Site icon Ostatnia Tawerna

Czy jest na sali lekarz? „Spektrum” – recenzja książki

Łzy Mai okazały się dla mnie silnym narkotykiem – spróbowałam czegoś nowego i uzależniłam się już od pierwszej strony. Czy Spektrum udało się zaspokoić głód i wyciszyć objawy delirki? W końcu nie jestem androidem, jak każdy uzależniony człowiek, na reinforsynę reaguję bardzo… żywiołowo.

Jakim cudem….

to jest jeszcze lepsze?

Zawsze miałam problem z poznawaniem znanej mi historii z perspektywy innego głównego bohatera. Takie wersje nie kleiły się, bo wpadały w pułapkę powtarzalności. Nie wnosiły też niczego nowego – pogłębienie danej postaci było przewidywalne; ich odczucia, emocje czy przemyślenia również. I nie szło tutaj o spadek w lotności stylu autorów czy w ich umiejętności operowania słowem – wręcz odwrotnie. Uprzednio przedstawiona opowieść była zarysowana wciągająco, a zarazem dokładnie i, choć „zza pleców” jednej postaci, to niezwykle uważnej i rejestrującej cudze reakcje bardzo dokładnie. Gdy z kolei coś było niejasne, w końcu padały wyjaśnienia, dzięki którym czytelnik dobrze orientował się w sytuacji z każdej strony. Można więc było te zakończone powieści skwitować słowami „nic dodać, nic ująć” – wszystko zostało powiedziane. Dlatego też tworzenie kolejnej narracji, do tych samych fabularnie wydarzeń – w moim odczuciu – nie sprawdzało się.

Tymczasem Spektrum zupełnie wyłamuje się na tle moich doświadczeń. Kopniakiem wzmocnionym przez egzoszkielet wychodzi z każdej potencjalnej pułapki. Opowieść oczami Mai jest tak naprawdę tym, co dopełnia całości, choć przy lekturze pierwszej części nie zdawałam sobie nawet sprawy z jakiegokolwiek braku – a wręcz odwrotnie. Innymi słowy, poszerzanie uniwersum autorce się niebywale powiodło.

Dwie strony medalu

Podobieństwo między Mayą i Jaredem polega na tym, że dopiero w swoich dawnych obowiązkach i rolach (jako śledczy) odnajdują cel – w zasadzie cel swojego życia ogółem. Prowadzenie śledztwa, choć na odległość, to tego samego, daje im poczucie zakotwiczenia w rzeczywistości im obcej. Dla Jareda, pół-człowieka, pół-cyborga w zasadzie, będzie nią życie w usprawnionym ciele, którego nie potrafi traktować jako własnego, ba!, staje się dla niego wrogie. Dla Mai natomiast okazuje się tym przebywanie na wygnaniu w Dark Horizon przy jednoczesnej tęsknocie za New Horizon. Zresztą, jest androidem, który bez reinforsyny przekroczył bariery samoświadomości. Działa na obrzeżach społeczności-za-murem, stając się tym samym dziwaczką – i wśród „swoich”, i wśród ludzi. Pół-android, pół-człowiek?

Anima, a może już Pałac Pamięci?

Martyna Raduchowska musiała bardzo uważnie łączyć fragmenty, które znaliśmy już z perspektywy Jareda. Czytelnik przecież od razu wyczułby nieścisłości i siatka fabularna zaczęłaby miejscami pękać. Czy pisała to na reinforsynie albo jest androidem starszej generacji? Już tłumaczę. Można mieć wrażenie, że aby odtworzyć konkretne wydarzenia z nowej perspektywy, weszła w Animę czy raczej… sherlockowy Pałac Pamięci. I nie tylko w niego wkroczyła, by przyjrzeć się wydarzeniom, ale także potrafiła przenieść go – wraz z całym jego poziomem skomplikowania – na karty książki.

Czy jest na sali chirurg?

Autorka jest chirurgiem słowa i ordynatorem świata. Nie gubiłam się w żargonie bio-medycznym czy technologicznym. Cyberpunkowy klimat znowu stał się dla mnie zrozumiały i namacalny. Przeniosłam się ponownie w rzeczywistość, która nie wydaje się niemożliwą do osiągnięcia w przyszłości – a więc tym samym bardziej przerażającą. Świat przedstawiony został zarysowany niezwykle dokładnie. Druga strona Muru przestała być mityczną przestrzenią zawieszoną w czasie (rozwoju) i przestrzeni. Struktury miejsko-frakcyjne, które się tam rozwinęły, okazały się niezwykle kompleksowe. Poziom ich usieciowienia – zarówno pod względem relacji między ugrupowaniami w Dark Horizon oraz New Horizon, jak i technologicznym – był czymś zaskakującym. Intrygującym było także obserwowanie, jak Maya buduje swoje – choć stroni momentami od tego określania – przyjaźnie. I choć sądziłam, że detektyw jest ze mnie pierwsza klasa, to reinforsyna trochę przytępiła mi zmysły. Kto jest tutaj prawdziwym vilianem numer jeden? A ilu ich mamy w sumie?

Cykl Czarne światła prezentuje historię wielowątkową i wielopłaszczyznową. Najbardziej fascynujące były fragmenty, w których Maya odkopywała w bibliotece prace naukowe poświęcone właśnie problematyce etycznej, dotyczącej relacji między ludźmi a androidami, czy powodami stojącymi za stworzeniem tych drugich. Prowokują one do dalszych pytań o naturę człowieczeństwa oraz granic stwórstwa – kiedy kończy się odpowiedzialność twórcy za jego dzieło, kiedy powinien pozwolić swojemu tworowi żyć bez kontroli, oddając mu wolność? Na ile androidy są lustrem, w którym człowiek ma szansę się przejrzeć?

Albo jakikolwiek  lekarz?

Spektrum wybija oddech z płuc, przemiela czytelnika przez refleksyjne sito i sadza go z powrotem w fotelu u psychoterapeuty. Jeśli myśleliście, że Łzy Mai pokazały Wam już wszystko, co powinniście wiedzieć o wydarzeniach dziejących się w trakcie pobytu Jareda w szpitalu i rekonwalescencji po wybudzeniu się z farmakologicznej śpiączki, to Spektrum udowodni Wam, jak bardzo się myliliście. Macki sprawy, którą Maya i porucznik próbują rozwikłać, sięgają bardzo daleko. Druga odsłona cyklu nie jest przystankiem w akcji czy rozwleczoną retardacją – a tym, co dopełnia całości. Pozwala elementom układanki wskoczyć na właściwe miejsca, ale i… otworzyć nowe ścieżki z migającym neonem jednej wielkiej niewiadomej na jej początku. Oho, już mi się ręce trzęsą, jak pomyślę o oczekiwaniu na kolejną część! Czy jest na sali lekarz?

Nasza ocena: 10/10

Spektrum to świetny kryminał w klimacie thrillera, który spodoba się nie tylko fanom cyberpunku. Ostrzegam, cały cykl uzależnia!

Exit mobile version