Znana i lubiana grupa kosmicznych wyrzutków powróciła na ekrany – tym razem w formie growej. Wbrew obawom, drugie podejście Square Enix do świata Marvela przyniosło naprawdę ciekawy efekt, który powinien zainteresować nie tylko fanów serii Jamesa Gunna.
Czy potrzebujemy Strażników?
Przed premierą o Guardians of the Galaxy nie było zbyt głośno, a zwiastuny nie spotykały się ze szczególnym entuzjazmem i trudno się temu dziwić. Wciąż szerokim echem odbijała się spektakularna porażka Marvel’s Avengers, gdy wydawca ogłosił nico ponad rok po felernej premierze, że na komputery i konsole trafi gra poświęcona Strażnikom Galaktyki, w dodatku prezentująca się dość przeciętnie na załączonych materiałach promocyjnych. Nawet zapewnienie, że w tym tytule zrezygnowano z formuły gry-usługi na rzecz klasycznej, zamkniętej formuły niespecjalnie pomogło. Po ukończeniu kampanii mogę jednak powiedzieć, że marketingowcy najwyraźniej z jakiegoś powodu zignorowali największy atut nowej gry Eidos Montreal.
W poszukiwaniu zarobku
Choć żaden zwiastun tego nie sugerował, prezentując średnio ciekawe fragmenty scen, Guardians of the Galaxy przede wszystkim historią stoi! Podobnie jak w przypadku Avengers, pozycja nie jest oparta na filmowej licencji i w tym wypadku to zdecydowanie zaleta. Uwolnieni od „odpowiedzialności” osadzenia narracji w ramach znanej serii, scenarzyści stworzyli niezależną historię z nowymi wcieleniami Strażników, w których jednak odbiorcy bez trudu znajdą nawiązania do filmowych oraz komiksowych wersji bohaterów i ich przygód. Co więcej twórcy świadomi popularności drużyny w innych mediach, nie silili się na prezentację kolejnego origin story i załogę statku Milano poznajemy już jakiś czas po zawiązaniu swojej najemnej działalności. Dzieje się to zaś w wyjątkowo przyziemnych okolicznościach – w wyniku wpadki Star Lord, Gamora, Drax, Groot i Rocket wpadają w spory dług i szukają zadania, które pozwoli go spłacić. Oczywiście, w którymś momencie musi pojawić się kwestia obrony galaktyki, ale przez większość czasu fabuła jest dość kameralna.
Choć w grze kierujemy jedynie Peterem Quillem, to reszta postaci odgrywa ogromną rolę. Twórcy postanowili bowiem uczynić z rozwoju relacji między bohaterami serce produkcji. Czy to w scenkach przerywnikowych, gdy rozwijają się wątki opowieści, czy rzucając komentarze i sprzeczając się podczas eksploracji – ciągle słychać Strażników i to z niekrytą dla mnie przyjemnością. Guardians of the Galaxy może pochwalić się świetnie napisanymi, pełnymi udanego humoru, dialogami. Utrzymane są w podobnym tonie, co w filmowej wersji, ale tu scenarzyści mieli tę przewagę, że mogli rozłożyć całość na około 12 godzin, dając załodze dużo pole do rozwoju i ciekawszego nakreślenia więzi. Całości charakteru nadaje znakomity angielski dubbing. Choć pozycja została wydana w całkiem udanej, pełnej polskiej wersji językowej i na pewno należy docenić, jak wiele treści przetłumaczono i nagrano, to rekomendowałbym jednak rozgrywkę w oryginale, o ile bariera językowa nie będzie przeszkodą. Mimo starań, część humoru musi jednak zginąć w takiej sytuacji.
Interaktywny film
Część odbiorców może wręcz zarzucić, że w grze Eidos Montreal jest za dużo historii. Rzeczywiście, warstwa fabularna dominuje w doświadczeniu i zupełnie podporządkowany jest jej, co by nie mówić, dość ubogi gameplay. Czas między filmowymi scenkami przede wszystkim został wypełniony liniową warstwą eksploracyjną (nie znajdziemy tu aktywności pobocznych poza głównym wątkiem), w której, by dotrzeć do celu, Strażnicy muszą pokonać bardzo proste zagadki środowiskowe, korzystając z unikalnych umiejętności poszczególnych postaci. Ot, prosty element podkreślający znaczenie zespołu. Jeśli zaś chodzi o system walki, to cóż… można o nim powiedzieć tyle, że jest i działa w miarę poprawnie. Na szczęście, pomijając końcowe etapy, sekwencji akcji jest względnie mało i bardzo dobrze, bo Guardians of the Galaxy zmienia się wtedy w dość płytką strzelankę. Z racji tego, że celownik Star Lorda „przykleja się” do wrogów, nie jest zbyt trudno i angażująco, a jedynie odblokowywane podczas kampanii zdolności drużyny ożywiają trochę areny starć. Niestety, pod względem mechanik mamy do czynienia z czymś, co przystawałoby raczej do segmentu średnio budżetowego niż AAA, do którego gra aspiruje choćby ceną.
