Site icon Ostatnia Tawerna

Droga do piekła – recenzja filmu „Mandy”

Mandy to nietuzinkowe kino grozy z mającym ambiwalentne grono odbiorców Nicolasem Cage’em. Bohater internetowych memów tym razem w trudnej i zarazem życiowej dla siebie roli, miał szansę odkupić swoje winy w horrorze greckiego reżysera Panosa Cosmatosa. I trzeba przyznać, że to mu się raczej udało.

Fabuła filmu Cosmatosa, reżysera dobrze przyjętego przez audytorium debiutu Za czarną tęczą, jest dosyć sztampowa. Red Miller (Nicolas Cage) i jego żona Mandy (Andrea Riseborough) wiodą spokojny żywot w domu, znajdującym się na górzystym terenie, zewsząd otoczonym bujnym lasem. Podczas gdy on oddaje się męskim czynnościom, jak na drwala przystało, ona namiętnie zaczytuje się w pulpowych powieściach grozy klasy B, prowadząc przydrożny sklepik.

Ich sielankowy, niczym niezmącony byt szybko przeradza się w prawdziwy koszmar w momencie, kiedy kobieta wpada w oko przywódcy satanistycznej sekty. Odrzucając zaloty lidera ugrupowania, zostaje spalona żywcem. Zrozpaczony, będący na skraju szaleństwa Red, uzbrojony we własnej roboty siekierę i kuszę swojego wiernego przyjaciela, wyrusza w dantejską podróż, aby dokonać krwawej zemsty na zabójcach żony.

Kiedy Argento spotyka Raimiego

Cosmatos, co widać, nie jest zwolennikiem homogenicznej narracji. Zależnie od kontekstów fabularnych, odważnie rotuje konwencją, przeprowadzając osamotnionego bohatera przez wielowymiarową wędrówkę. Najpierw oglądamy Reda w szaleństwie i rozpaczy, wlewającego w siebie końcówkę wódki, a potem zbrojącego się i bezlitośnie odcinającego głowy członkom gangu motocyklowego oraz wypatroszającego przywódcę iście mansonowskiej sekty w imię krwawego odwetu za brutalne morderstwo żony. Mandy można więc śmiało podzielić na dwa akty. Pierwszy z nich, utrzymany w argentowskiej estetyce oraz onirycznej stylistyce to studium bestialstwa, satanistycznej myśli filozoficznej czy nadnaturalnej Lovecraftowskiej grozy w pigułce, prowadzonej w narkotycznym, pretensjonalnym klimacie. Drugi, to zupełna zmiana konceptu o sto osiemdziesiąt stopni. Górzysty, prowincjonalny krajobraz przeistacza się w prawdziwe legowisko diabłów, biegających samopas po skażonym chęcią zemsty i nieodżałowaną stratą terenie.

W tej części mamy do czynienia z bezkompromisową rzeźnią, oddającą zasłużony hołd w stronę klasyku Raimiego Martwe zło czy drugiej części Hellraisera. Główny bohater z nonszalancją i obłędem w oczach masakruje wszystkich, którzy staną mu na drodze. W tym miejscu widzimy prawdziwy pokaz aktorskich umiejętności hollywoodzkiego gwiazdora. Nie trudno jednak powstrzymać się od ironicznych komentarzy. Cage wspina się na wyżyny swojej melpomeny, a jego ruchy momentami przypominają nieskoordynowany taniec ze śmiercią. Mimo tych uwag, odgrywana przez niego rola wypadła przyzwoicie, choć nie sadzę, by dzięki niej wielu krytyków zmieniło stronę sporu i dołączyło do grona jego sympatyków.

Dantejska podróż

Motyw wędrówki, topos homo viator, czyli człowieka niedoli, tułającego się po świecie, mający swoje źródło w kulturze antycznej, w horrorze Cosmatosa są silnie zaakcentowane. Szczególnie naświetlona została dantejska podróż głównego bohatera. Symbolicznym duchem Wergiliusza jest tutaj chęć dokonania krwawej zemsty, która wiedzie Reda przez górzyste tereny do kryjówki satanistycznej sekty. Jest to narkotyczny trip w głąb jaskini samego diabła. Krwawa ekspedycja stanowi w tym względzie doświadczenie transgresyjne, prowadzące do swoistego katharsis. Cała filozofia w Mandy przykryta jest grubą pierzyną neonowych filtrów, mocnych scen gore i heavy metalowym brzmieniem.

Dzieło Cosmatosa to zwrot w stronę wielowymiarowego kina artystycznego, łączącego oniryczną estetykę z bezpretensjonalną krwawą jatką, tym samym oddaje hołd horrorom klasy B. Nie jest to jednak film, który spodoba się wszystkim. Docelową widownią są fani niskobudżetowych slasherów. Niestety filozofia reżysera może spotkać się z krytyką młodszego pokolenia, uznającą produkcję za egzaltowaną, bezproduktywną rzeźnię. Jednak dla fandomu wychowanego na takich klasykach jak Martwe zło, Suspiria czy Hellraiser dzieło to będzie odrodzeniem konwencji z przełomu lat 70-80.

Nasza ocena: 7,7/10

Mandy to mocny kandydat do miana jednego z najlepszych horrorów tego roku. Jednak konwencja, którą wprowadził Cosmatos polaryzuje widownię. Niemniej jest to hołd dla klasyki gatunku.

Fabuła: 7/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa wizualna: 8/10
Oprawa dźwiękowa: 8/10
Exit mobile version