością Hayao Miyazakiego. Przedstawienie barwnego świata magicznych istot (w tym przypadku akurat pochodzących z chińskich mitów i legend) przywodzi na myśl takie produkcje jak Spirited Away, W krainie bogów czy Księżniczka Mononoke. Nie inaczej sprawa się ma z akcją filmu, która balansuje pomiędzy dramatycznymi wydarzeniami pełnymi patosu a bardziej intymnymi scenami, w których na pierwszy plan wysuwają się emocje i rozterki bohaterów. W debiutanckim obrazie Lianga i Zhanga, podobnie jak w anime wyprodukowanych przez Ghibli, nie zabrakło również miejsca na odrobinę humoru. Nawiasem mówiąc, nie zawsze wyszukanego, choć być może to kwestia innej wrażliwości i odmiennego podejścia Chińczyków do skatologicznych żartów.
Duża ryba i begonia to opowieść o dorastaniu i powiązanych z tym okresem życia doświadczeniach. Stanowi to kolejny punkt zbieżny z filmami japońskiego reżysera, który poruszał temat dojrzewania między innymi w Podbniebnej poczcie Kiki. Rytuały przejścia, którym poddane zostają protagonistki obu obrazów, stanowią punkt zwrotny w ich historii, a co za tym idzie – także w świecie ichnajbliższych. Bohaterki poznają niedostępną wcześniej rzeczywistośći (Kiki – samodzielne życie w mieście, Chun – świat ludzi), a co za tym idzie – stają w obliczu nowych uczuć, wyzwań oraz wyborów i wiążących się z nimi konsekwencji. Ogromną zaletą Dużej ryby…, podobnie jak produkcji Ghibli, jest konstrukcja wiarygodnych postaci oraz relacji między nimi. Każdy z głównych bohaterów chińskiej opowieści ma jasno określoną osobowość, cele i stosunek do innych pojawiających się na ekranie osób, dzięki czemu losy Chun nie są zawieszone w pustce, ale wplecione w rozbudowaną sieć wzajemnych zależności, sympatii i animozji.
Jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów
Wizualne podobieństwo do produkcji słynnej japońskiej wytwórni również rzuca się w oczy. Projekty postaci tylko nieznacznie różnią się stylem od tych znanych z Laputy czy Ruchomego zamku Hauru. W Dużej rybie i begonii znajdziemy też równie piękne rekwizyty i stroje oraz imponującej urody tła. Jakość animacji stoi na zaskakująco wysokim poziomie, jednak nie obyło się bez zgrzytów. Chociaż przez większość seansu trudno zauważyć problemy z płynnością ruchu, to w oczy rzuca się niedoskonała mimika postaci. Za przykład może posłużyć scena rozmowy pomiędzy Kunem a jego siostrą, w której to dziewczynka nie porusza ustami w trakcie swojej wypowiedzi. Dobre wrażenie, jakie robi tradycyjna technika rysunkowa, psuje również nadmiernie używana, a przy tym niezbyt estetyczna, grafika komputerowa. Oszczędne wykorzystanie modeli trójwymiarowych może bardzo się przysłużyć filmowi, czego przykład dali twórcy Króla Lwa czy wspomnianych wcześniej Księżniczki Mononoke i W krainie bogów. Za to stosowanie ich bez umiaru potrafi skutecznie zniszczyć pozytywny efekt całości. Duża ryba…, która od początku borykała się z problemami budżetowymi, niestety padła ofiarą minimalizacji kosztów produkcji. Jako prawdziwe kuriozum jawi się jednak jedna z końcowych scen, w której twórcy dokonali absurdalnej wręcz autocenzury. Zdecydowali się oni na przedstawienie bohatera w stroju Adama w taki sposób, że uczynili z Kuna – Kena. Chociaż mogli wykorzystać inne kadrowanie lub zasłonić kontrowersyjne części ciała jakimś elementem (tak postąpili w innej scenie z nagą Chun), uparli się przy przedstawieniu chłopaka w pełnym planie, niepotrzebnie wtrącając widzów w „dolinę niesamowitości” i rujnując atmosferę finału.
Warstwie dźwiękowa filmu budzi mieszane uczucia, choć można odnieść wrażenie, że nie z winy twórców, lecz osób odpowiedzialnych za polską wersję językową. O melodiach autorstwa japońskiego kompozytora Kiyoshiego Yoshidy nie można powiedzieć złego słowa. Ścieżka muzyczna jest nastrojowa i idealnie buduje magię poszczególnych sekwencji, Na nieszczęście później atmosferę tę niejednokrotnie rujnuje dubbing. Chociaż większość dialogów napisana została przyzwoicie i brzmi całkiem naturalnie, to niektóre sprawiają wrażenie wyjętych z zupełnie innego filmu, patetycznych „coelhizmów”. Oczywiście nie można wykluczyć, że również w oryginale takie kwestie występują, z pewnością jednak dało się je przełożyć w mniej raniący uszy sposób. Mimo wszystko aktorzy wywiązali się ze swojego zadania przyzwoicie, chociaż stara prawda głosi, że tak krawiec kraje, jak mu materii staje.
Duża ryba i begonia to piękna baśń osadzona w świecie legend Państwa Środka, która jednak nie ustrzegła się pewnej odtwórczości i technicznych niedoskonałości. Nie da się ukryć, że garściami czerpie z dokonań japońskiego Studia Ghibli, wciąż jednak pozostaje porządnie zrealizowaną animacją. Czy bliżej jej wobec tego do duchowego spadkobiercy, czy do taniej podróbki? Najlepiej przekonajcie się sami. Wszak stare chińskie przysłowie mówi: „od cudzego zdania lepsze jest własne doświadczenie”.
Nasza ocena: 7,5/10
Osadzona w świecie chińskich legend opowieść, która powinna przypaść do gustu miłośnikom baśni oraz animacji Studia Ghibli.Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa wizualna: 7/10
Oprawa dźwiękowa: 7/10