Site icon Ostatnia Tawerna

Dlaczego Piotr jest Piotrem, czyli fantastyczne oblicze pewnego redaktora

Nie tak dawno wracałem z Pyrkonu i wtedy naszła mnie myśl – co sprawiło, że zajmuję się fantastyką? Dlaczego jestem w Ostatniej Tawernie? Czemu konwenty tak bardzo mnie cieszą? Wciąż skupiony na drodze myślałem nad tym i doszedłem do kilku ciekawych wniosków. Jeśli ktoś chciałby wiedzieć jakich – zapraszam.

Wiwat Pan Wołodyjowski!

Będąc dzieciakiem jednym z moich ulubionych seriali były Przygody Pana Michała. Dość wcześnie sięgnąłem też po trzecią część trylogii Henryka Sienkiewicza. Chyba nigdy nie byłem do końca świadom, jaki wpływ wywarł na mnie Mały Rycerz. Dzięki niemu pokochałem średniowiecze. Od zawsze chętniej sięgałem po książki czy filmy dziejące się w przeszłości, a nie w przyszłości. Wolałem szable i łuk od działa laserowego czy miecza świetlnego. Dlatego po latach wybieram Władcę Pierścieni, zamiast Gwiezdnych Wojen. A to wszystko sprawka Michała i pana Zagłoby.

Czterej pancerni i… Legolas

Po Wołodyjowskim moim kolejnym, upatrzonym serialem zostali Czterej pancerni i pies, a idolem Janek Kos. Co to ma wspólnego z fantastyką? Otóż radiotelegrafista i późniejszy dowódca czołgu o numerze 102 był strzelcem wyborowym. Trafiał zawsze prosto w cel. I jestem pewny, że dlatego zawsze uwielbiałem snajperów i łuczników. To przez Kosa moją ulubioną postacią z Władcy Pierścieni został Legolas. Uwielbiam też Hawkeye’a czy Halta ze Zwiadowców. I właściciel Szarika za to odpowiada.

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

Nie ukrywam, ze uwielbiam gry RPG. Do dziś jestem czynnym graczem Dungeons & Dragons czy Warhammera. Zanim jednak kupiłem pierwsze podręczniki i rzuciłem kośćmi, wiele godzin spędziłem przed ekranem komputera. Oprócz FIFY moimi ulubionymi grami były oczywiście Neverwinter Nights, Baldur’s Gate i Icewind Dale. Nie miałem jeszcze Internetu, nie wczytywałem się w historię i nie znałem „papierowego RPG”. Nie wiedziałem, że gry te są oparte na systemie D&D i rozgrywają się w świecie zwanym Faerunem. Kiedy dotarło to do mnie, natychmiast kupiłem trzy podręczniki, zwołałem dwóch kumpli (którzy tak jak ja uwielbiali powyższe tytuły) i rozpoczęliśmy pierwszą sesję. Dziś zdaję sobie sprawę, jak bardzo nieudolna to była próba i jak łamaliśmy zasady. Ale bawiliśmy się świetnie. Przygoda ciągnęła się kilka dobrych lat, przybyło nowych graczy, a my do dziś wspominamy pierwszego zabitego w grze szczura. Wtedy też zaczęła się moja wielka miłość do elfów. Przez ten zestaw sięgnąłem po World of Warcraft, w który gram po dziś dzień. Jestem wdzięczny wydawnictwu ISA i Wizzard, bo bez nich nigdy nie zostałbym członkiem wspaniałej gildii Barbarzyńcy i nie poznałbym tak wspaniałych ludzi.

VHS od wujka

Lata 90., w których się wychowałem, były złotą erą kaset VHS.  W domu również miałem video, na którym obejrzałem setki filmów. Moi kochani rodzice fanami fantastyki nie byli i dla siebie najczęściej wypożyczali Dirty Dancing czy Rambo. Na szczęście miałem wujka, który jeszcze wtedy będąc kawalerem, kolekcjonował kasety. Jakież to było dla mnie wspaniałe, że miał własne egzemplarze i nie trzeba było brać ich z wypożyczalni i oddawać następnego dnia. I właśnie wśród jego zbiorów odnalazłem dwa filmy, które mocno na mnie wpłynęły. Pierwszym z nich był Willow. Film z 1988 roku, zaliczany do gatunku fantasy, opowiada o przygodach dzielnego skrzata, który pragnie uratować dziecko przed złą królową. W tym celu przemierza krainy, gromadzi drużynę, stacza wiele bitew, by wrócić do domu jako bohater. Historia dość znana, ale ciekawa i świetnie zrobiona. Zwłaszcza jak na lata 80. Drugą produkcją był francuski film animowany Gandahar. Historia znów opowiada o dzielnym śmiałku, który ma uratować swoją krainę przed złem w postaci najeźdźców z przyszłości. Kadry z filmu są dość niepokojące. To raczej nie był tytuł skierowany do dzieci. A jednak mi się podobał, a przy okazji poznałem dzięki niemu mutantów. Choć w Gandaharze nie są to posiadający supermoce X-Meni, tylko zdeformowani ludzie, to jednak  zapałałem do nich sympatią. I tak już zostało.

Bohaterowie w maskach

Zawsze lubiłem superbohaterów. Dziś nie opuszczam żadnej produkcji Marvela i gromadzę liczne komiksy. Choć w dzieciństwie dobrze znałem Batmana czy SpiderMana, to moim pierwszym idolem był Kosmiczny Duch. Jego twórcami było studio Hanna-Barbera. Bohater odziany w biały strój z czarną maską i żółtą peleryną przemierzał wszechświat, by walczyć z łotrami. Nie mam pojęcia, dlaczego wybrałem sobie akurat jego za wzór, ale do dziś wspominam go z sentymentem. A skoro mowa o zamaskowanych postaciach, muszę wspomnieć, że uwielbiałem także Zorra i Yattamana. To oni z pewnością sprawili, że zawsze kibicowałem tym dobrym i cieszył mnie każdy triumf nad złem.

I to chyba najważniejsze wspomnienia. Dziś jestem fanem Tolkiena, a moim ulubieńcem jest Wolverine. Piszę dla Tawerny, gram w WoW-a, prowadzę sesje RPG i jeżdżę na konwenty. Ale bez wymienionych postaci, filmów, książek czy gier byłbym pewnie kimś zupełnie innym. Cieszę się, że tak się nie stało i na mej drodze znalazły się właśnie te, a nie inne produkcje.

Exit mobile version