Site icon Ostatnia Tawerna

„Dziedzictwo Hogwartu” pół roku później – dyskusja na temat fenomenu tej produkcji oraz jej wad i zalet z perspektywy czasu (Część 2)

Choć Harry Potter jako książkowa seria doczekał się zakończenia już szesnaście lat temu, uniwersum świata czarodziejów pozostaje żywe w sercach niezliczonych fanów na całym świecie. Wielu od dawna marzyło się otrzymanie listu sowią pocztą i przeżycie własnej przygody w Hogwarcie… i my, jako gracze, doczekaliśmy takiej szansy. Kurz po głośnej premierze Dziedzictwa Hogwartu zdążył już opaść, więc redakcja Ostatniej Tawerny jest gotowa zasiąść przy kufelku kremowego piwa i podyskutować o swoich szkolnych przeżyciach w kultowym szkockim zamczysku.

W drugiej części rozmowy poruszymy tematy kreacji bohaterów niezależnych, fabularnej roli mentora na przykładzie profesorów Dumbledore’a i Figa, innych produkcji z uniwersum Pottera mogących być alternatywą dla Dziedzictwa Hogwartu, oraz tego, na ile Dziedzictwu udało się spełnić nasze oczekiwania jako fanów od lat marzących o wirtualnej wyprawie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa.

Krzysztof: Pomówmy teraz chwilę o bohaterach, bo to w końcu oni ożywiają dla nas świat przedstawiony. Jak podobały Wam się postaci uczniów XIX-wiecznego Hogwartu i jaki obraz poszczególnych domów pomagały stworzyć? I czy sądzicie, że wszystkie domy zostały wyeksponowane po równo, czy jednak niektóre zrzeszały wyraźnie ciekawszych NPC lub oferowały graczom więcej możliwości?

Mariusz: Miałem ogromny problem z postaciami. Tak naprawdę żadna nie przypadła mi do gustu i nie dała wrażenia, że nasza postać może mieć przyjaciół tak zaufanych, jakich miał Harry. Pewnie teraz fani Sebastiana mnie zjedzą, ale ciężko było mi poczuć sympatię do postaci, która jest do bólu typowym przedstawicielem Slytherinu. Naszego bohatera dostrzegł tylko dlatego, że ten pokazał mu siłę. Z Ominisem znał się dłużej, a traktował go jak przeszkodę, nie przyjaciela (W sumie Ominisa bardziej polubiłem niż Sebastiana). Może i cel miał szlachetny, ale przez całą grę nie zgadzałem się z jego metodami. Ciekawszą postacią była dla mnie Poppy, ale Puchonka swoim zachowaniem często zmuszała mnie do uderzenia otwartą dłonią w czoło. Szkoda też, że nie dane nam było więcej rozrabiać razem z Garrethem Weasley. 

Ela: Najbardziej mi szkoda tego, jak pominięty został Ravenclaw. Jest tutaj najmniej zadań pobocznych, a jak już są, to okropnie nieciekawe. Z drugiej strony cieszę się, że najbardziej interesujące zadanie (wypad do Azkabanu) przypadło wiecznie niedocenianemu Hufflepuffowi – w końcu widzimy coś innego niż standardowy konflikt Slytherin vs. Gryffindor. Jeżeli chodzi już stricte o bohaterów, to zgadzam się z Mariuszem, że „więzi” budowane z nimi nie wydają się głębokie, jak na ich wspólne przygody. Szkoda, że nie poznaliśmy ich lepiej. A jak już mowa o Ominisie – to chyba największy przykład niewykorzystanego potencjału. Dziedzic samego Slyherina, który nie zgadza się z wartościami narzuconymi przez rodzinę? Brzmi jak idealny wątek do zgłębienia. Wątek Poppy był chyba drugim najciekawszym, zwłaszcza biorąc pod uwagę zadanie ze smokiem albo Centaurami, za to całkowicie nie trafiła do mnie postać Natty. Kreowana była co prawda na osobę o wielkim sercu, która się buntuje, żeby pomóc w ujęciu niebezpiecznego przestępcy ale skutek jej działań jest zupełnie inny.  W praktyce wychodzi jej to tak, że bohaterka (lub bohater) muszą po prostu po niej przysłowiowo “sprzątać”.

