Site icon Ostatnia Tawerna

Czy iskra jest w stanie rozpalić płomień? „Zaklinacz ognia“ – recenzja książki

Jest pewien gatunek książek, od których trzymam się z daleka – powieści fantasy dla młodzieży. Nic zatem dziwnego, że do Zaklinacza ognia podchodziłam jak pies do jeża. Chciałam sprawdzić, czy będę w stanie przeprosić się ze schematami, które uważałam za miałkie, kiedy sama miałam jeszcze „naście” lat.

Odkąd fantastyka przestała być kojarzona z marnie wydanymi powieściami z okładkami rodem z lat osiemdziesiątych, zaczęła pojawiać się dosłownie wszędzie. Nagle okazało się, że każdy jest w stanie stworzyć swoje własne uniwersum (z obowiązkową mapką), dodać szczyptę magii, wlać odrobinę chęci bycia pisarzem i wszystko to wymieszać w kotle mocno dyskusyjnego warsztatu opatrzonego plakietką z napisem: „Liczy się treść, a nie forma!”. Półki z książkami dla młodzieży w księgarniach i bibliotekach wprost uginają się pod ciężarem mało wartościowych historii. Dzisiaj każdy może napisać i wydać książkę i – niestety – bardzo wyraźnie to widać. Osobiście tęsknię za czasami mojej młodości, kiedy pisarze kierujący swoje historie do młodszej grupy wiekowej brali pod uwagę przekazywanie jakichkolwiek wartości (poza oklepaną i do bólu smętną „mocą przyjaźni” rodem z książek o Harrym Potterze) i kształtowanie charakteru czytelnika w sposób jednocześnie atrakcyjny i na tyle zawoalowany, by nie przypominało to nudnego rodzicielskiego kazania. Kiedy pisarze ci bardziej skupiali się na wymyślaniu ciekawych protagonistów i uniwersów niż na kleceniu kolejnego romansu paranormalnego. I kiedy – co chyba najważniejsze – starali się wyrabiać w czytelniku szacunek do własnego języka. Jak z tym wyzwaniem poradziła sobie Cinda Williams Chima?

W Zaklinaczu ognia śledzimy losy dwóch kilkunastoletnich bohaterów: uzdrowiciela Asha i byłej pracowniczki kopalni o imieniu Jenna. Oboje pochodzą z zupełnie różnych warstw społecznych: Ash jest księciem, chociaż bez prawa do tronu, a Jenna niemalże niewolnicą, pracowniczką dusznej i niebezpiecznej kopalni w Delphi. Dzieciństwo każdego z nich kończy się, kiedy umiera bliska im osoba: w przypadku chłopca jest to ojciec (nieumyślnie zwabiony przez niego w pułapkę), a w przypadku dziewczyny jej ukochany, Riley, zabity przez samego króla Ardenu. Od tego czasu w sercach bohaterów rodzi się nienawiść, pragnienie buntu i chęć zmiany świata. Każdy z nich na swój sposób wchodzi do paszczy lwa, dając się wciągnąć w niebezpieczną grę pełną spisków i intryg. Wszystko po to, by uczynić zadość zagnieżdżonemu w sercu pragnieniu zemsty.

Echa przeszłości

Przyznam szczerze, że spodobał mi się sam pomysł na fabułę powieści i kreacja bohaterów, chociaż o wiele lepiej wypadli ci drugoplanowi (zakochałam się w Taliesin, w której dostrzegłam odbicie siebie samej, i w cudownie wojowniczej Lili, która piła jak żołdak z krwi i kości). Ash i Jenna wyszli sztucznie i widać, że autorka narzuciła im bardzo sztywne ramy, ale nie zmienia to faktu, że przyjemnie śledziło się ich losy. Spodobało mi się również podejście do magii, która wysysa z leczącego jego własne zdrowie, przez co uzdrowiciel nie jest w stanie uleczyć się sam (pomysł genialny w swojej prostocie!). I chociaż powieść składa się z powtarzanych do bólu schematów, są to schematy dobrze znane, a przez to bezpieczne, i tworzą idealną lekturę na chłodne jesienne wieczory. Przynajmniej pod względem fabularnym.

