Site icon Ostatnia Tawerna

Doktor Banner i Mister Hulk – recenzja komiksu „Nieśmiertelny Hulk”, t. 1

Lubię, gdy komiksy superbohaterskie korzystają z tropów przynależących do innych gatunków. W końcu ileż można czytać o laserach z pupy czy kolejnych „przełomowych” potyczkach herosów i złoczyńców. Nieśmiertelny Hulk, podobnie jak recenzowany niedawno przeze mnie Potwór z bagien Scotta Snydera, to body horror. Odważna decyzja, szczególnie że bohaterem jest tu jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci Marvela.

Śmierć w komiksach superbohaterskich praktycznie nigdy nie oznacza końca historii danej postaci. Traktować ją można co najwyżej jako tymczasową przerwę, do czego nawiązuje popularny przytyk, że zaświaty w Marvelu i DC mają drzwi obrotowe. Z fabularnego punktu widzenia zgon herosa stanowić ma element zwiększający dramaturgię opowiadanej historii. Jednak w sytuacji, gdy dana postać umiera nagminnie, efekt ten jest coraz trudniejszy do uzyskania. Taki Kapitan Ameryka tracił życie dwanaście razy! Czym zatem różni się jego śmierć numer dziesięć od śmierci numer jedenaście? I w jaki sposób kolejne wyzionięcie ducha miałoby jeszcze poruszyć czytelnika? Z tej pętli absurdu z sukcesem wybrnął scenarzysta Al Ewing, gdyż kanwą jego Nieśmiertelnego Hulka stało się nieustanne powstawanie z martwych.

Samiec Gamma

Niczym John Connor w Terminatorze 3, Bruce Banner na początku Nieśmiertelnego Hulka wiedzie nomadyczne życie. Tuła się od miasta do miasta, nie zagrzewając nigdzie miejsca na dłużej. Pozostaje ukryty, nie wyjawia nikomu swojej tożsamości ani faktu, że wrócił do świata żywych. Jednak o ile doktor Banner potrafi pozostać w ukryciu za dnia, tak nocami kontrolę przejmuje Hulk. A że zielone monstrum zawsze sprowadzało ze sobą kłopoty, to potwora próbuje pojmać rządowa organizacja, która chce wykorzystać promieniowanie gamma do własnych celów.

Zielone drzwi

Co jakiś czas Marvel odświeża genezy swoich postaci, wplatając w nie jakiś nowy element komplikujący podstawowy koncept. Należy wspomnieć tutaj Iron Mana, który okazuje się adoptowanym synem państwa Stark, czy zwierzęcą „totemiczność” Spider-Mana, wprowadzoną wraz z pojawieniem się Ezekiela i Morluna. W Nieśmiertlnym Hulku pojawiają się zielone drzwi, które rzekomo były widziane przez Bannera już podczas feralnej eksplozji promieni gamma. Motyw ten w pierwszym tomie został zaledwie zarysowany, lecz podejrzewam, że odegra jeszcze większą rolę.

Jednak nie to jest największą zmianą, a tytułowa nieśmiertelność. Ewing przepisuje częściowo dotychczasową historię postaci, tak by pokazać, że wszystkie wcześniejsze „śmierci” Hulka prowadziły zawsze do tego samego – odrodzenia. Nie dość, że zielony stwór jest niesamowicie silny, to nie da się go tak naprawdę zabić. Nawet całkowite rozczłonkowanie nie jest w stanie zrobić mu większej krzywdy. A jeśli zginie Banner, to i tak po zmierzchu Hulk przejmie stery i ożywi doktora. W ten sposób scenarzysta jeszcze bardziej upodabnia historię postaci Marvela do doktora Jekylla i pana Hyde’a, co stanowi dość oczywisty, ale bardzo skuteczny zabieg fabularny. Szczególnie że zielony gigant nie jest tutaj brutalnym półgłówkiem („Hulk Smash”), lecz inteligentną, wściekłą i okrutną postacią, której bliżej do Joe Fixita.

Ręka, noga, mózg w słoiku

Za warstwę graficzną w pierwszym tomie odpowiada głównie Joe Bennett. Artysta ten, nawet jeśli przez większość czasu nie wybija się ponad średnią, to potrafi zabłyszczeć w scenach grozy. Nie żeby Nieśmiertelny Hulk potrafił jakoś szczególnie przestraszyć czytelnika, ale z pewnością wychodzi mu świetnie jego obrzydzenie. Body horror idealnie pasuje do postaci zielonego stwora, który w końcu sam jest ofiarą promieniowania. Stąd na stronach znaleźć można sporo makabrycznych obrazków, a jedna ze śmierci trzecioplanowej postaci (po której nie zostaje żaden ślad) potrafi na długo zapaść w pamięć. W jednym z zeszytów zastosowano też ciekawy patent, w którym różne postaci opowiadają swoją wersję pewnych wydarzeń i każda z tych historii narysowana została w innym stylu. Prosty zabieg, a bardzo uprzyjemniający odbiór.

Hulk Smash hit

Pierwszą część Nieśmiertelnego Hulka czyta się znakomicie. Nie jest to (jeszcze?) jakaś nowa jakość w komiksach superbohaterskich, bo dużo tu standardowych tropów. Niecna agencja rządowa jest… bardzo niecna. Pojawia się też standardowa potyczka pomiędzy Hulkiem a drużyną herosów pod przywództwem Kapitan Marvel. Dlatego, jeśli ktoś ma uczulenie na typowe trykociarstwo, to komiks Ewinga (powtórzę z nadzieją: jeszcze?) tego nie zmieni. Niemniej, to kawał dobrego komiksu.

Nasza ocena: 7/10

Zaskakująco świeże i jednocześnie znakomite spojrzenie na Zielonego Giganta.

Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa graficzna: 7/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version