Site icon Ostatnia Tawerna

Gadające głowy – recenzja komiksu „Kosz pełen głów”

Odcięte głowy czasami tak mają, że lubią sobie pogadać. Czy to w ramach majaków, tak jak Jack Rafferty w Sin City, czy za sprawą klątwy/czarów, gdzie za przykład posłużyć może prześwietna Tekla z Head loppera. Joe Hill podbił jednak stawkę i w Koszu pełnym głów prezentuje nie jeden, a kilka gadatliwych czerepów.

Joe Hill ostatnimi laty odnosi spektakularne sukcesy. Niewielu może poszczycić się taką wszechstronnością. Bestsellerami są nie tylko książki (m.in. NOS4A2), ale i komiksy (świetne Locke and Key). Ba, oba przykłady doczekały się serialowych ekranizacji, a Hill maczał też palce w filmach (Rogi z Danielem Radcliffe’em). Wobec tej popularności, wydawnictwo DC zdecydowało się dedykować pisarzowi/scenarzyście cały imprint. I tak doszło do powstania Hill House Comics, w ramach którego pojawiły się wydane przez Egmont Rodzina z domku dla lalek i recenzowany tu Kosz pełen głów.

Wyspa tajemnic

Ostatni weekend lata. June Branch postanawia odwiedzić swojego chłopaka Liama, kończącego właśnie staż u szeryfa w nadmorskim kurorcie Brody Island. Nie jest im dane spędzić romantycznych chwil, gdyż nagły sztorm odcina wyspę od stałego lądu. Co gorsza, dom szeryfa, w którym się schronili, zostaje napadnięty przez zbiegów z pobliskiego więzienia. Liam zostaje porwany, a June w samoobronie sięga po pierwszą rzecz, jaką ma pod ręką, czyli wikiński topór. Bohaterce udaje się ściąć głowę zbira, lecz ta… dalej zachowuje świadomość. Okazuje się, że magiczna broń jest nie tylko poręczna, ale też pozostawia przy życiu zdekapitowane czerepy. Uzbrojona June postanawia uratować swojego chłopaka. Topór to jednak nie jedyna tajemnica, jaką skrywa wyspa.

Dekapitatorka

Kosz pełen głów łączy w sobie horror, czarny humor i wątki kryminalne w doskonale zmieszanych proporcjach. Hillowi udało się stworzyć prostą historię, która jednocześnie posiada dobre tempo. Wciągający scenariusz potrafi zaskakiwać, tropy są co kilka stron odpowiednio mylone, a kryminalna zagadka trzyma w napięciu do samego końca. Świetnie napisani są bohaterowie. June to ani „dama w opałach”, ani nieustraszona wojowniczka, co rusz sypiąca żartami. Jest po prostu zwykłą dziewczyną, skłonną zrobić wszystko, by przeżyć. Mimo niesamowitej sytuacji, w której się znalazła, zachowuje zimną krew (można powiedzieć, że… nie traci głowy [badum tss]), wykazuje się sprytem i determinacją. Oczywiście magiczna broń stanowi rozwiązanie większości jej problemów, jednak nigdy nie działa ona na zasadzie deus ex machina (topór ex machina?). Podoba mi się też, że Hill darował sobie „fantasybełkot” i poza pewnymi poszlakami nie daje jasnej odpowiedzi, skąd biorą się niesamowite właściwości nordyckiego oręża. Nie to jest celem opowieści, a i sama June  nie zastanawia się nad tym, gdy tyle innych rzeczy dzieje się wokół niej. Równie wielką gwiazdą komiksu są odcięte czerepy. Jak sam tytuł wskazuje, kosz wraz z postępem fabuły się zapełnia. Każda z odciętych głów inaczej reaguje przy tym na swoją „śmierć”, co prowadzi do komicznych wymian zdań. Hill wykorzystuje je również do ekspozycji – wiele elementów jest po prostu wyjaśnionych w kolejnych dialogach, aczkolwiek zrobiono to na tyle umiejętnie, że nie przeszkadza.

Atak klonów

Za rysunki odpowiedzialny jest artysta posługujący się pseudonimem Leomacs. Wywiązał się on ze swojej roboty solidnie. Postaci narysowane są w lekko kreskówkowym stylu, co szczególnie uwidacznia się w aż nazbyt ekspresywnej mimice twarzy. Jestem przyzwyczajony do większych ekscesów w przypadku stylu graficznego komiksowych horrorów, ciekawych zabiegów formalnych i eksperymentowania z kadrami. Tutaj tego nie ma. Najdziwniejszy element, do którego nie mogłem przywyknąć, to decyzja Leomaca, by rysować ruch postaci w ramach jednego panelu. W ten sposób pojawiają się miejscami mutanty o kilku twarzach lub kadry z klonami postaci. Gdyby chociaż ta dynamika  oddana została przez mniej widoczny kontur lub jaśniejsze barwy – nie, tutaj wszystkie elementy wyglądają tak samo.

Bardzo dobrze spisują się za to kolory od Dave’a Stewarta. Akcja komiksu dzieje się w latach osiemdziesiątych i zastosowane barwy (pomarańcze późnego lata, szaroniebieskie sceny podczas sztormu) są odpowiednio sprane, by lepiej imitować komiksy z tamtego okresu. Ten retro klimat psuł mi jeden element (poza tym bardzo dobrego) tłumaczenia od Pauliny Braiter. Otóż June ma tendencję do wyzywania swoich napastników od „dzbanów”, co jest terminem popularnym dopiero od niedawna. Można było śmiało zastąpić go innym słowem dopasowanym do czasu akcji.

Do kosza?

W przypadku komiksowych okładek rzadko kiedy dochodzi do znanego z książek zabiegu, w którym nazwisko autora napisane jest większą czcionką niż tytuł. W tym przypadku to jednak nie tylko chwyt reklamowy. Joe Hill napisał świetny komiks rozrywkowy. Co więcej, zamknął całą historię w ramach jednego tomu, przez co nie ma tu niepotrzebnych dłużyzn. Nie zdziwię się, jeśli w niedługim czasie doczekamy się ekranizacji np. od Netflixa. Fabuła Kosza pełnego głów to gotowy scenariusz na dobry film.

Nasza ocena: 7,7/10

Imprint Hill House Comics zawitał do Polski z przytupem. Hill stworzył świetny rozrywkowy horror, dla którego warto stracić głowę.

Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 8/10
Exit mobile version