Site icon Ostatnia Tawerna

Jednym słowem: przereklamowane. „Player One” – recenzja ebooka

Wirtualny świat OASIS dla wielu ludzi stał się jedyną drogą ucieczki od nieciekawej rzeczywistości, a od czasu śmierci jego założyciela, Jamesa Hallidaya, przekształcił się w źródło nadziei. Ten ekscentryczny projektant gier stworzył bowiem ostatnią, pośmiertną rozgrywkę-testament: ten, kto pierwszy odnajdzie ukryte w produkcji wielkanocne jajo (tak w polskim przekładzie funkcjonuje easter egg), odziedziczy cały jego majątek. Jedną z osób, które stanęły do wyścigu po ten wielki skarb, jest główny bohater Player One, Wade Watts, biedny, niepozorny nastolatek.

Player One to powieściowy debiut Ernesta Cline’a i jak na razie jego najbardziej rozpoznawalna praca, przypomniano ją niedawno dzięki nakręconej przez Stevena Spielberga ekranizacji pod tym samym tytułem. Książka ta zgarnęła kilka nagród, między innymi Prometheus Award for Best Novel w 2012 czy Mary Shelley Award for Outstanding Fictional Work w 2016 roku. Uważana jest za jedną z tych pozycji, które powinna przeczytać każda osoba uważająca się za geeka. Mówiąc szczerze, nie mam pojęcia, dlaczego akurat ta dość słabo napisana i skonstruowana powieść zyskała tak wielką popularność. Nie chodzi o to, czy komuś Player One się podoba czy nie, to zupełnie osobna kategoria oceny. W pewnym momencie ta książka, pomimo swoich licznych wad, może nas nawet wciągnąć. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej tekstowi Cline’a, okaże się, że nie jest tak różowy, jak to malują.

Świat dziurawy jak ser szwajcarski

W 2045 roku świat cierpi (znowu) z powodu nadmiernej eksploatacji złóż kopalnych źródeł energii, co doprowadziło do problemów z dostawą prądu, zapaści transportu, braków żywności oraz ogólnej degrengolady i zdziczenia. Ludzie przemigrowali do miast, poszukując lepszych lokalizacji z dostępem do prądu, pracy i jedzenia, co jak wszędzie zaowocowało z kolei powstaniem wielkich osiedli-slumsów, a w nich tak zwanych stosów – na terenach starych parkingów niczym klocki poukładano jedne na drugich przyczepy kempingowe, w niewielkich odstępach, niekoniecznie posiadających podłączenie do współczesnych udogodnień, takich jak kanalizacja. Mówiąc krótko: zrobiło się wyjątkowo niefajnie. Gdy powstało OASIS, gnieżdżący się w miastach ludzie zyskali możliwość ucieczki do wirtualnej, pozbawionej granic rzeczywistości gier. Z czasem oprogramowanie stworzone przez Hallidaya i jego firmę zyskało taką popularność, że przeniósł się do niej również globalny biznes, a także szkolnictwo, odpowiadając tym samym na niedobór miejsc w standardowych palcówkach edukacyjnych.

Jeśli przymkniemy mocno oczy i spojrzymy na ten świat, zawieszając niewiarę, to będzie on się nam jawił jako koszmarnie podłe miejsce do życia, ale przede wszystkim uwierzymy, że być może tak właśnie wyglądałyby społeczne procesy w podobnej rzeczywistości. Niestety, jeśli przyjrzymy się tej konstrukcji trochę uważniej, pojawią się dość duże zgrzyty i pytania dotyczące światotwórczych podstaw. Żeby wymienić dwa najważniejsze: po pierwsze, dlaczego ludzie wyemigrowali do miast, szukając jedzenia? Doświadczenia wojny i okupacji mówią, że tendencja byłaby raczej odwrotna – wiecie, łatwiej uprawiać marchewkę i hodować kozę na wsi niż w slumsach. Po drugie – co z energią niepochodzącą ze źródeł kopalnych? Wiatraków, ogniw fotowoltaicznych (tak zwane panele słoneczne), elektrowni wodnych… a doraźne ładowanie akumulatorów na rowerkach? A energia atomowa (chyba że pierwiastki radioaktywne autor zaliczył do „kopalnych”, gdyż w sumie są one wydobywane)? Dopiero prawie w połowie książki dowiadujemy się, że stosy wykorzystują do istnienia panele słoneczne, tak samo jak technologiczna stolica, która podobno się nimi wręcz obudowała. Nie chce mi się też do końca wierzyć, że ludzie nie wymyślili jakiejś alternatywnej drogi pozyskania energii, kiedy byli w stanie stworzyć OASIS. Dość dziwnie Cline zarysował również swoje dzieciństwo, w którym nie wszystkie fakty zdają się do siebie pasować, ale za to być może winę ponosi niezbyt sprawne pióro autora.

