Dragon Ball: Ewolucja
Jest to tytuł, który na same hasło o nim jeży włosy na głowach fanów Dragon Ball na całym świecie. Z zażenowaniem stwierdzam, że autorzy filmu zdecydowali się podryfować na fali popularności filmów dla nastolatków i niezgrabnie przerobić niesamowitą rzeczywistość z kart mangi na słodziutki gniot o konsekwencjach, jakie niesie ze sobą dorastanie. Film zaczyna się nietypowym treningiem 18-letniego Son Gokū i jego dziadka. Pierwsze pytanie – czemu staruszek Gohan jeszcze żyje, mimo iż nie powinien? W tym momencie należy sobie uświadomić, że fabuła w filmie nie jest tą, którą znamy z serii, a jest jedynie lekko na niej oparta i opowiada całkowicie alternatywną historię. Gokū, szkolne popychadło chodzi do liceum i podkochuje się w koleżance – Chi Chi. Niebawem główny bohater poznaje przyszłą towarzyszkę przygód Bulmę i głównego antagonistę przypominającego podróbkę orka z trylogii Tolkiena – Lorda Piccolo. Brzmi to jak żart? Niestety nim nie jest. W osiemdziesięciu pięciu minutach scalono ze sobą co najmniej cztery opowieści powiązane ze sobą bez ładu i składu. Skutkiem ubocznym zabiegu okazało się wypranie świata Gokū z tego, co najcenniejsze – z niewybrednego humoru i niezwykłej wyobraźni Akiry Toriyamy. Reżyser James Wong przyznał, że podczas prac nad filmem nie czytał dzieła słynnego mangaki. Zrobił to dopiero po negatywnych ocenach krytyków filmowych i fanów serii. Przeprosił ale niesmak po wypuszczeniu wielkiego gniota kinematografii firmowanego kultowym tytułem ,,Dragon Ball” pozostał. Szczerze odradzam oglądania tego filmu. Zdecydowanie nigdy nie powinien powstać. – Kamil Sawicki