The example of Andrew Lloyd Webber's musical shows that a clever composer will make a performance of everything, and even the most absurd idea can win the audience's sympathy. But will the same story, and the way it is told, work well in the cinema, as it has been for the last forty years on the stage of musical theater?
Myślę, że ten kto już kilka miesięcy temu widział zwiastuny najnowszego filmu Toma Hoopera (który na swoim koncie ma kinową, bardzo naturalistyczną wersję musicalu Nędznicy), potrafił sobie mniej więcej odpowiedzieć na powyższe pytanie. Film zwyczajnie prezentował się jak śpiewająca wersja Wyspy Doktora Moreau, co mogło potencjalnych widzów albo wystraszyć, albo chorobliwie zafascynować. Powody, przez które ten pomysł nie wypalił, już przy pierwszym trailerze widoczne były jak na dłoni, ale żaden z nich nie zmniejszył mojej frajdy z oglądania Kotów na dużym ekranie. Ja jednak należę do tych kinomanów, którzy lubią „filmy tak złe, że aż dobre”. Widzów niezainteresowanych tego typu kinem na Koty bym nie wysyłała, bo będzie to dla nich strata czasu i pieniędzy.
Kot w dolinie niesamowitości
Problemów w tej produkcji jest kilka, ale najbardziej oczywistym są same koty, a dokładniej ich wygląd. Widzieliście to: futra różnej maści, kocie uszy i puchate ogony, ale za to ludzkie głowy i twarze, dłonie oraz stopy, czyli połączenie rodem z najdziwniejszych snów, graniczących z koszmarami. Musicalowa charakteryzacja robiła wrażenie, jednocześnie wprowadzając zawieszenie niewiary, że są to przebrani ludzie . Hooper jednak nie daje widzowi takiej wygody – dostajemy dachowce z ludzkimi twarzami i musimy z tym żyć.
Źródło: cinemablend.com
Wykonanie tych stworzeń pozostawia tu wiele do życzenia. I nie mówię, że więcej czasu przy komputerach sprawiłoby, że hybryda o twarzy Rebel Wilson (tresująca równie koszmarne myszy i karaluchy) wyglądałaby znośnie, bo nie – po prostu nie da się tego dokonać. Efekty zwyczajnie nie są dokończone. W wielu scenach proporcje są niestałe, twarze aktorów poruszają się niezgodnie z ruchami ich ciał, a stopy w motion capture wyglądają nienaturalnie w kontakcie z parkietem, chyba, że koty mają buty!
Źródło: buzzfeed.com
Niektóre z nich noszą ubrania, kapelusze i biżuterię, inne pląsają, jak je natura stworzyła przez cały film albo rozbierają się gdzieś w połowie (i przez jedną, straszną sekundę cała sala zastanawia się, czy Idris Elba postanowił rozebrać się do naga i tak zagrać resztę swoich scen). Nie ukazuje to, że same koty nie mają pojęcia, jak działają ubrania tylko podpatrzyły to u ludzi, ale że to twórcy mają problem z podjęciem decyzji, czy wykorzystać odzież jako część kociego wyglądu, jak to było z rękawiczkami i getrami w musicalu, czy może jako zwyczajną garderobę.
Kot znany jest z imion trzech
Kolejny problem tej produkcji to próby zbudowania logicznej fabuły na podstawie średniego musicalu, w którym tak naprawdę nic się nie dzieje. W tym filmie koty wędrują po różnych domach i podwórkach zamiast – tak jak w oryginalnym musicalu – siedzieć na jednym śmietniku i popisywać się przed najstarszym kotem, który wybiera jednego z nich do odrodzenia się w lepszym świecie. Przerwy między piosenkami wypełniają sztuczne dialogi i żenujące żarty w wykonaniu Rebel Wilson i Jamesa Cordena. Czołowy antagonista filmu – Macavity – knuje spisek z wyjątkowo rozczarowującym finałem. W końcówce filmu dostajemy jeszcze niepotrzebną próbę przebicia czwartej ściany, gdy Judi Dench zwraca się bezpośrednio do nas, melorecytując zdecydowanie zbyt długi wiersz. To zabieg niepotrzebny, bo nic więcej w całej produkcji nie sugerowało widzowi nawet, że to było tylko udawanie kotów.
