Site icon Ostatnia Tawerna

There is no tragedy, but … – review of the film “X-Men: Dark Phoenix”

Źródło: foxmovies.com

Even before the premiere of X-Men: Dark Phoenix , a large group of people strongly criticized the latest installment of mutant adventures. Is the film so weak that it is not worth wasting time on it?

Earth in Danger. Again

X-Men: Dark Phoenix tells the story of a famous group of mutants known from Marvel comics. This time our heroes not only have to save the world once again, but also face the problems plaguing the group from the inside. After the events of X-Men: Apocalypse Charles Xavier dołącza do drużyny nowych mutantów. Cyclops, Storm, Nightcrawler, a przede wszystkim Jean Grey mają od teraz bronić naszej planety. Bardzo szybko przychodzi im ratować przebywających w przestrzeni kosmicznej astronautów. Misja kończy się powodzeniem, a pochwały dla X-Men płyną ze wszystkich stron, nawet od samego prezydenta. W rzeczywistości jednak podczas wykonywania zadania nie wszystko idzie zgodnie z planem: niewiele brakuje, by Jean Grey przypłaciła ją życiem. Bohaterkę ratuje bliżej nieokreślona moc, która jednocześnie zostaje przez nią wchłonięta. Szybko jednak okazuje się, że wydarzenie to zaczyna wpływać na zachowanie telepatki. Jednocześnie drużyna zaczyna często wszczynać kłótnie i walczyć między sobą, a i rząd przestaje być im przychylny. Tymczasem na Ziemi pojawia się obca rasa, chcąca zawładnąć planetą. Jak w tej sytuacji poradzą sobie X-Meni?

Źródło: foxmovies.com

Chyba o czymś zapomniałem…

Fabuła X-Men: Mroczna Phoenix nie powala na kolana. Brakuje tu świeżego podejścia do tematu, a wszystko, co oglądamy na ekranie, przerabialiśmy wielokrotnie podczas oglądania innych filmów o superbohaterach. Nie znajdziemy tu niczego nowego ani twórczego. Wewnętrzny konflikt w drużynie, atak obcej rasy na Ziemię, zjednoczenie i wspólna walka – kilka lat temu bylibyśmy pewnie zaskoczeni, teraz jednak z góry wiemy, jak skończy się owy schemat. Uwaga, spoiler – twistu nie ma, historia faktycznie toczy się zgodnie z przewidywaniami. Warto jednak dodać, że przynajmniej scenariusz jest spójny. Wszystko trzyma się kupy, ma wprowadzenie, rozwinięcie i zakończenie. Wartka akcja sprawia, że podczas seansu się nie nudzimy. Warto w szczególności zwrócić uwagę na niecodzienny sposób, w jaki twórcy zaprezentowali nam Charlesa Xaviera. Do tej pory Profesor X był poczciwym, miłym facetem, który troszczył się o innych i dbał o losy świata. Tu nadal to robi, ale pokazano, że bohater często robi to, co sam uzna za słuszne. Nie liczy się ze zdaniem innych, manipuluje, kłamie, miesza w umysłach, pozbawia wolnej woli, nie widząc przy tym własnych błędów. Wszystko to w imię wyższego dobra. Za ten zabieg (zbliżający postać do komiksowego pierwowzoru) twórcom należy się plus.

Muszę zwrócić uwagę na kilka niedociągnięć. Mam wrażenie, że twórcy nasłuchali się głosów krytyki i albo się tym podłamali, albo stwierdzili, że nie ma sensu się starać, skoro malkontentom i tak nic się nie spodoba. Zwróćmy uwagę na terminologię. Najeźdźcy z kosmosu są po prostu jakimiś Obcymi. Ale nic dziwnego. Również ich planeta nie dostała żadnej nazwy! Widzimy tylko, jak zostaje zniszczona. Skoro przestała istnieć, to nie warto jej jakoś określić? Jeszcze gorzej wygląda kwestia energii, którą wchłonęła Jean Grey. Określa się ją mianem… ogromnej mocy z kosmosu, ewentualnie iskry z kosmosu. Cóż, bardzo pomysłowe. Nie przyłożono się także do efektów specjalnych. Widać, że pioruny miotane przez Storm zrobione zostały komputerowo, a i laser wystrzeliwany z oczu Cyclopsa nie wyglądają zbyt wiarygodnie. Kolejny raz najgorzej wypadają jednak Obcy. Przez większość czasu przybierają oni wprawdzie ludzką postać, ale gdy tego nie robią, snują się gdzieś w ciemności i między drzewami, abyśmy przypadkiem nie zobaczyli za dużo. A gdy już się pojawią – dostajemy głowę kosmity rodem z serialu Z archiwum X oraz ciało Groota. Wygląda to kiepsko.