Mistrz bezsensownych list

Stylistycznie Player One również pozostawia wiele do życzenia – w większości napisany jest w miarę poprawnie, bez fajerwerków. Nie szukając zbyt usilnie, znajdziemy jednak w tekście dość koślawe konstrukcje typu: „Wcisnąłem ikonę «nagraj» na krawędzi wyświetlacza, by to, co się za chwilę zdarzy, mogło się nagrać. […] Ale kiedy dotknąłem ikony, ujrzałem komunikat: NAGRYWANIE NIEDOZWOLONE. Najwyraźniej Halliday zablokował nagrywanie […]” (21%, podkreślenia moje) – i to wszystko w obrębie jednego akapitu. Pomijając warstwę językową, na poziomie logicznym te zdania również się nie kleją. Trochę szkoda, że podobne powtórzenia nie zostały chociaż trochę zniwelowane podczas tłumaczenia. Na szczęście takich potworków nie ma za dużo, ale jest ich dość, żeby były irytujące. Cline dość często zupełnie niepotrzebnie powtarza te same zestawy informacji, jakby spodziewał się, że jego czytelnik zdąży w przeciągu kilku stron zapomnieć, co autor napisał wcześniej. Tego typu błędy zazwyczaj wyłapuje redaktor, należałoby więc zapytać, gdzież on się podziewał, gdy przygotowywano Player One do druku?

A potem przychodzą listy. Ponieważ jednym z najważniejszych punktów odniesienia dla poszukiwaczy wielkanocnego jaja są pasje Hallidaya, oscylujące wokół kultury popularnej lat osiemdziesiątych, wszyscy biorący udział w wyścigu za punk honoru postawili sobie dokładne jej przestudiowanie oraz poznanie. Żeby pokazać czytelnikowi, jak biegły w szczegółach okazuje się Wade, wystarczyłoby kilka udowadniających to scen. Tymczasem jako czytelnicy jesteśmy wręcz co chwilę bombardowani listami tytułów filmów, gier, seriali, komiksów i tak dalej – za którymś razem po prostu przestają one mieć jakikolwiek sens i służą raczej pokazaniu erudycji autora niż jakiemukolwiek fabularnemu celowi. Na dodatek ich ewentualne objaśnienia dość szybko zaczynają przypominać encyklopedyczne notki, ponownie niewiele wnoszące ani do samej historii Wade’a, ani do przyjemności lektury.

Bardziej wykluczająca niż myślisz

Jeśli Player One to książka dla geeków i fanów popkultury, zdecydowanie jest kierowana do wyraźnie określonego czytelnika: do białego chłopca, który przez wzgląd na swoje zainteresowania pozostaje odludkiem. Innymi słowy – do stereotypowo przedstawianego w kulturze popularnej lat 80. i 90. fana. Dzisiejszy obraz społeczeństwa geeków wygląda bowiem zupełnie inaczej, choć wciąż jest naznaczony widmem społecznego wycofania, interpersonalnej nieporadności. Dlatego nie do wszystkich przemówią przemyślenia Wade’a na temat jego problemów z płcią przeciwną, ciągłe udowadnianie swojej wyższości nad innymi w kwestii posiadanej popkulturowej wiedzy czy nadmiernego histeryzowania, gdy coś mu nie wyjdzie (naprawdę, w tej kwestii ktoś powinien mu dać w twarz i kazać się ogarnąć). Pomijając już fakt, że jego próba poderwania jedynej bohaterki w tej powieści bardziej przypomina nękanie i stalking niż flirt.

Cyfrowa wersja książki o grze cyfrowej

Niestety lektura Player One bardzo mnie zawiodła. Finalnie dostałam słabo napisaną powieść z niechlujnie skonstruowanym światem przedstawionym (tak wirtualnym, jak i poza wirtualnym) i średnio ciekawym bohaterem.

Na stronie Virtualo znajdziecie inne ebooki i audiobooki opowiadające o futurystycznej wizji przyszłości.

Recenzja powstała we współpracy z Virtualo

Nasza ocena: 3,7/10

Player One to dość słaba i przereklamowana powieść. Tak, może być interesująca, ale ma zdecydowanie za dużo wad, aby zasługiwać na te wszystkie peany.



Fabuła: 5/10
Bohaterowie: 2/10
Styl: 1/10
Oprawa: 7/10
Exit mobile version