Źródło: insider.com
Koty są dobrym przykładem tego, że wielkie nazwiska nie zawsze się sprawdzają, jeżeli nie idzie za nimi doświadczenie w występach musicalowych. To w końcu jeden z bardziej wymagających fizycznie musicali, pełen skomplikowanych figur i numerów tanecznych trwających nawet po dziesięć minut. Poza dobrym głosem i charyzmą trzeba jeszcze umieć się poruszać, by widz mógł uznać kreacje za wiarygodne. Dlatego numery wykonywane przez Cordena, Wilson czy Idrisa Elbę wypadają słabo w porównaniu z Francescą Hayward, Mette Towley, Stevenem McRae czy innymi doświadczonymi tancerzami, których do Kotów zaangażowano. Nie rozumiem zachwytów amerykańskich krytyków występem Taylor Swift, która w moim odczuciu wykastrowała piosenkę Macavity z jej zadziorności i zmysłowości.
Źródło: people.com
Wisienką na torcie tej castingowej katastrofy był fakt, że kilkoro aktorów dostrzegalnie nie czuło się komfortowo w swoich rolach. Jedynymi kreacjami, które dało się oglądać były występy sir Iana McKellena, wynoszącego udawanie kota w płaszczu i szaliku na zupełnie nowy poziom przesady, oraz Jennifer Hudson, której przypadło zaśpiewanie najbardziej znanego musicalowego utworu – Memory. Aktorka wlała w to wykonanie wszystko, co miała, jakby starała się o kolejnego Oscara.
Kot, co gust dobry ma
Jedno muszę przyznać – to film z jajami. Ludzie, którzy za nim stoją, mieli niesamowitą odwagę, by pokazać światu takie szalone dzieło w czasach, gdy wielkie widowiska kinowe robi się zachowawczo, produkuje więcej remake’ów i rebootów, a w razie potrzeby wycina kontrowersyjne dla danej publiczności momenty (patrzę na ciebie, Disney). Ktoś musiał zatwierdzić wszystkie te intrygujące pomysły, przyklepać casting Judi Dench i Rebel Wilson, popatrzeć na Jamesa Cordena w upiornym biało-czarnym stroju i uznać, że wygląda fenomenalnie, by na koniec dorzucić tańczących hip hop kocich bliźniaków w scenerii rodem z lat 30. ubiegłego wieku. I temu komuś – w imieniu swoim i innych wielbicieli filmów tak złych, że aż dobrych – dziękuję!
Źródło: thewrap.com
Widzę oczywiście tę niesamowitą ilość pracy włożoną w projekt, szczególnie w kwestii układów choreograficznych oraz scenografii, i doceniam to. Jednocześnie żal mi, że ta robota skończyła się filmem tak koszmarnym, iż zostawia widza w niemym stuporze jeszcze przez długą chwilę po tym, jak skończą się napisy.
Czy ten film miał w ogóle szansę się udać? Nie w takiej wersji, jaką zaprezentował nam Tom Hooper. Wygląd kotów kładzie wszystko, co dobre: choreografię, scenografię i muzykę, i nie sądzę, by jakaś na nowo zmontowana wersja z lepszymi efektami specjalnymi miała tu dużo zmienić. Chcecie zapoznać się z musicalem Andrew Lloyda Webbera? Sięgnijcie po oficjalne nagranie przedstawienia z 1998 roku. Jeżeli jednak szukacie nowego tytułu na kolejne filmowe imprezy ze znajomymi, to zostawcie Piranię 3D, Atak krwiożerczych pomidorów, a nawet ten nieszczęsny The Room. Koteczki za kilka miesięcy będą szukać domu na jakiejś platformie streamingowej czy DVD i chcą, byście je zobaczyli. Ale robicie to na własną odpowiedzialność!
We invite you to watch the film Cats in the Cinema City cinema network all over the country.