Katarzyna: Najbardziej podoba mi się fakt, że nie skupiono się tylko na dwóch domach, czyli Gryffindor oraz Slytherin, ale dano szansę Hufflepuffowi i Ravenclawowi. Jednak prawda jest taka, że te dwa pierwsze mają chyba najwięcej zadań i możliwości rozbudowy postaci. Zgodzę się z Elą, iż fajnie jest popatrzeć na coś innego, niż odwieczny konflikt Gryffindoru i Slytherinu. Sami bohaterowie wydają się ciekawi i dobrze skonstruowani, ale nie ma z nimi tej specyficznej więzi, którą czuło się z Harrym, Ronem czy Hermioną. Mam wrażenie, że ich życiorysy są tylko lekko naszkicowane, a dają tyle możliwości do zgłębienia tematu. Może w jakiejś następnej części? Niemniej nie czułam się jakoś przywiązana do konkretnej osoby. Podobają mi się odmienne kreacje, np. to, że chłopak ze Slytherinu jest dobry, czyli odwrócenie założeń z pierwowzoru i wychodzenie przeciw schematom. Jeśli miałabym wybrać, to najlepiej wspominam Sebastiana i Omnisa.

Mateusz: Wątki z Sebastianem i Omnisem zostały najlepiej rozbudowane, dlatego misje związane z Natty i Poppy wypadły blado. Jak dla mnie między protagonistą a dziewczynkami zabrakło “chemii” i zaangażowania emocjonalnego ze strony gracza. Twórcy ewidentnie postawili na dwa najpopularniejsze domy wśród fanów dla których przygotowano najlepsze misje, choć szkoda, że nie udało mi się zajrzeć do Azkabanu z uwagi na początkowy wybór. Ela, myślę, że Omnisa potraktowano tylko jako zbyt emocjonalnego nastolatka i buntownika, który miał zostać wyłącznie „pomagierem” Sebastiana i kluczem do dziedzictwa Slytherina.

Krzysztof: Tak, ja też, podobnie jak Katarzyna odczułem, że większość postaci to jedynie szkice, wydmuszki. Brzmią dobrze jako koncept na papierze i chciałoby się poznać ich lepiej i pogłębić te relacje, ale gra na to nie pozwala. Z kolei jeśli chodzi o nacisk położony na rolę domów w historii to odniosłem chyba trochę inne wrażenie niż większość z Was. Moim zdaniem pierwsze skrzypce w Dziedzictwie gra Slytherin i Hufflepuff. Ten pierwszy dostaje już poruszany tutaj wątek Sebastiana i Ominisa, czyli chyba najlepsze zadanie poboczne w całej grze i dwie najciekawiej napisane postaci, celem odczarowania złej sławy tego domu, z kolei drugi jest tu dopieszczony jako wcześniej zaniedbane „dziecko” tego uniwersum, otrzymując sekwencję w Azkabanie oraz zupełnie nieźle poprowadzoną Poppy. Gryffindor wydaje się trzeci w kolejce i poniekąd pominięty, jako ten, który już miał swoje pięć minut – podobnie jak Ela niezbyt polubiłem Natty, jej wątek uważam za naprawdę drętwy, a questy z nim związane raczej mnie męczyły. Na szarym końcu natomiast jest Ravenclaw, nie posiadający nawet swojego własnego companion questa, i reprezentującego dom znaczącego NPC – miał nim chyba być Amit, ale twórcom najwyraźniej zbrakło czasu, by dopracować go do poziomu porównywalnego przynajmniej z Natty.

Krzysztof: No dobrze, pogadaliśmy o uczniach i ich szkolnych domach… a co z profesorami? Od początku historii naszym przewodnikiem po magicznym świecie i najbardziej zaufanym dorosłym czarodziejem jest w Dziedzictwie profesor Fig. Czuliście, że ta postać sprawdza się w roli mentora gracza niczym Dumbledore z książkowej serii, czy może tych dwu nie ma co porównywać?