Piętno teraźniejszości

Niestety minusów jest znacznie więcej. Na początku książki autorka dziękuje tym, którzy sprawili, że została pisarką. Brzmi to bardzo górnolotnie i sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się, czy wystarczy wydać książkę, żeby rzeczywiście móc określać się tym mianem. Problemem Zaklinacza ognia jest to, że został napisany jak przeciętny fanfick i nie mówię tu jedynie o stylu na poziomie trójkowego wypracowania z gimnazjum. Wyraźnie widać, że autorka nie przygotowała się do napisania książki od strony technicznej i popełnia mnóstwo błędów, które można byłoby wybaczyć debiutantowi, a nie kobiecie z paroma powieściami na koncie. O uniwersum możemy powiedzieć jedynie tyle, że… jest. Można zauważyć, w których miejscach autorka nie umiała poradzić sobie z opisem danej lokacji czy odpowiednim uargumentowaniem zdarzeń i albo to po prostu pominęła, albo na szybko dopisała, albo uznała, że w sumie to czytelnik o tym powinien wiedzieć (tylko szkoda, że nie wie). To jednak jeszcze dałoby się przełknąć, gdyby nie wszechobecne charakterystyczne „filmowe” cięcie akcji i przeskakiwanie między poszczególnymi scenami. To sprawiało, że często musiałam przerywać lekturę, bo za bardzo mieszała mi się kolejność występowania postaci i zdarzeń.

Na koniec chciałabym poświęcić parę zdań przekazywanym przez książkę wartością. Osobiście jestem daleka od przekonania, że w powieści dla młodzieży nie powinno być brutalności czy prezentowania różnych wzorców zachowań, ale kiedy po kolejnym „przeskoku” główny bohater znienacka wyznaje, że spotykał się z jakąś Suze (która oczywiście pojawiła się znikąd, bo wspomnienie o niej wcześniej wymagałoby najwidoczniej zbyt dużego wysiłku) i ma gdzieś uczucia dziewczyny, której niczego przecież nie obiecywał, to zalała mnie krew. Ja wiem, że to bardzo pasuje do schematu niezależnego buntownika-outsidera, ale na Hydaelyn, taki protagonista w książce dla młodzieży powinien mieć przybitą piątkę w twarz krzesłem, z przyklejoną do niego karteczką o treści: „Drogi Czytelniku, Ash jest głupkiem. Nie bądź jak Ash w realnym w życiu”. Zamiast tego otrzymuje zawoalowaną pochwałę i – uwaga – szereg komplementów odnośnie swojej niebywałej urody. Tak na wszelki wypadek, gdyby czytelnik zapomniał, jaki bohater jest wspaniały.

Podsumowując: Zaklinacz ognia naprawdę mógłby być dobrą powieścią, tylko na tym etapie wydawnictwo powinno ją odesłać i wręczyć autorce kupon ze zniżką na porządne warsztaty pisarskie. Na zakładce książki możemy przeczytać, że autorka nieustannie pisze coś nowego – niestety mam wrażenie, że nie czyta tego ponownie, a wielu błędów mogłaby uniknąć, gdyby pokusiła się o krytyczne spojrzenie na swoje dzieło. I pozostaje mi chyba zwyczajnie cieszyć się, że dorastałam w innych literackich czasach.

Nasza ocena: 4,2/10

Zaklinacz ognia naprawdę mógłby być dobrą powieścią, tylko na tym etapie wydawnictwo powinno ją odesłać i wręczyć autorce kupon ze zniżką na porządne warsztaty pisarskie.



Fabuła: 6/10
Bohaterowie: 2/10
Styl: 2/10
Oprawa graficzna i korekta: 7/10
Exit mobile version