Site icon Ostatnia Tawerna

Filmy tak złe, że aż dobre – „Zabójcze ryjówki”

Przez lata reżyserzy i scenarzyści próbowali nas straszyć różnymi potworami takimi jak wampiry, wilkołaki czy zombie. Nie brakowało też seryjnych morderców czy olbrzymich rekinów i pająków. My przyjrzymy się jednak tym najgroźniejszym i najstraszniejszym czyli Zabójczym ryjówkom!

Ryjówki i inne jaszczurki

Film Zabójcze ryjówki swoją premierę miał w 1959 roku. Już ze względu na swój tytuł był raczej z góry skazany na porażkę. Również budżet w postaci 123000 dolarów nie imponował. Za jego reżyserię odpowiadał Ray Kellog, a scenarzystą był Jay Simms. Obaj panowie współpracowali już wcześniej, kiedy to razem stworzyli horror Gigantyczna jaszczurka, który, jak nietrudno odgadnąć, również zaliczamy do kategorii kina B, albo i C. Do filmu zatrudniono zaledwie siedmiu aktorów. W główne role wcielili się Ken Curtis, James Best i Ingrid Goude. Jeśli te nazwiska niewiele wam mówią, to nie martwcie się. Żadne z nich nie zrobiło oszałamiającej kariery, choć trzeba przyznać, że na swoim koncie mają naprawdę sporą liczbę ról. Głównie grali jednak postacie drugo lub trzecioplanowe w westernach z lat 50., 60. i 70.

Tajemnicza wyspa szalonego naukowca

Przejdźmy do fabuły filmu. Thorne Sherman i jego kompan przybywają statkiem na wyspę, skąd mają zabrać doktora Craigisa, jego córkę i trójkę pozostałych osób przebywających tu z powodu prowadzonych eksperymentów. Niestety, huragan uniemożliwia im wypłynięcie na morze i wszyscy muszą spędzić tu noc. Szybko dowiadujemy się, że na wyspie grasują potworne i zmutowane ryjówki, które na początek zabijają czarnoskórego załoganta statku. Naukowiec zdradza kapitanowi Shermanowi, że bojąc się przeludnienia na Ziemi, próbował zmniejszyć ludzi o połowę, tak, by dla każdego starczyło miejsca. Zamiast tego zwiększył ryjówki, na których prowadził swe badania, do rozmiarów wilka. Nasz bohater w międzyczasie zakochuje się w pannie Craigs, czym wzbudza agresję jej dotychczasowego adoratora Jerry’ego. Z tego też powodu obaj panowie kilkukrotnie rzucają się sobie do gardeł. Tymczasem głodne zwierzęta podchodzą pod dom, w którym ukrywają się ludzie, przegryzają ściany, wchodzą do środka i zabijają kolejne dwie osoby – meksykanina Mario i drugiego z naukowców, doktora Bainesa. Czwórka ocalałych walczy z bestiami, zabijając je z broni palnej, ale potworów jest za dużo, by pokonać je wszystkie. Dzięki sprytowi Thorne’a, udaje się zbudować z beczek swego rodzaju pancerz, chroniący przed zębami ryjówek. Jerry nie chce skorzystać z okazji i ucieka na własną ręką, co przypłaca życiem. Pozostała trójka dostaje się na statek i ucieka z tej strasznej wyspy.

Psy zamiast gryzoni

Jak widać scenariusz filmu jest niezbyt udany i do tego krótki. Sam film trwa zresztą zaledwie godzinę i osiem minut. Jest nieudolny od samego początku, aż do końca. Ma mnóstwo dziur w scenariuszu i jest przewidywalny. Ale czego mogliśmy po nim oczekiwać?

Zacznijmy od  pomysłu, że nasz profesor chciał zmniejszyć ludzi, a zamiast tego powiększył ryjówki. Ale… jak? Co poszło nie tak? Kiedy usłyszałem w filmie to wyjaśnienie, to aż parsknąłem śmiechem, ale to chyba reakcja większości osób, na tego typu komentarz. Zabójcze ryjówki są też niezwykle przewidywalne. Od początku jesteście w stanie wskazać w jakiej kolejności zginą nasi bohaterowie, czyli od czarnoskórego Griswalda po złego Jerry’ego. Jasne też jest od początku, że Thorne i Ann Craigs zakochają się w sobie. Film kończy się zresztą ich namiętnym pocałunkiem. No bo wiecie, nie jest ważne, że w ciągu doby zginęły cztery bliskie bohaterom osoby, a problem morderczych ryjówek nie jest rozwiązany. Liczy się tylko wielka miłość zrodzona w tej tragedii.

Sama gra aktorska oczywiście też nie zachwyca. Postaci kręcą się w kółko, rzucają te same teksty, zachowują się sztucznie i absurdalnie. Choć nadal jest to gra lepsza niż w Manosie i szkolnych przedstawieniach. Wreszcie przejdźmy do kwintesencji całego filmu. Do tego co jest w nim najgorsze, ale jednocześnie najlepsze, czyli do samych ryjówek. Kto wpadł na pomysł, żeby straszyć nas tymi małymi zwierzątkami z rodziny gryzoni? Już chyba nawet mysz byłaby bardziej przerażająca. Ale czy ktoś z twórców widział kiedyś na własne oczy ryjówkę? Według mnie nie. Stwierdzam to po ich wyglądzie. To co widzimy na ekranie, nie przypomina tych zwierząt. Choć rzadko kiedy dostajemy zbliżenie na nasze zabójcze bestie i nie oglądamy ich zbyt często w pełnym świetle to i tak nie są podobne do tych zwierzątek. No ale jak się dziwić? Nie stworzono ich za pomocą efektów specjalnych. Uszyto tylko stroje i ubrano w nie… psy! Przez cały film w ryjówki wcielają się nasi czworonożni przyjaciele. A wybrano do tej roli chyba najłagodniejsze z nich, bowiem widać, jak radośnie biegają po planie, merdają ogonami, a gdy rzekomo zagryzają któregoś z bohaterów, tak naprawdę widoczne jest jak liżą go po twarzy czy szyi.

Nie ma tego złego…

Zabójcze ryjówki to film nieudolnie zrealizowany, z dziurami fabularnymi i bez efektów specjalnych. A jednak ogląda się go nadzwyczaj przyjemnie. Nie nudzi ani przez chwilę i daje widzowi masę powodów do uśmiechu. Ja wiem, że twórcy wierzyli w niego i robili go na poważnie, ale nie da się przy nim co chwilę nie śmiać. Absurdalne pomysły postaci, dziwaczne sceny i błędy wyglądają przekomicznie. Dodatkowo nasze pso-ryjówki rozczulają, gdy chcą się bawić z aktorami, zamiast ich mordować. Ostatnia scena z filmu, kiedy to z beczek zrobiono pancerz to prawdziwa perełka. Warto poświęcić więc nieco ponad godzinę i obejrzeć tą klasykę kina B. Jestem pewny, że wciągnie was tak, jak i mnie. Koniecznie zaproście do oglądania znajomych. Nikt nie będzie żałował.

Exit mobile version