O dziwo jednak łatwo przełknąć niedogodności z racji, że te skromne systemy tak właściwie służą umocowaniu produkcji w ramach growego medium. Nie pamiętam kiedy ostatnio, jakaś gra była tak blisko kategorii „interaktywnego filmu”. Jak wspomniałem wcześniej, dialogi toczą się niemalże cały czas i tu też postawiono na interaktywność, często stawiając Star Lorda przed mniej lub bardziej znaczącymi wyborami. Część ma widoczne konsekwencje, ale bardzo często jest to coś tak przyjemnie prozaicznego, jak pogodzenie różnych charakterów towarzyszy podczas licznych sprzeczek i nieporozumień. Ciekawym elementem są też zbiórki podczas walk. Gdy sytuacja przechyla się na niekorzyść Strażników, Peter może zebrać drużynę i, odpowiednio dobierając wypowiedź, zmotywować zespół do działania i dobrać stosowną piosenkę. Ponownie, nie jest to nic skomplikowanego, ale dodaje uroku i jak najbardziej współgra z opowieścią. Warto docenić za to sceny na pokładzie Milano między kolejnymi podróżami. To świetnie przemyślana okazja na chwilę wytchnienia, ulepszenie ekwipunku i przede wszystkim rozmowę z kompanami, czy nawet odkrycie nowych faktów. Absolutnie nie jest to wymuszone i aż chce się odpocząć dłuższą chwilę.
Zwiedzając galaktykę
O ile w warstwie gameplayowej widać cięcia, to w kwestii wizualnej tytuł wypada dużo lepiej. Całość utrzymana jest w dość kreskówkowej estetyce, nie silącej się na realizm, ale pełnej detali. Trudno nie zawiesić oka podczas podróży przez różnorodne i bardzo wymyślnie przedstawione światy. Dobre wrażenia zapewnia również użycie technologii performance capture, dzięki czemu postaci (w tym pieski!) zachowują się bardzo naturalnie podczas przerywników filmowych. Jednakże widać dość mocno, że mamy do czynienia z tytułem międzygeneracyjnym i developerzy musieli pójść na pewne techniczne kompromisy. Także posiadacze potężnych pecetów nowych konsol raczej nie poczują next genowej grafiki. Stąd też na podstarzałej już konsoli PS4 Pro, na której testowałem grę, Guardians of the Galaxy korzysta z dynamicznej rozdzielczości, od 1440p w górę (źródło: Digital Foundry). Całość prezentuje się więc dość solidnie, bo choć jakość modeli pozostawia trochę do życzenia, to obraz jest naprawdę ostry i udaje się zachować płynność na poziomie 30fps, nie odbiegając znacząco wizualnie od nowych sprzętów. Aczkolwiek do ideału trochę brakuje, gdyż w dosłownie kilku scenach dochodzi do dość znaczących spadków, nie wpływających jednak drastycznie na trudność. Widzę również, że twórcy sukcesywnie naprawiają te usterki.
Pewnym rozczarowaniem jest natomiast warstwa muzyczna. Wprawdzie w grze znalazło się sporo licencjonowanej muzyki, podobnie jak w filmach MCU, głównie w postaci klasycznego rocka, ale rzadko kiedy ma okazję wybrzmieć poza wspomnianymi zbiórkami w trakcie walki. Czuć tu zmarnowany potencjał.
Przygoda w dobrym stylu
Mimo pewnych bolączek, Marvel’s Guardians of the Galaxy okazało się jednym z milszych zaskoczeń w tym roku. Świetnie rozpisana przygoda z udziałem barwnych bohaterów w czasie dominacji wielkich produkcji na kilkadziesiąt godzin przypomina, że warto też sięgać po skromniejsze objętościowo pozycje. To na swój sposób odświeżające, że mimo powiązania z wielką marką dostaliśmy doświadczenie w pełni samodzielne i zamknięte, bez potrzeby rozbudowy o płatne dodatki czy sequel. Co jednak nie znaczy, że nie zagrałbym z chęcią w ewentualną kontynuację za kilka lat. Ekipa z Eidos Montreal wyczuła bowiem bardzo dobrze jak powołać do życia growych Strażników i nie zdziwiłbym się, gdyby mieli powrócić w jeszcze lepszej formie.
Nasza ocena: 7,7/10
Udana, choć miejscami nieco uboga przygodówka, która powinna szczególnie zadowolić fanów filmowych i komiksowych Strażników.Grafika: 7,5/10
Udźwiękowienie: 7,5/10
Fabuła: 9/10
Grywalność: 7/10