Ela: Profesor Fig był jedną z moich ulubionych postaci, a mentorowanie – nie oszukujmy się – wyszło mu o wiele lepiej niż Dumbledore’owi. Nie zostawiał głównej bohaterki samej sobie, jak to miał w zwyczaju Dumbledore i faktycznie wspierał ją wtedy, kiedy mógł zamiast wygodnie pojawiać się jedynie na koniec, kiedy piętnastolatka zrobi już wszystko za niego. Podobał mi się też moment w którym wszyscy nauczyciele pojawiają się w ostatniej bitwie jako wsparcie, choć moim zdaniem większe wrażenie by zrobiło, gdyby byli to towarzysze głównej postaci, przyjaciele z którymi faktycznie nawiązała więzi. Z drugiej strony, jest to dowód na to, że postać miała swoich mentorów i ktoś dorosły się nią opiekował. Dość odświeżająca perspektywa.

Katarzyna: Moim zdaniem Dumbledore jest jeden i nie da się go zastąpić. Nie zgodzę się z Elą, że zostawiał swoich podopiecznych samych sobie. Moim zdaniem również czuwał, ale zostawiał miejsce na autonomię bohaterów. Kiedy trzeba było, pomagał. Profesor Fig podbił moje serce i widać, iż był oddany głównej postaci, jednak nie zaskarbił sobie mojej sympatii tak jak Dumbledore. Może to być też podyktowane tym, że jego osoba jest już dla mnie niejako ikoną i odzwierciedleniem mentora, którego chciałabym mieć. Jeśli Fig będzie pojawiał się w innych częściach gry, czy pochodnych produkcjach, może mocniej zaskarbić moją sympatię. Na ten moment mogę napisać, że nie da się porównać tych dwóch bohaterów, mimo że są mentorami, to jako jednostki charakteryzują się innym podejściem, a szczególnie metodami. Obaj troskliwi, ale z zupełnie innym bagażem doświadczeń i obowiązków. Fig miał prowadzić bohaterkę, a Dumbledore pomagać Harry’emu, ale również dbać o resztę uczniów, nie zapominając o innych celach. Jeśli chodzi o ostateczną bitwę to była naprawdę widowiskowa, lecz uważam, że mogła być poprowadzona z jeszcze większym rozmachem.

Mateusz: Zgadzam się z tezą Krzyśka, że ciężko tych bohaterów ze sobą porównać. Dla Harry’ego Dumbledore był kimś w formie idola, punktem odniesienia. Albusa porównałbym do reżysera, kierującego wydarzeniami z “tylnego siedzenia”, realizując swój misterny plan. Jeśli musiał bezpośrednio włączyć się akcję, to robił to w sposób spektakularny. Był prawdopodobnie najpotężniejszym czarodziej swoich czasów, co w oczywisty sposób nie pozwala zestawić go również z Figgiem. Czasem kilka jego zdań nakierowało postaci na właściwy trop, jednak do roli mentora Harry’ego zdecydowanie bardziej pasuje mi postać Lupina lub Syriusza. Zgadzam się z Elą, że nauczyciel doskonale sprawdził w grze w roli przewodnika głównego bohatera. Bardzo go polubiłem, gracz może poczuć się zaopiekowany przez Figga, który jest zatroskany losem protagonisty. Jest dla niego niezbędnym wsparciem w nieznanym mu dotychczas świecie, podpowiada rozwiązania, tłumaczy konsekwencje wyborów (jak w finałowej misji) i jego odejście sprawiło mi przykrość. Pojawienie się czarodziejów w wielkiej bitwie skojarzyło mi się natomiast z Avengers:Endgame, gdy z portali przybyła pomoc i określiłbym je tylko jednym słowem – “epickie”.

