Była najemniczka, wyszkolona zabójczyni, detektyw, córka Nimroda, a od pewnego czasu również żona i matka – Kate przeszła już w swoim życiu bardzo wiele i przyjęła całą listę różnych ról i stanowisk. Nadal nie dane jest jej jednak odpocząć, gdyż Roland wydał nakaz zamordowania swojego wnuka. Groźba wojny z ojcem cały czas stoi za rogiem, a dodatkowo, jakby na złość, pojawia się kolejny, nowy przeciwnik, który dosłownie gotuje ludzi i pożera ich kości. Lenart musi szybko ustalić na czym stoi i ochronić swoich bliskich (oraz całą Atlantę), jak zawsze nie zważając na ryzyko własnej śmierci.
I znów zaskoczenie
Zaczynając czytanie, byłam pewna, że rozgryzłam w jaki sposób Kate pokona swego ojca. Jakie jednak było moje zaskoczenie, gdy okazało się, iż jestem w błędzie. Autorzy po raz kolejny zdecydowali się bowiem zaserwować swoim czytelnikom jazdę bez trzymanki z wieloma całkiem nowymi wrogami oraz, w efekcie, rozwiązaniami dotychczasowych problemów. W tej książce mamy dosłownie wszystko: niespodziewane powroty, walki, zaskakujące przemiany, ryzykowne decyzje i dużo silnych uczuć.
Po pierwsze rodzina i przyjaciele
Kate i Curran doczekali się syna i tak jak od początku wiadomo było, iż będzie on niezwykły, tak okazuje się on swoimi umiejętnościami przekraczać wszelkie oczekiwania i przypuszczenia. Julie z kolei, mimo iż nadal traktowana jest przez główną parę jak córka odsuwa się od najbliższych. Odgrywa dość istotną rolę w jednym momencie, jednak nie jest w centrum uwagi. Ponownie po macoszemu potraktowany zostaje Derek, a dodatkowo rozczarowującym dla mnie był brak boud w tym tomie. Interesująco rozwinęła się jednak współpraca z ciotką Kate i jej wpływ na Currana, który jak zawsze robi co może, by uratować swoją szaloną żonę.
My pierwsi pobijemy Kate!
Chociaż nowy przeciwnik pojawia się całkowicie niespodziewanie, okazuje się, iż czytelnik dostał delikatne nawiązanie do niego we wcześniejszym tomie (trzeba tylko połączyć proste fakty). Moc owego złoczyńcy jest tak silna, że była najemczyni rozważyć musi każdy możliwy sojusz, nawet z postaciami, które sama chciałaby zamordować. Jeśli chodzi o ostateczną walkę, to rozpisana jest w interesujący i satysfakcjonujący w odbiorze sposób. To, jak Roland zostaje pokonany, wydaje mi się adekwatne do budowanej przez te dziewięć tomów historii o jego sile i niezwyciężoności.
Do dziesięciu razy sztuka
Praktycznie przy żadnej wcześniejszej części nie czułam, że czegoś mi zabrakło, albo coś było niedopracowane. Jest to w mojej opinii bardzo dobra i ciekawa seria, jednak ten dziesiąty tom pozostawił we mnie niedosyt. Zabrakło mi przede wszystkim chociażby kilku rozdziałów o Kate w ciąży lub o początku macierzyństwa. Uważam także, że więcej postaci powinno było dostać zamknięcia swoich historii. Totalnie negatywnie zaskoczyło mnie to, co spotykało Saimana, a także wspomniany fakt usunięcia z fabuły Ascenia. Świat i umieszczone w książce wydarzenia zostały jak zawsze bardzo dokładnie opisane, ale to, co lubiłam, czyli postacie i relacje między nimi są w tym tomie płytsze. Nawet sam Roland już tak nie przerażał jakby mógł.
I tak mam kaca, bo to koniec
Te dziesięć części to była długa i intensywna podróż. Zdecydowanie jest mi źle z myślą, iż to jej koniec, jednak łagodzi moje odczucia fakt, że dowiedziałam się o wielu dodatkowych opowiadaniach oraz osobnych seriach o Hugh i Julie w tym uniwersum (szkoda, że nie dotarłam do nich podczas lektury, żeby czytać całość chronologicznie). Nie sądzę, by dane nam było przeczytać wszystkie powieści i teksty ze świata Kate w Polsce, więc pozostaje mi wyłącznie pocieszyć się, iż chociaż ta wyszła u nas do końca (bo nawet to stało na pewnym etapie pod znakiem zapytania). Mimo iż ostatni tom okazał się być słabszym od wszystkich wcześniejszych całość oceniam bardzo pozytywnie i polecam gorąco.