Nazwisko Wielkiej Ursuli K. Le Guin jest mi bliskie od dłuższego czasu. Zatonąłem w jej niesamowitym Ziemiomorzu (świecie, który śmiało mogę zestawiać ze Śródziemiem Profesora Tolkiena), próbowałem zbratać się z mieszkańcami Ekumeny oraz chłonąłem liczne jej krótsze formy. Nigdy nie spodziewałem się jednak, że tego formatu pisarka może stworzyć coś zupełnie z innej bajki, a mianowicie książkę dla dzieci. Niby Tolkien też takie pisał, ale w tym przypadku jakoś mi to nie grało. Do czasu poznania Kotolotków. O tej też książce traktuje niniejsza recenzja.
Prosto, łatwo i przyjemnie, czyli idealna książka dla najmłodszych
Kotolotki to kolejny już omnibus Prószyńskiego poświęcony nieodżałowanej pamięci Ursuli Le Guin. W tej pozycji zestawia on cztery opowiadania opiewające grupkę kotów, którym wyrosły skrzydła – tytułowych kotolotków. Jak przystało na książkę Mistrzyni, tak i ta została napisana językiem niesamowitym i ponadczasowym, a przy okazji bardzo prostym i oszczędnym – takim, by trafić do najmłodszych, a jednocześnie odmalować opisywane wypadki w sposób niezwykle sugestywny i pobudzający wyobraźnię. Le Guin, w odróżnieniu od Mistrza Tolkiena i jego opowiastek dla dzieci, nie podbudowała swoich opowiadań własną mitologią. Opisane wydarzenia osadzone zostały w naszym świecie – w jakimś mieście oraz na wsi. Sądząc z opisów, mogłoby to być dowolne miasto i dowolna wieś z pierwszej połowy XX wieku. Tam też, w obskurnym zaułku, przy śmietniku pewna kotka powiła czwórkę kociąt. Nie jakichś tam zwykłych, tylko takich ze skrzydłami – kotolotków. Od momentu narodzin młode budziły ciekawość, jednocześnie znajdując się w ogromnym zagrożeniu. Wobec tego matka nakazała im odlecieć z miasta i poszukać nowego domu gdzieś, gdzie nikt im nie zagrozi. I właściwie tyle wystarczy napisać o fabule, bo kolejne wypadki są zbyt ciekawe, by je tu streszczać, a ja nie lubię udzielać spoilerów.
Lećmy, zanim wstanie świt – J.R.R. Tolkien
Obcowanie z literaturą od takich osób jak Mistrzyni – to zawsze jest swego rodzaju katharsis. Także jest i w tym przypadku. W tej z pozoru prostej i infantylnej książeczce kryje się ogromna głębia. Ursula uczy nas, czym jest przyjaźń, rodzina, miłosierdzie i czysta empatia. Na przykładzie kociąt i ich otoczenia pokazuje wszelkie szkodliwe i potrzebne zmiany, jakie zachodzą w naszym świecie. Uzmysławia, że kiedy raz z domu wyjdziemy, to nigdy doń tak naprawdę nie powrócimy. Wpaja, że świat jest pełen zarówno niebezpieczeństw, jak i dobrych serc. Że wystąpić mogą różne sytuacje, które trzeba przeżyć i nie poddawać się. A wszystko to w prostych opowiastkach dla dzieci. Niewielkich objętościowo, ale znaczeniowo bezmiernych. Za taki odbiór odpowiadają też niesamowite ilustracje, jakimi omawiana książka została opatrzona. Kreska S.D. Schindlera idealnie oddała wypadki opisane w Kotolotkach. Sprawiła, że najmłodsi mogą zarówno śledzić literacko, jak i zobaczyć, co przytrafiło się ich bohaterom. Brawa należą się też wydawnictwu Prószyński za obłędne wydanie pozycji (twarda oprawa, dobrej jakości papier, duża czcionka) oraz za świetne tłumaczenie. Nie znalazłem żadnych koślawych zdań pokroju tych, jakie można znaleźć w Thrawn: Sojusze, ani literówek czy chochlików drukarskich. Czapki z głów, proszę państwa.
Podsumowując, Kotolotki to idealna pozycja dla najmłodszych, których rodzice chcą zachęcić do czytania. Radość z lektury czerpać będą też dorośli, bowiem język jest naprawdę piękny. Warto się z tą książką zapoznać. Po prostu warto.
Nasza ocena: 10/10
Za takie lektury dla najmłodszych zabieram się nawet ja! Warto!Fabuła: 10/10
Bohaterowie: 10/10
Styl: 10/10
Wydanie i korekta: 10/10