Krzysztof: Nie wiem, Mateuszu, czy bym powiedział, iż postawiłem taką tezę. Po prostu zauważam możliwość pójścia takim tokiem rozumowania. Osobiście myślę, że role Figa i Dumbledore’a trochę się pokrywają, a trochę nie. Dumbledore był w pierwszej kolejności dyrektorem szkoły, w drugiej – przywódcą Zakonu Feniksa, a dopiero w trzeciej mentorem Harry’ego. Mimo wszystko zawsze pozostawał między nimi spory dystans, a bardziej bezpośrednimi opiekunami Pottera byli właśnie Syriusz, Lupin, Hagrid czy Weasleyowie. Z Figiem jest inaczej. To on pomaga protagoniście ze szkolnymi zakupami i wprowadza go do Hogwartu (zupełnie jak Hagrid), a potem skupia się tylko na nim i na wspólnym badaniu zagadki starożytnej magii, bo i nic innego go nie zajmuje – nie jest członkiem żadnej tajnej organizacji, a Hogwartem jako placówką zarządza profesor Weasley wraz z kapryśnym profesorem Blackiem. I myślę, że to się sprawdza bardzo dobrze. Fig od początku sprawia wrażenie bardzo zaangażowanego i z perspektywy gracza łatwo jest poczuć do niego sympatię i traktować go jako jedynego dorosłego czarodzieja, któremu możemy bezwzględnie ufać i bez zawahania wtajemniczać w kolejne odkrycia podczas naszej wędrówki.

Co zaś się tyczy sekwencji finałowej – na mnie nie zrobiła aż takiego wrażenia. Marzyłoby mi się coś na modłę Mass Effecta, gdzie na przebieg kolejnych scen wpływałyby nasze relacje z ważniejszymi bohaterami pobocznymi i moglibyśmy chociaż symbolicznie np. rozdzielić ich pomiędzy jakieś zadania lub coś podobnego. Obawiam się, że w gatunku RPG sporo jest starszych tytułów, które zrobiły to lepiej.

Krzysztof: Choć Dziedzictwo Hogwartu niewątpliwie ściągnęło na siebie najwięcej uwagi jako wysokobudżetowy projekt z gatunku RPG, to przecież nie jedyna propozycja z tego uniwersum, prawda? Próbowaliście może jakichś innych gier związanych z Harrym Potterem wydanych w ostatnich latach? I czy któraś z nich jest warta polecenia?

Ela: Po sukcesie Pokemon GO Niantic zaproponował fanom grę w tym samym stylu, również opartą na rozszerzonej rzeczywistości. Harry Potter: Wizards Unite nie było oczywiście tak popularne jak Pokemony, ale dość często po nią sięgałam i bawiłam się świetnie.  Niestety, z tego co się orientuje, nie jest już dostępna.

Katarzyna: Zgadzam się z Elą, że Wizards Unite dawało nie lada radość, a człowiek mógł zniknąć na kilka godzin z rzeczywistości. Mimo że minęło wiele lat, a tytuł trochę osiadł, to ja jestem wielką fanką Lego Harry Potter: Lata 1-4 oraz Lata 5-7. Nie zliczę ile czasu spędziłam przy nich. Jest to specyficzne podejście do tematu Harry’ego, ale daje dużo możliwości, śmiechu oraz szansy grania w dwie osoby, co z narzeczonym skrzętnie wykorzystujemy. Naprawdę polecam.

