To już, moi drodzy. Po jedenastu latach kończy się kolejny kultowy serial. Zanim jednak będzie trzeba ostatecznie pożegnać się z tą częścią uniwersum TWD, czeka nas jeszcze pełny sezon, 24 odcinki, w których naprawdę wszystko się może zdarzyć. Ale czy twórcy odważą się zrobić coś oryginalnego, czy pójdą po raz kolejny dobrze wydeptaną ścieżką?
Twórcy TWD mieli od początku swój sprawdzony sposób na prowadzenie akcji i trzymali się go, nieważne, czy fabuła na tym cierpiała, czy nie. Z tego, co zobaczyłam w dwuodcinkowej premierze, wnioskuję, że nie zamierzają odejść od swojego ukochanego schematu nawet na ostatnie okrążenie. Zawsze też potrafili świetnym otwarciem wzbudzić entuzjazm nawet u najbardziej znudzonego widza, by potem sprezentować mu sezon nierówny, miejscami wręcz nużący. Kto pamięta Carol, niosącą śmierć i pożogę w Terminusie? Pojawienie się Negana i to, jak — dosłownie i w przenośni — przeczołgał Ricka. Ja pamiętam i myślę czasami o tamtych premierach, wspominając, jak świetnie potrafiłam bawić się przy TWD.
Niby wciąż to samo, ale coś… się dzieje
Przez te jedenaście lat nowi bohaterowie przychodzili i odchodzili, zmieniały się scenerie i wrogowie. Był Gubernator, byli Negan i jego drużyna, a potem Szeptacze. Wszyscy przeminęli i w szerszej perspektywie nie dawali serialowi tak dużo paliwa, jak wewnętrzne konflikty i desperacka potrzeba przetrwania w świecie pełnym zagrożeń. Wielkie zagrożenie, jak nam pokazuje serial na każdym niemal kroku, już nie jest takie wielkie — zombie to łatwo usuwalne “worki kości”. Pozostaje tylko rozgrzebać jakieś zadawnione konflikty.
Nowy sezon otwiera kolejna misja specjalna, zorganizowana w celu zdobycia drastycznie kończących się zapasów, czyli klasyczny, do bólu ograny motyw. W drużynie wyruszającej w pierwszych odcinkach na ważną misję znajdują się zarówno Negan, z którym widzowie oswoili się dawno temu, jak i Maggie, która wróciła pod koniec poprzedniego sezonu. I ten wątek, ich współpracy przy zadawnionej wrogości, i traumie, jaką niezaprzeczalnie Maggie wiąże z osobą mordercy jej męża, to materiał, mogący budować co najmniej trzecią część sezonu. Mam przynajmniej nadzieję, że tak będzie, bo atmosfera w tych kilku scenach dialogowych między nimi była gorąca. Do tego Negan starał się bardzo mieszać, podburzać szeregi i cóż… być Neganem.
On i Maggie razem wypadają na pewno lepiej niż inni członkowie grupy. O ich emocje i stan w czasie tej wyprawy twórcy się jakoś specjalnie nie martwili. Mało zresztą zostało bohaterów, z którymi widz byłby zżyty na tyle, by w tej ostatniej podróży im szczerze kibicować. Dodatkowo odniosłam wrażenie, że części obsady jakoś mniej chciało się grać. Zupełnie jakby czuli, że jeszcze tylko dwadzieścia parę odcinków i fajrant.
Przebłyski dawnej chwały
Zdarzały się jeszcze inne — poza interludium do historii Maggie kontra Negan — dobre momenty w tych dwóch odcinkach. Takie przywodzące na myśl piękne czasy, gdy The Walking Dead było jeszcze świeżym pomysłem, wciągającą historią o przetrwaniu i jednoczeniu się grupy obcych sobie ludzi przeciwko śmiertelnemu niebezpieczeństwu ze strony żywych i umarłych. Nieliczni bohaterowie dostawali interesujące wątki, które były jakby przygotowywaniem ich na finałowy sezon — podkreślam jednak, że dotyczyło to tylko wybranych. Zdarzały się też takie sceny, których obrazowość sprawiała, że coś przewracało się w żołądku, znowu, jak za starych czasów. Udało się również twórcom zakończyć jeden z odcinków porządnym cliffhangerem.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że tych dobrych momentów było za mało na to, aby utrzymać satysfakcjonujący poziom całości. Nawet pójście tropem tych dodatkowych odcinków 10 sezonu, w których bliżej poznawaliśmy poszczególnych bohaterów, niewiele da, jeżeli przestrzeń między takimi scenami będzie powolna, nudna i przerabiana już tuzin razy, a do budowania napięcia i tworzenia zagrożenia będą dalej stosowane, idiotyczne na tym etapie zombie-epidemii zabiegi fabularne, gdzie jedna kropla krwi budzi całą hordę zombie, by bohaterowie przez chwilę znaleźli się w niebezpieczeństwie.
Pobożne życzenia
Są jeszcze rzeczy w tym serialu, które mają jeszcze jakiś potencjał — wątki, postacie i pomysły. Tego ostatniego się nie spodziewałam, bo od kilku dobrych sezonów twórcy wydawali się zarzynać nawet swoje najbardziej klasyczne motywy i wykańczać ciekawe postacie.
Rewolucji w ostatnim sezonie raczej nie da się zrobić (szczególnie gdy trzeba zostawiać sobie pomysły i siły na kolejny spin-off), bo twórcy za bardzo cenią sobie wygodną jazdę narracyjnymi koleinami. Mogliby jednak — chociaż na tę ostatnią prostą — chwycić się czegoś innego, nowego… lub tego, co wraz z postacią Maggie wróciło do serialu, i zakończyć The Walking Dead na przyzwoitym poziomie.
Premiera 11. sezonu „The Walking Dead” już 22 sierpnia na kanale FOX!
Nasza ocena: 5,7/10
Były w tych odcinkach świetne momenty, ale to za mało na satysfakcjonującą rozrywkę. Oby nie była to zapowiedź poziomu całości.Fabuła: 5,5/10
Bohaterowie: 6/10
Oprawa wizualna: 6,5/10
Oprawa dźwiękowa: 5/10