Najnowsze dzieło Naughty Dog wzbudziło niemało kontrowersji i wyraźnie podzieliło odbiorców, na co wpływ miało kilka czynników. Część reakcji można zrozumieć, natomiast inne są zupełnie bezpodstawne. Po dwukrotnym przejściu gry, zagorzałej dyskusji na jej temat oraz przeanalizowaniu reakcji wielu graczy naszły mnie pewne refleksje.
Zacznijmy od historii z serwisem Metacritic i opiniami… no cóż, poniżej krytyki. Jeśli ktoś mieszka w jaskini i jeszcze o tym nie słyszał, na rzeczonym portalu, sumującym oceny zarówno recenzentów, jak i graczy, doszło do nietypowej sytuacji. Otóż wraz z premierą – a co za tym idzie – możliwością oceniania, na produkcję spadły druzgocące opinie. Twórcom wypominano głównie rozwiązania fabularne i rzekomo na siłę wprowadzane wątki LGBT.
Średnia ocen recenzentów oscylowała między 90 a 100, natomiast nota użytkowników nie przekraczała liczby 4 na 10. Nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że przejście gry zajmuje kilkadziesiąt godzin, dlatego – jak można łatwo wywnioskować – gros z komentujących miało za sobą zaledwie kilka godzin rozgrywki, a z dużą dozą prawdopodobieństwa wielu z nich nawet nie rozpoczęło przygody z owym tytułem.
Warto dodać, że druga odsłona The Last of Us jest najczęściej ocenianą grą na Metacritic w historii – aktualnie to już ponad 138 tysięcy ocen. Dla porównania Wiedźmin 3: Dziki Gon (wersja PC) ma ich “zaledwie” 17 tysięcy. Co nastraja optymistycznie, po incydencie z TLOU 2 portal zmienił zasady. Mianowicie teraz ocenę będzie można wystawić dopiero po półtorej doby od premiery danego tytułu. Rzecz jasna nie zatrzyma to trolli, niemniej zdecydowanie jest to krok w dobrą stronę.
Wracając do sedna – skąd tyle skrajnych opinii? Każdy normalny, szanujący się gracz jest w stanie dostrzec niedociągnięcia ogrywanej produkcji, ale i docenić jej walory. Dlatego przecierałem oczy ze zdziwienia, widząc, co się wyprawia na Metacritic oraz w komentarzach na wszelkich portalach tudzież grupach poświęconych elektronicznej rozrywce. To zrozumiałe, iż gra może nie każdemu przypaść do gustu, ale mieszanie jej z błotem ze względu na indywidualne poglądy albo fabułę to moim zdaniem lekka przesada.
The Last of Us Part II nie jest co prawda arcydziełem, ale praktycznie każdy jej element stoi jeśli nie na najwyższym, to na bardzo wysokim poziomie. Neil Druckmann miał święte prawo do kreowania scenariusza i prowadzenia narracji według własnego sumienia, a nie stricte z oczekiwaniami fanów, by spróbować każdego zadowolić, co zresztą nie jest możliwe. Swoją drogą, efekt jego pracy jest co najmniej zadowalający, bo wywołał wiele silnych emocji wśród społeczności graczy.
Moim zdaniem wyjście ze strefy komfortu jest dużo lepsze niż kurczowe trzymanie się bezpiecznych rozwiązań, byle tylko nie rozgniewać odbiorców (zawsze wiedzących lepiej, jak powinna wyglądać kontynuacja ich ukochanego dzieła). Dobra gra i tak się obroni, a zróżnicowana warstwa fabularna oraz niespodziewane twisty dodają jej tylko wartości. Niestety zadziwiająco wiele osób nie potrafi tego docenić, a – co gorsza – próbuje manifestować swoje oburzenie, umyślnie szkalując grę.
Jedni z malkontentów to hipsterzy, starający się wyróżnić z tłumu, wystawiając cenionemu tytułowi zaskakująco słabą notę. Inni nie grali, ale obiły im się o uszy spoilery związane z silnymi postaciami kobiecymi, czy też wątkiem LGBT i zaślepiła ich krótkowzroczność oraz brak tolerancji. Są także fanboje z obozów konkurencji, kierujący się zazdrością i chęcią zaszkodzenia oponentowi, a przecież takie “wojenki” są co najmniej dziecinne. Ostatnią grupą są gracze, nad którymi górę wzięły uczucia. Nad nimi też chciałem się pochylić, albowiem właśnie ich jestem w stanie po części zrozumieć.
Tu na pierwszy plan wchodzi przemyślany i dojrzały scenariusz, fundujący istną emocjonalną karuzelę. Niewiele gier wywołuje tyle emocji, w dodatku tak skrajnych. Co rusz odczuwamy na przemian gniew, radość, smutek czy satysfakcję. Dodatkowo twórcy w umiejętny sposób zabawili się uczuciami graczy, przedstawiając wydarzenia w konkretnej chronologii. Dzięki takiej zagrywce początkowo nienawidzimy jednej z postaci, by z czasem ją zrozumieć, poznając inną perspektywę. Momentami przenosimy swój gniew z jednego bohatera na drugiego oraz zaczynamy się zastanawiać, kto jest tak naprawdę tym dobrym, a kto złym i czy taki podział ma w ogóle sens.
Nieodzowne w tym aspekcie było świetne nakreślenie portretów psychologicznych postaci oraz ich niejednoznacznych motywacji. Jak to ludzie – najczęściej kierują się burzliwymi emocjami oraz instynktem, a rzadziej rozumem i logiką. Widzimy przy okazji, jak cienka linia dziali nas od przekroczenia pewnych granic i zatracenia człowieczeństwa. Obserwujemy wydarzenia oraz decyzje bohaterów, z którymi możemy się nie zgadzać. Co więcej – w końcowym etapie rozgrywki jesteśmy zmuszani do czynów przychodzących z wielkim trudem, by w punkcie kulminacyjnym przełknąć nad wyraz gorzką pigułkę.
Rozumiem więc oburzenie sporej części fanów, ale – moim zdaniem – to nie powód, aby tak wartościowej pozycji wystawiać najniższą możliwą ocenę, w dodatku kwitując ją nienawistnymi słowami. Powinniśmy po prostu zaakceptować wizję scenarzysty – w końcu taką historię miał do opowiedzenia. Według mnie studio Naughty Dog osiągnęło nie lada sukces, kreując grę tak poruszającą, a przy tym tak polaryzującą graczy. Oby w przyszłości w gąszczu przewidywalnych, nastawionych na pewny zysk kolejnych klonów pojawiło się więcej podobnych produkcji.