Krzysztof: Hmm, nigdy nie grałem w Wizards Unite, więc się o nim nie wypowiem. Mogę za to powiedzieć, że urzekło mnie mobilne Hogwart’s Mystery. Jego jedyną, ale niestety ogromną bolączką jest bardzo agresywny system mikropłatności, sprawiający, że tytuł przechodzi się okrutnie powoli, jeśli nie jesteśmy skłonni wydawać realnych pieniędzy na pakiety energii potrzebnej do wykonywania większości akcji oraz różne inne przyspieszacze. Niemniej jednak jest to, o dziwo, tytuł „z duszą”, radzący sobie znacznie lepiej od Dziedzictwa Hogwartu z tymi kwestiami, na które zdążyliśmy ponarzekać. Główna fabuła wciąga zdecydowanie bardziej, niż dziewiętnastowieczne perypetie z goblinami i zapomnianą magią, bohaterowie poboczni mają naprawdę rozbudowane historie i charaktery, a całość ma ogromny klimat książkowego Hogwartu, w którym poza wielkimi i epickimi wydarzeniami tworzącymi rdzeń opowieści toczy się zwyczajne życie uczniowskie. Jest tu więc miejsce na uczęszczanie na lekcje, branie udziału w różnych szkolnych imprezach i projektach, a także poznawanie innych uczniów i nawiązywanie z nimi przyjaźni, romansowanie itd., czyli takie małe czarodziejskie high school drama, jakiego w Dziedzictwie kompletnie zabrakło. Poza tym Hogwart’s Mystery jest rozwijane od wielu lat i na chwilę obecną wygląda naprawdę imponująco, pozwalając nam przejść przez wszystkie siedem lat nauki, a od niedawna oferując nawet nieco treści po ich ukończeniu, gdzie mierzymy się z pracą i życiem dorosłego czarodzieja w segmencie zatytułowanym Beyond Hogwarts, rozgrywającym się w tym samym roku, co Kamień Filozoficzny.

Krzysztof: Zmierzając powoli do końca… czy w ostatecznym rozrachunku jesteście zadowoleni z czasu spędzonego z Dziedzictwem Hogwartu i macie poczucie, że to rzeczywiście jest „ta” gra, na którą od lat czekaliśmy? A może oczekiwania przerosły efekt końcowy i liczyliście na coś więcej… lub nawet coś zupełnie innego?

Mariusz: Na pewno nie żałuje czasu spędzonego z tym tytułem. Mimo sporej ilości problemów bawiłem się dobrze. Tak naprawdę ciężko, żeby każdy aspekt „wymarzonej gry z uniwersum Harry’ego Pottera” został spełniony. Mimo to, Dziedzictwo Hogwartu jest najbliżej tego o czym marzyliśmy. I nawet miałby potencjał stać się czymś więcej, jakby wyszły jakieś dodatki fabularne, ale z tego co wiem, twórcy nic takiego nie planują. Ale może druga część przebije wszystko? Kto wie. Ostatecznie jestem zadowolony, że świat czarodziejów doczekał się takiej gry.

Ela: Fabularnie nie, liczyłam na coś więcej. Dosłownie, bo jak już wspominałam w poprzedniej części, gra jest okropnie wybrakowana jeżeli chodzi o zadania, ich zróżnicowanie (bo większość opiera się na “złap zwierzaka”) i kreowanie fabuły. Ciężko też do niej “wracać”, bo nie przynosi fabularnie żadnych nowych wrażeń. Jeżeli chodzi jednak o sam Hogwart, immersję tego świata, to jak najbardziej. Pod tym względem nie da się w niej nie zakochać. Nawet jeżeli mimika bohaterów, czy drobniejsze rzeczy kłują trochę w oczy, to nie da się nie powiedzieć że stworzony świat jest po prostu piękny. No i muszę też wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która choć różni się od pierwowzoru, zachowuje ten sam magiczny klimat. Jest wspaniała! Też sama możliwość eksplorowania każdego zakątku Hogwartu, jego okolic i uczestniczenia w magicznym życiu jest spełnieniem marzeń każdego, kto mając jedenaście lat czekał na swój własny list.  Czekam na to, co twórcy pokażą nam w kolejnej części gry.

