Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że twarzą dialogu o zdrowiu psychicznym, fasadowości show biznesu i meandrach ludzkiej egzystencji zostanie gadający koń, zapewne zarżałabym z politowaniem. A jednak! Raphael Bob-Waksberg (wespół z gronem diabelsko zdolnych scenarzystów i animatorów) na przekór wszelkim oczekiwaniom stworzył serial wybitny. Niestety, wszystko, co dobre, musi kiedyś dobiec końca.
Jaki jest koń, każdy widzi
Tym razem BoJacka spotykamy tam, gdzie ostatnio zostawiła go Diane – u bram luksusowego ośrodka terapii uzależnień „Pastisze”. Uświadomiwszy sobie swój problem (a także ogromny wpływ, jaki od lat miał on na jego otoczenie), gwiazdor postanawia w końcu poprosić o pomoc. Towarzyszyć mu będzie przemycona butelka wódki – tym razem jednak nie tyle w formie nielegalnego gadżetu wniesionego na odwyk tylko dlatego, że celebrytom zwyczajnie wolno ciut więcej niż zwykłym śmiertelnikom, ile swoistego talizmanu przypominającego o tragicznych implikacjach podejmowanych w przeszłości decyzji.
I choć sam koń dobrzeje i wydaje się (w wielkich bólach) wychodzić na prostą, nie jest on samotną wyspą. Powoli, niczym masywna kula śniegowa, zbliża się do niego widmo konsekwencji; bodaj po raz pierwszy w życiu BoJack będzie zmuszony wziąć odpowiedzialność za swoje poczynania – zwłaszcza, że po kopytach depcze mu para dziennikarzy, całkiem słusznie łącząc go z tragiczną śmiercią Sarah Lynn.
Źródło: tvline.com
Koń ma cztery nogi i też się potknie
Czuć w tym sezonie wszechobecną schyłkowość. Znani i lubiani bohaterowie wytyczają sobie zupełnie nowe ścieżki i priorytety. Pewne relacje wygasają powoli, niemalże niepostrzeżenie. Podobnie zresztą wygasa sama opowieść – tym razem pozbawiona spektakularnych rozwiązań fabularnych i szokujących twistów. Na pierwszy plan wychodzą przede wszystkim zwyczajne ludzkie (zwierzęce?) relacje – z innymi, a przede wszystkim z samymi sobą. Motywem przewodnim jest zmiana; antropomorficzna gromadka zmuszona jest do wyjścia ze strefy sitcomowego komfortu i stawienia czoła kwestiom spychanym dotąd (bardziej lub mniej przytomnie) na obrzeża świadomości. Nawet najbardziej zatwardziały w swej statyczności Mr. Peanutbutter dopuszcza do siebie swój problem – patologiczne uzależnianie się od kolejnych partnerek – i w końcu robi krok do przodu.
Gdzieś w całym tym kociołku pływa też BoJack, dla którego inni znajdują jednak coraz mniej miejsca w swoim otoczeniu. Koń stara się, jak może i przez chwilę wydaje się nawet, że udało mu się znaleźć swój cypelek z dala od zgiełku i toksycznych świateł Hollywoo. Ale on też uświadamia sobie w końcu, że nie żyje w próżni, a od przeszłości nie da się tak po prostu odciąć – nieważne, jak gruba nie byłaby kreska. Zobaczymy dzięki temu wiele znajomych twarzy – niczym duchy minionych świąt powracają bowiem do BoJacka wszyscy, którzy mieli wpływ na jego życie (bądź vice versa), co osiąga apogeum w cudownie surrealistycznym odcinku pt. The View From Halfway Down.
Nie da się jednak przy tym odeprzeć wrażenia, że pewne wątki toczą się zdecydowanie zbyt szybko, podczas gdy inne – sygnalizowane wcześniej jako istotne – przepadają między wierszami. Jest to sezon nadzwyczajnie tłoczny fabularnie i nie sposób winić za to wyłącznie twórców (decyzja o zakończeniu serialu nie została bowiem podjęta przez nich, a złowrogie „garnitury” z Netflixa). Mimo tego zagęszczenia, scenarzystom udało się wyjść z sytuacji obronną ręką – finałowa seria odcinków BoJacka Horsemana, choć słodko-gorzka, w satysfakcjonujący sposób zamyka historię. Jest to przy tym zakończenie zaskakująco stonowane i wyciszone.
Źródło: bustle.com
Lach bez konia jak ciało bez duszy
Nie zawodzi również strona techniczna BoJacka. Animatorzy (pod czujnym okiem Lisy Hanawalt i Mike’a Hollingswortha) zdążyli udowodnić, jak bardzo świadomi są formy i w pełni wykorzystują praktycznie nieograniczone możliwości owego medium. Różne style animacji przeplatają się ze sobą, ilustrując skomplikowane narracje i stany wewnętrzne bohaterów. Także aktorzy użyczający głosu postaciom – m.in. Will Arnett, Aaron Paul, Alison Brie, Amy Sedaris i Paul F. Tompkins – nie osiadają na laurach nawet na ostatniej prostej. Dzięki nim dwuwymiarowe gadające zwierzęta ani na chwilę nie przestają wydawać się do bólu ludzkie, z całym bagażem, jaki niesie ze sobą „nasza” egzystencja.
Podchodzę do tego finału z mieszanymi uczuciami. Bynajmniej nie dlatego, że jest zły – wręcz przeciwnie. Czuję jednak, jakbym żegnała się z dobrym przyjacielem, a takie rozstania nigdy nie przychodzą łatwo. Cóż jednak robić – parafrazując Diane, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, ale życie toczy się dalej.
Nasza ocena: 9,2/10
Pozycja obowiązkowa. Najbardziej cyniczny koń w Hollywoo żegna się z nami w wielkim stylu, choć nieco bardziej kameralnie, niż można się było tego po nim spodziewać.Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 10/10
Oprawa wizualna: 10/10
Oprawa dźwiękowa: 8/10