Pochwalić natomiast należy ścieżkę dźwiękową. Hans Zimmer znów stanął na wysokości zadania, świetnie dopasowując dynamikę muzyki do wydarzeń przedstawionych na ekranie. Są odpowiednie wyciszenia i mocniejsze uderzenia. Główny wątek od samego początku wpada w ucho, a całość tworzy świetny efekt, dzięki któremu przyjemniej ogląda się film.

Źródło: timedot.com

Phoenix smash!

Jeśli chodzi o grę aktorską, to trudno mieć większe pretensje do obsady. Zarówno James McAvoy, jak i Michael Fassbender prezentują wysoki poziom i są jaśniejszymi punktami obsady. W X-Men: Mroczna Phoenix przebija ich jednak Nicholas Hoult, który w roli Beast jest bardzo przekonujący, a w scenie kłótni z Xavierem i spotkaniu z Magneto wypada kapitalnie. Widać drzemiącą w nim złość i smutek po stracie bliskiej osoby, a widz jest w stanie  w pełni zrozumieć jego zachowanie. Całkiem nieźle prezentuje się także Tye Sheridan jako Cyclops. Trudno z kolei oceniać Alexandrę Shipp grającą Storm. Jej rola jest bowiem zbyt mała, ograniczająca się głównie do ciskania piorunami. Scenarzyści przyłożyli się za to do wątku Kurta/Nightcrawlera, a Kodi Smit-McPhee sprostał zadaniu i jego rola z pewnością każdemu widzowi zapadnie w pamięć. Świetnie wykreowany i zagrany. Autentyczny w tym, co robi. Widać, że świetnie czuje się w roli i bawi się na planie, ściągając na siebie wzrok odbiorcy. Bardzo słabo prezentuje się natomiast główny antagonista filmu, a więc Obcy grany przez Jessicę Chastain. Trudno jednak winić samą aktorkę. Scenarzyści postanowili, ze jej zadaniem będzie chodzenie za Jean Grey i namawianie do złego oraz przeklinanie ludzkości. Nawet podczas głównego pojedynku z X-Menami snuje się i rozmawia. Nie jest to wróg, jakiego moglibyśmy sobie zażyczyć.

Nie rozumiem natomiast tego, co twórcy zrobili z Jennifer Lawrence (Raven/Mystique) i Evanem Petersem (Quicksilver). Obie postacie w początkowych scenach filmu wnoszą na ekran wiele akcji i humoru. Są jasnymi punktami i ciekawymi bohaterami, do których szybko się przywiązujemy. Postanowiono wiec się ich pozbyć – już po kilkunastu minutach znikają z filmu. Usuwać to, co najlepsze? Dziwny zabieg.

Na deser zostawiłem główną gwiazdę X-Men: Dark Phoenix, a więc Sophie Turner. To właśnie z jej powodu jeszcze przed premierą na tytuł spadła fala krytyki. Fani twierdzili, że nie tylko nie pasuje ona do roli Jean Grey, ale wręcz nie umie grać, a jej mina jest zawsze jednakowa. Początkowe sceny niestety potwierdzają te tezy. Nie przekonało mnie odgrywanie bólu, radości czy smutku. I już myślałem, że będę musiał podzielić zdanie krytyków, ale pojawił się wątek, do którego Sophie jest stworzona. Ta dziewczyna znakomicie odgrywa złość, a chęć niszczenia i pokazywania, jak wielką ma moc, jest wręcz przerażająca. Kiedy Jean Grey staje się Mroczną Phoenix, zaczyna kontrolować to, co w niej drzemie i kpi sobie z kolejnych rywali, wszystko wygląda bardzo naturalnie. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby aktorka faktycznie posiadła taką moc. A może w tym momencie myślała o wszystkich, którzy krytykowali jej grę aktorską? Tak czy inaczej, wyszło to bardzo dobrze. Nie dawajcie jej już grać niczego innego. Niech sobie demoluje, co chce.

Źródło: imagix.net

Avengersi to nie są

Nie da się ukryć, że X-Men: Mroczne Phoenix nie stanie się hitem na miarę wielu innych filmów na podstawie komiksów Marvela. Nie tylko nie może konkurować z serią Avengers, ale daleko mu także do wielu innych tytułów opowiadających o przygodach mutantów. Niemniej nie wypada aż tak tragicznie. Jest to lekki i rozrywkowy film, emocjonujący i naładowany akcją. Niby scenariusz jest nam dobrze znany, aczkolwiek nadal można go oglądać bez ziewania czy chęci wyjścia z sali kinowej. Ma swoje niedociągnięcia i błędy, lecz znajdziemy też w nim kilka argumentów przemawiających na jego korzyść. A tak trzeba rzec, że dobrze nie jest, ale zawsze mogło być gorzej.

Film X-Men: Mroczna Phoenix można obejrzeć w sieci kin Cinema City.

 

Nasza ocena: 6/10

X-Men: Dark Phoenix is not a great movie, but you can still have fun on it.

PLOT: 5.5/10
Characters: 7/10
MUSICAL SETTING: 9/10
VISUAL SETTING: 5.5/10
Exit mobile version