Katarzyna: Ciężko odpowiedzieć jednoznacznie tak lub nie, ponieważ są aspekty, które mi się bardzo podobały, a wręcz przerosły moje oczekiwania i takie sprawiające, że w głowie pojawia się takie: eee, nic ciekawego. Zdecydowanie jest to tytuł dający dużo możliwości, przy której spędzi się długie godziny w świecie magii i to jest niezaprzeczalny plus. Sama otoczka oraz klimat, który jest zaprezentowany oraz choćby Hogwart, to zdecydowanie mocne zalety Dziedzictwa. Zdecydowanie wprowadza w odpowiedni nastrój, a my, biegając po starych korytarzach czy magicznych uliczkach, czujemy się jak prawdziwy czarodziej. To wszystko zostało pięknie dopracowane i cieszy oczy, mimo że czasem gesty czy wyraz twarzy nie są takie, jak powinny. Do tego klimatu dodano też dobry podkład muzyczny, uzupełnia całość i wprowadza gracza w dobry nastrój. W mojej ocenie jest to spełnienie marzeń każdego Potteromaniaka, który nadal czeka na swój list i sowią przewodniczkę. Niestety jest coś co kłuje w oczy, mianowicie mechaniki gry, często powtarzalne, nie za bardzo wyszukane, jakby skupiono się tylko na wizualnym aspekcie, a resztę dorabiano naprędce. Dziedzictwo Hogwartu fabularnie trochę utyka, ale wydaje mi się, że da się to dopracować, a ja czekam na następną część.

Mateusz: Dziedzictwo Hogwartu to przede wszystkim pocztówka do nostalgii i dziecka w nas. Gra pozwala nam poczuć klimat książek Rowling i filmowych ekranizacji, niejednokrotnie ukazując nam znane już sceny w nowej wersji (wybór różdżki itp). W przeciwieństwie do Eli, polubiłem ratowanie zwierzaków, jednak wynika to z mojej sympatii do Newta Scamandera. Twórcom gry mogę zarzucić przede wszystkim, tak jak wspominałem w poprzedniej odsłonie tekstu, braku systemu moralności i konsekwencji naszych wyborów dla rozwóju postaci (potencjał był niesamowity), mało zróżnicowanej fabuły i odstającej od współczesnych gier grafiki (np. Horizon Forbbiden West itp). Kontynuacja Dziedzictwa została już zapowiedziana, więc mam nadzieję, że studio wyciągnie odpowiednie wnioski i “dowiezie” nam wreszcie rozgrywkę godną tego uniwersum.

Krzysztof: Ja niestety z perspektywy czasu czuję się rozczarowany. Dziedzictwo Hogwartu to jeden z nielicznych tytułów ostatnich lat, przy których mocno udzielił mi się hype i atmosfera wyczekiwania, ale po pierwszych kliku godzinach zachwytu nad zamkiem, swobodą eksploracji i różnymi malowniczymi zakątkami mój entuzjazm zaczął gwałtownie spadać. Coraz więcej pojawiało się momentów zawodu związanych z faktem, że ta czy inna rzecz, na jaką liczyłem, nie pojawia się w grze wcale, albo wyłącznie szczątkowo. Nie ma tu Quidditcha, nie ma rywalizacji o Puchar Domów, nie ma elementów tak bardzo charakterystycznych dla piątego roku nauki w Hogwarcie jak SUMy czy wyznaczenie prefektów poszczególnych domów… szkolnego życia znanego z kart powieści jest tu co kot napłakał, a rozgrywka zbytnio by się nie zmieniła, gdybyśmy zamiast uczniem byli dorosłym czarodziejem badającym sprawę starożytnej magii, który w zamku Hogwart jedynie gościnnie nocuje. A gwoździem do trumny jest tu wspomniany już przez Elę zerowy potencjał regrywalności – przed premierą wyobrażałem sobie, że tytuł z całą pewnością przejdę przynajmniej cztery razy, po jednym na każdy z domów… tymczasem poległem już przy drugim podejściu. Ku mojemu własnemu zdziwieniu muszę zatem przyznać, że więcej radości z przeżywania „mojej własnej przygody w Hogwarcie” przynosi mi powolne ogrywanie mobilnego Hogwart’s Mystery niż bardzo nierówne i przetykane westchnieniami rezygnacji godziny spędzone z Dziedzictwem Hogwartu. Być może sequel przyniesie jakieś zmiany na lepsze, ale nie liczę już na fajerwerki…

 

Exit mobile version