Site icon Ostatnia Tawerna

Czy to animacja dla każdego? – recenzja serialu „Filuś i Kubuś”

Adaptacja popularnej gry komputerowej Cuphead wreszcie zawitała na Netfliksa. Niestety nie przedstawia fabuły gry, ale rozszerza świat narracji przy pomocy krótkich, niedokończonych przygód.

Historia inna, postacie dobrze odwzorowane

Tytuł serialu The Cuphead Show! został przetłumaczony na nasz rodzimy język w sposób elokwentny. Filuś i Kubuś to imiona dwóch głównych bohaterów oraz rodzima nazwa ich przygód. Adaptacja gry o nazwie Cuphead w swojej opowieści wzoruje się tylko na postaciach. Historia jest zmieniona, ale zatrzymała w sobie pewne elementy kulminacyjne. Głównym z nich jest wątek kradzieży duszy Filusia, który tak samo pojawia się w serialu, jak i w grze. Oczywiście z innych powodów. Taka zmiana wyszła serialowi na plus, ponieważ mógł zacząć wzorować się na strukturze fabularnej bajek z lat 30.  XX wieku, a na dodatek zachował dobrze wykreowane postacie. Nie znajdziemy tutaj tylko bohaterów z gry, a cały surrealistyczny bestiariusz Wysp Kałamarzowych.

Źródło: Netflix

Przygody Filusia i Kubusia są proste do bólu. Ot, niezbyt rozgarnięci chłopcy, przypominający kubek i filiżankę, mieszkają u swojego dziadka Dzbana i wpakowują się w jak najbardziej humorystyczne kłopoty. Pod koniec każdego odcinka, oczywiście przez różnego rodzaju przypadki, bracia umykają problemom i wracają, jak to na młodych ludzi przystało, do swojego domu. Serial składa się z dwunastu odcinków, z czego każdy trwa średnio trzynaście minut. Z każdą nową przygodą wiąże się to, że bohaterowie zapominają o poprzednich, nie licząc wątku głównego tj. ukradzionej duszy Filusia. Pozwala to twórcom na ogromne nawiązania do lat 30. Najlepszym przykładem jest to, że Filuś i Kubuś zostają rozbici na kawałki pod koniec jednego odcinka, by w kolejnym jakby nigdy nic kontynuować swoje życie. Cuphead i Mugman, bo tak nazwani są w wersji anglojęzycznej, to postacie przerysowane i kampowe do nieskończonej potęgi. I bardzo dobrze, gdyż dzięki temu starszy widz będzie mógł od razu zauważyć, z czym ma do czynienia, a młodszy – pośmiać się z tych dziwnych sytuacji. Zresztą każda postać z Wysp Kałamarzowych jest archetypem swoich działań oraz nawiązuje nimi do najstarszych animacji Disneya. Jeżeli już raz pojawiła się jako zła, to zła będzie do końca.

Filuś i Kubuś etyki dzieci nie nauczą

Jeżeli już rozmawiamy o grupie docelowej, to mam wrażenie, że twórcy celowali w to, aby przypodobać się wszystkim. Myślę, że dorośli faktycznie będą zadowoloni z tego rodzaju animacji i żartów, które ona przedstawia, jednak tutaj skupię się na osobach najmłodszych. Jeżeli chodzi o historię, to jest ona prosta, więc myślę, że ją zrozumieją.

Źródło: Netflix

Przerażających momentów w serialu nie ma, nie licząc pewnych przeobrażeń Diabła pod koniec opowieści. Antagonista zmienia się w różne stwory, i to może przestraszyć osoby najmłodsze i wywołać kilka koszmarów w ich głowie. Ale taka chyba uroda tego typu bajek. Musi być już taka scena, i koniec. Bardziej niż strasznych scen obawiam się przekazu. Filuś i Kubuś w każdym odcinku trochę rozrabiają. Wpadają w ogromne tarapaty i chociaż na pierwszy rzut oka rozwiązaniem ich problemu mogłoby być po prostu bycie kimś cnotliwym i dobrym, to sytuacja rozwiązuje się inaczej. To ZAWSZE dzięki przypadkowi bracia uciekają od problemów. Nie dzięki bystremu umysłowi, nie przez pozytywne nastawienie, a przez zbiegi okoliczności. W tej kwestii kulminacyjnym odcinkiem jest ten, gdzie bohaterowie kradną od innych postaci dane własności przy pomocy swojego dziecięcego wdzięku. Po prostu nie wiem, czy takie rozwiązania fabularne nie wpłyną na rozwój najmłodszych w jakiś negatywny sposób. Zwłaszcza że animacja i kreska są przeprowadzone tak dobrze, że zaproszą każdego przed telewizory.

