Superman w popkulturze nie występuje inaczej jak tylko w niebiesko-czerwonym stroju, z wielkim „S” na piersi. Ewentualnie jako Clark Kent w okularach i białej koszuli. Jest jednak jeden serial, który temat tego kultowego bohatera przedstawiał z zupełnie innej perspektywy.
Nawet jeśli nie oglądaliście to na pewno kojarzycie tą piękną twarz Toma Wellinga z początków lat 2000.
Popatrzcie tylko w te oczęta.
Pamiętacie też pewnie, że należą do aktora, który wcielał się w Clarka Kenta, aka Supermena, w serialu Smallville. Przyznaję się bez bicia, że oglądałam z zapartym tchem i tylko dlatego, że interesowało mnie, co z Laną i Clarkiem, czy będą wreszcie razem, czy Lex się zmieni? W chwili, gdy tylko pojawiła się Lois, jakoś straciłam zainteresowanie.
Jedynym, czego nie mogłam pojąć, był fakt, że Clarkowi nigdy nie dane było założyć peleryny i gaci na spodnie. Zawsze biegał w tych długich swetrach (tak, czasem zdejmował koszulki, ku mej wielkiej uciesze), ale nigdy nie było to nawet blisko sławetnego „S” na piersi.
W wywiadzie dla Entertainment Weekly Welling tłumaczył, dlaczego dopiero w finale Clark zakłada kostium:
To było coś, o czym rozmawialiśmy z Alem [Gough] i Milesem [Gough], zanim jeszcze zaczęliśmy pracę nad pierwszym odcinkiem. Usiedliśmy i rozmawialiśmy o serialu, zapytałem o kostium, rajstopy i latanie, powiedzieli: „Nie, absolutnie nie”, po części dlatego, że serial opowiada o nastolatku próbującym dowiedzieć się, kim jest. Czuli, że kiedy Clark zakłada pelerynę i kostium, życie staje się w pewnym sensie zbyt łatwe. Chcieli skupić się na tym, kim była ta postać wcześniej. W tamtym czasie, z powodu efektów wizualnych, specjalnych i kaskaderów, byłoby to zbyt kosztowne.
Kiedy patrzę na tę serię z perspektywy czasu, który upłynął, myślę, że to jedna z lepszych decyzji, jakie kiedykolwiek zapadły w serialach.