W momencie pisania tej recenzji nie jest jeszcze znana data premiery ekranizacji Sandmana. Fotosy z planu wyglądają co najmniej intrygująco, stąd moje oczekiwania wobec serialu są dość wysokie, szczególnie że w produkcję zaangażowany jest sam Neil Gaiman. Tymczasem Egmont nie zwalnia z wydawaniem wznowień komiksu.
Patrząc na dotychczasowe odcinki Sandmana, mogę powiedzieć, że w Gaimanie żyją dwa wilki. Jeden upodobał sobie krótkie, pozornie niepowiązane formy. Drugi bierze je i łączy w spójną całość. Ta „wilczość” widoczna jest szczególnie w tomie trzecim (pełnym pojedynczych historii) i czwartym (z zeszytami skupionymi na jednym wątku).
Trzy
I tak Kraina cieni składa się z czterech opowieści. Kaliope przedstawia przerażającą (szczególnie w czasach #metoo) opowieść o zniewoleniu. Wieloletnia niewola Sandmana to nic w porównaniu do krzywd, jakich zaznała tytułowa muza od osób pożądających sukcesu bez względu na cenę. Dużo przyjemniejszy w odbiorze jest Sen tysiąca kotów, który zgodnie z nazwą pokazuje, o czym śnią kitku. A śnią, co nikogo nie powinno dziwić, o potędze i dominacji nad ludzkością. Ponure tony wracają w Fasadzie, opowiadającej tragiczną historię Element Girl (z piątego garnitur superbohaterów DC), ofiary własnych mocy. Żyjąca w odosobnieniu i umęczona bohaterka nie jest w stanie zakończyć swojego życia, bo jej organizm neutralizuje każde zagrożenie.
Ze wszystkich zeszytów największy sukces odniósł jednak Sen nocy letniej, wyróżniony m.in. nagrodą w literackim konkursie World Fantasy Award w kategorii „najlepsza krótka opowieść fantastyczna”. Fabuła stanowi intrygujący retelling jednego z najbardziej znanych dzieł literatury brytyjskiej. Jak pokazuje komiks, niejaki William Shakespeare swój talent zawdzięcza Sandmanowi, a Sen inspirowany był prawdziwymi wydarzeniami w świecie elfów. Pomimo laurów w prestiżowych konkursach, za lepszy uważam jednak epizod koci. Zapewne dlatego, że oryginał Shakespeare’a znam tylko z adaptacji filmowych i teatralnych (widzianych wieki temu) – niewykluczone, że wiele intertekstualnych zabaw zwyczajnie mi umknęło. Prawdziwi fani powinni docenić gaimanowy Sen bardziej (swoją drogą, jak nazywa się odpowiednik „kociary” wśród fanów Willa? Szekspiriara? Szekspirnatywka?).
I cztery
Widząc tak wielką różnorodność w tomie trzecim zastanawiałem się, jak długo Gaiman będzie skupiał się na tak fragmentarycznej narracji. I tu cała na biało (niczym skóra Nieskończonych) wjeżdża Pora mgieł. W tomie czwartym jeszcze bardziej uwydatnia się maestria brytyjskiego twórcy w snuciu opowieści. Clou historii opiera się na powrocie Władcy Snów do piekła, by uratować swoją dawną ukochaną od losu, na który sam Nieskończony ją skazał. Sęk w tym, że Lucyfer postanawia zamknąć czeluści piekielne, a klucze przekazuje Sandmanowi. Opuszczone królestwo staje się łakomym kąskiem dla bóstw różnych panteonów i innych potężnych istot, które spotykają się u Morfeusza na kolacji.
Choć czytam poszczególnie tomy Sandmana po raz pierwszy, nie podchodzię do nich zupełnie „na czysto”. Opinie o serii docierały do mnie tu i ówdzie, a wśród nich wiele było takich, że Gaiman często potrafi popisywać się swoją erudycją, na czym cierpi fabuła. I o ile dotychczas tego nie odczułem, tak w tomie czwartym są już tego przebłyski. Owszem, swoisty religijny eklektyzm jest bardzo ciekawy, lecz jednocześnie niewiele z niego wynika.
Diabeł diabłowi nierówny
Ciekawym doświadczeniem było przeczytanie wątku piekielnego, w momencie, gdy niedawno skończyłem trzy opasłe tomiszcza spin-offu Lucyfer. I możliwe, że kolejność lektury wpłynęła na mój odbiór; mam wrażenie, że Mike Carey napisał Gwiazdę Zaranną dużo ciekawiej niż sam Gaiman. Nie twierdzę, że seria poboczna jest lepsza (taki wyrok ewentualnie wydam po przeczytaniu całości Sandmana), ale Careyowy upadły anioł to postać inteligentniejsza, sprytniejsza i bardziej cyniczna. Oczywiście trudno porównywać postać drugo/trzecioplanową z głównym bohaterem, ale i tak pokazuje to, że Carey wiedział, co robi i napisał kawał dobrego komiksu.
Dobranoc
Sandman, mimo kilkudziesięciu lat na grzbiecie, wciąż jest tytułem niesamowicie świeżym i kreatywnym. Zestawienie ze sobą obu tomów daje ciekawy obraz, bo pokazuje, jak bardzo dopracowany w detalach jest scenariusz Gaimana. Pozornie niepowiązane ze sobą pojedyncze zeszyty są w stanie kilkaset stron później znaleźć spójną konkluzję. Nawet w sytuacji, w której w dalszym ciągu nie potrafię polubić się z warstwą graficzną, i tak polecam tę lekturę każdemu, kto chce zobaczyć jedno ze szczytowych dzieł gatunku.
Nasza ocena: 7.5/10
Tomy trzeci i czwarty pokazują dwa zupełnie różne podejścia Neila Gaimana do tworzenia komiksowej opowieści. Oba intrygujące.BOHATEROWIE: 8/10
WYDANIE: 7/10
OPRAWA GRAFICZNA: 6/10
FABUŁA: 9/10