Powrót do przeszłości, czyli cudowna animacja i piękna muzyka

Lata 30. XX wieku. Walt Disney wprowadza do życia swoje krótkie animacje o Myszce Miki. W Polsce oczywiście nie przeżyliśmy tego przełomu, ale oglądając The Cuphead Show!, można udawać, że czujemy się jak w przeszłości. Albo po prostu odkryć coś potencjalnie nowego. Styl animacji jest piękny, nawiązuje zarówno do tamtych czasów, jak i do nowszych. Najważniejszy, nie licząc płynnych ruchów i zabawnych odgłosów, jest oczywiście drobny efekt światła stereoskopowego. Ma to nawiązywać do tego, jak kiedyś robiło się właśnie filmy czy bajki. Naświetlało się i przesuwało obrazki, by wszystko wyglądało, jakby było w ruchu. Jest to o tyle cudowne, gdyż dodaje uroku opowieści oraz pokazuje, co by było, gdyby ktoś zrobił bajkę z lat trzydziestych w XXI wieku.

Źródło: Netflix

Niesamowite jest też udźwiękowienie. Bębny, jazzowe trąbki, saksofony, pianina – wszystko to gra, rusza się i co najlepsze, jeżeli zanurzymy się w historii, wydaje się, jakby było częścią świata narracji. A na koniec najważniejsze – piękne musicalowe numery. Nie patrząc na to, że są po prostu nawiązaniem do bajek Disneya, wpasowują się idealnie do postaci, które je w danym momencie wykonują. Luke Millington-Drake odegrał rolę Diabła świetnie, a jego występ muzyczny chyba zagości w moim radiu na dłuższy czas. Tak sobie właśnie wyobrażam animowanego Diabła z Wysp Kałamarzowych, idealny casting. Piosenki w wersji polskiej są przyzwoite, chociaż w mojej opinii brakuje im typowych amerykańskich akcentów.

Animacja nie zawsze dla każdego, czyli kwestia dubbingu

Źródło: Netflix

Serial Filuś i Kubuś obejrzałem w połowie po angielsku oraz w drugiej połowie po polsku. Od razu zaznaczę, że wersja polska jest gorsza od angielskiej, ale tylko w ogólnym rozrachunku. Polscy aktorzy głosowi odegrali swoje role dobrze. Nawet zaciekawili mnie swoimi żartami. Znajdzie się tutaj sporo nawiązań do polskiej kultury, i to jest dużym plusem. Minusów jest za to więcej. Po pierwsze, miałem wrażenie, że dubbing angielski miał w sobie efekt, starych bajek. Chodzi mi tutaj o jakość nagrania. W wersji polskiej czegoś takiego nie uświadczyłem, brzmi po prosty krystalicznie. Najważniejsze są jednak gry słów, których w polskiej wersji brakuje. Wiele dwuznacznych żartów zanika i chociaż możliwe, że próbują to nadgonić polskimi, to naprawdę jest ich o wiele za mało. Co ciekawe, w naszej rodzimej wersji zabrakło żartów o zniszczonej rodzinie. Nie wiem dlaczego, ale to może miał być idealny pstryk w amerykańskiego odbiorcę, a nie w naszego.

Krótko, zwięźle i na temat, ale bez rozpędu

Pierwsze wzmianki o The Cuphead Show! pojawiły się zaraz po premierze Cuphead. Następne dopiero w 2020 roku. Musieliśmy czekać długo na adaptację gry komputerowej, która ukazała się w 2017 roku. Gdy już się doczekaliśmy, dostaliśmy jedną główną niedokończoną historię wraz z ogromną ilością wątków pobocznych. Było to z jednej strony zagranie pozytywne. Pozwoliło to twórcom zaprezentować produkt większej grupie ludzi i przeanalizować zainteresowanie takimi animacjami.

Źródło: Netflix

Z drugiej strony ludzie, którzy są fanami gry komputerowej, mogą być trochę niezadowoleni. Czekali długo na jakąś kontynuację historii, a dostali krótkie opowieści, które nie za bardzo składają się w jedną całość. Oceniając ten twór jako osobny produkt, warto dodać, iż są to krótkie opowieści zbudowane z sercem i miłością. Do produkcji została włożona gargantuiczna ilość pracy, i to czuć. Wszystko jest zaanimowane perfekcyjnie, a prosta struktura opowieści będzie starać się trafić do najstarszych nostalgią i żartami, a do najmłodszych – ciekawymi rozwiązaniami i piękną animacją.

Nasza ocena: 8/10

Animacja stworzona tak, żeby nadawała dla każdego. Polska wersja traci trochę uroku, ale styl oraz muzyka ratują całą historię. Interesujący powrót do przeszłości.

Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 8/10
Oprawa wizualna: 10/10
Oprawa dźwiękowa: 10/10
Exit mobile version