Frankofońskie komiksy w Polsce zawsze miały swoje szczególne miejsce. Oczywiście dziś prym wiodą te zza oceanu opowiadające nam o przygodach słynnych superbohaterów, różnego rodzaju produkcje obrazkowe Disneya, jak i te „nasze” opowieści graficzne znad Wisły. Wśród komiksów francuskojęzycznych największą sławę zdobyły przygody Tin Tina oraz Asterixa i Obelixa. Ale czy na pewno?
Krótka historia samotnego kowboja
Bliższa kulturze europejskiej historia dwóch Galów nigdy mnie nie porywała. Oczywiście było parę numerów, które mniej więcej mnie zachwycały, ale tylko na moment. Podobnie było z pozostałymi historiami. Jednakże Lucky Luke ustrzelił moje serce zarówno poprzez wybitne produkcje animowane i fabularne, jak i sam oryginalny komiks. Wszystko to przez miłość do niebezpiecznego i magicznego USA XIX wieku.
Komiksy, będące hołdem dla mitycznego Dzikiego Zachodu, zostały stworzone przez belgijskiego artystę Morrisa, rysującego perypetie kowboja strzelającego szybciej od własnego cienia od 1946 roku, aż do swojej śmierci w 2001 roku. Pierwsza przygoda Lucky Luke’a pt. Arizona 1880 pojawiła się we francuskiej wersji francusko-belgijskiego magazynu komiksowego Spirou w październiku 1946 roku.
Po kilku latach samodzielnego tworzenia, Morris rozpoczął współpracę z René Goscinnym. Trwała ona od 1955 roku do śmierci tego drugiego w 1977 roku. Po niej zaś Goscinny’ego zastąpiło kilku pisarzy w tym: Raymond „Vicq” Antoine, Bob de Groot, Jean Léturgie i Lo Hartog van Banda. Po śmierci Morrisa w 2001 roku, francuski artysta Achdé kontynuował rysowanie nowych historii Lucky Luke’a we współpracy z Laurentem Gerrą, Danielem Pennac i Tonino Benacquistą.
Źródło: deviantart.com/sem-nome
Co magicznego znajdziemy na Dzikim Zachodzie ponad 200 lat temu?
To pytanie może zaprzątać Wam głowę od początku czytania tego artykułu. Cóż, ja sam myślałem, że chyba nic. Jednak grubo się myliłem. Nie tylko miłośnicy kowbojów, Indian czy historii znajdą tam coś dla siebie. Również i fani fantasy, choć muszą się sporo naszukać.
Przede wszystkim najbardziej chyba wyróżnia się cień samotnego jeźdźca. Kiedy Luke staje w świetle dnia, pojedynkując się lub ścigając Daltonów albo innego rzezimieszka, jego biedny cień nie może za nim nadążyć. I nie chodzi tutaj wcale o super prędkość na miarę Flasha, ale o niezwykle dobry refleks pozwalający mu biegle strzelać z broni palnej, co często sprawia, że samotny właściciel Jolly Jumper ratuje wiele sytuacji. A biedne czarne odbicie swojego pana tylko się denerwuje i zakrzywiając prawa fizyki odchodzi, unikając dalszej kompromitacji.
Kolejnym istotnym elementem, nadającym tajemniczości historiom zapoczątkowanym przez Morrisa, są wielorakie napoje. O ile sam Luke stroni raczej od alkoholu, to zdarza mu się spotkać przedziwne mikstury, najczęściej pochodzenia indiańskiego lub meksykańskiego, oparte o rozliczne ostre przyprawy i „wodę ognistą” sprawiające, że po spożyciu z uszu i nozdrzy dosłownie wydostaje mu się ogień.
W podobny sposób funkcjonują środki halucynogenne, tak popularne w kulturze Indian. To one pozwalają poznać świat z zupełnie innej strony, otwierając wewnętrzne oko na odmienne doznania. Kiedy mowa o rdzennych mieszkańcach Ameryki, nie można zapomnieć także o rytuałach jak chociażby taniec deszczu. Oczywiście taniec deszczu to tylko jeden z typów magicznego „bansowania”. Istnieje też taniec przywołujący susze, słońce, pioruny, nieszczęścia, insekty… ale głównie służy do zmieniania pogody.
Źródło: amazon.co.uk
Ostatnią i chyba najważniejszą częścią magicznego Dzikiego Zachodu są zwierzęta. A kiedy mowa o zwierzętach, najpierw wypada wspomnieć o Wesołku, zwanym też Jolly Jumperem. Co jest w nim takiego niezwykłego? Otóż potrafi on mówić i mimo że, wydawać by się mogło, wielu go nie rozumie, to jego celne komentarze trafiają czasami do jego największego druha, a zarazem właściciela. Jako inteligentna, ale milcząca postać, Jolly często zastępuje widownię i komentuje fabułę z irytacją lub sarkazmem. Jolly Jumper to biały koń z brązowawą plamą po lewej stronie i żółtą grzywą. Nie lubi psów i często kieruje obraźliwe komentarze w stronę mało rozgarniętego czworonoga, a zarazem strażnika więziennego Rantanplana. Ta niezwykle trafna i antropomorficzna postać jest bardzo zaradna w przygodach i kryzysach, a także złośliwa (potrafi ograć Lucky Luke’a w grze w kości). Jolly Jumper nie jest tak chętny do podejmowania nowych przygód jak jego mistrz, ale będzie podążał za nim, gdziekolwiek się pojawi, a w komiksach prequelowych pokazano, że obaj dorastali razem.
Wyżej został wspomniany. Rantanplan (znany również jako Rin-Tin-Can w angielskich komiksach lub Bzik w polskiej wersji) to włochaty towarzysz Lucky’ego, któremu często powierza się pilnowanie braci Dalton lub pomaganie Lucky Luke’owi w wyśledzeniu ich za każdym razem, gdy uciekają. Jednak nie jest w stanie tego zrozumieć i często bierze Joe Daltona, który nienawidzi go z całego serca, za ukochanego właściciela. Oprócz bycia głupim, Rantanplan cechuje się niezwykłą powolnością i podatnością na wypadki. Z natury to jednak bardzo dobroduszne zwierzę i podąża za Lucky Lukiem na krańce Ziemi. Podobnie jak największy z braci Dalton – Averell – ma ogromny apetyt i pożre dosłownie wszystko, co zostanie przed nim postawione, niezależnie od tego, czy jest to jedzenie, czy nie, a więc od mydła do naczyń. Jego komentarze rozumiane są głównie przez Jolly’ego.
Źródło: swiatksiazki.pl
To tylko początek…
Jak widać, Amerykański Stary Zachód może wydawać się najnormalniejszym miejscem na świecie, jednak w komiksach z samotnym jeźdźcem, jego oblicze zmienia się nie do poznania. Zaledwie kilka przykładów, które tu wypisałem, może stanowić zachętę do zgłębiania tego magicznego miejsca wraz z kowbojem i jego wiernym zwierzakami, gdzie w rozlicznych miastach duchów naprawdę dzieją się rzeczy nie z tej Ziemi.