Site icon Ostatnia Tawerna

Czuła jest apokalipsa – recenzja książki „Ostatni brzeg”

Jeszcze w 2019 ta książka wydawałaby nam się pewnie nierealistycznie spokojna. Jak to, nadciąga zagłada, a ludzie spokojnie chodzą na rauty i załatwiają codzienne sprawunki? Za to w 2021 mamy już podstawy podejrzewać, że „innego końca świata nie będzie”. Pandemia rzuciła bowiem nowe światło na klasykę fantastyki.

W czasie, który pozostał

Nevil Shute oczywiście nie cytuje Miłosza, jako motto książki wykorzystał za to wiersz T. S. Eliota. „I tak się właśnie kończy świat/ Nie hukiem ale skomleniem”. Napisał Ostatni brzeg w 1957 roku, jego akcja toczy się w 1963, przyszłości zupełnie z perspektywy autora niedalekiej. Na północnej półkuli wybuchł nuklearny blitzkrieg, mocarstwa i małe państewka wystrzelały cały swój arsenał, po naszej stronie globu nie pozostało nic żywego. Ziemia umiera, razem z ludzkością, a za chwilę resztą zwierząt i roślin.

Bohaterowie powieści Shute’a mają przed sobą jeszcze kilka miesięcy życia; to mieszkańcy okolic Melbourne i załoga amerykańskiej łodzi podwodnej, której udało się dopłynąć na południe Australii. Wiedzą, że masy powietrza przesiąkniętego promieniotwórczym pyłem stopniowo przesuwają się w ich stronę, obliczyli też, kiedy się ich spodziewać. Z dokładnością do dwóch tygodni przewidują, kiedy wystąpią pierwsze przypadki choroby popromiennej. Monitorują upadanie kolejnych miast. Nie zajmuje im to zbyt wiele czasu, mogą więc pracować, bawić się i oddawać pasjom. W końcu trwa lato, trzeba zabierać dziewczyny na łódki, pielić ogród, zajmować się bydłem.

 

Niszczyciel światów

„Sprawiało to wszystko wrażenie hałaśliwej, niepohamowanej beztroski, bardziej w stylu ostatniej dekady dziewiętnastego wieku”… A dla mnie – międzywojnia, ale nie tego z Kabaretu, tylko opisanego w powieściach Fitzgeralda. Zresztą słychać go trochę w języku, stylu, a może po prostu w tonie Ostatniego brzegu. Inteligentne rozmowy, pozornie szalone imprezy, brandy i papierosy. Miłość delikatna jak wielka przyjaźń na wieki. Stąd moje nawiązanie do Czuła jest noc. Po polsku to porównanie ma drugie dno, tłumaczenie powstało w 1968 roku, stworzyła je Zofia Kierszys. To ona dała nam Zabić drozda, przekładała Faulknera, Gravesa czy Grahama Greena. Ta książka umożliwia dotknięcie klasyki w stanie bardzo czystym, bliskim oryginałowi. Przecież w Polsce w latach 60. także bano się nadciągającej światowej wojny, w której niewidzialne, ale rozpędzone do granic możliwości cząsteczki zmiotą życie z powierzchni Ziemi, jak stało się w Hiroszimie i Nagasaki.

Ostatni brzeg może być sporym szokiem dla czytelników wychowanych na amerykańskim kinie katastroficznym i postapo. Na Drodze czy Mad Maxie. I wiecie co, dwa lata temu myślałabym, że jest uroczo idealistyczny, pełen wiary w człowieka, nie ma nic wspólnego z odkryciami psychologii (tak, Zimbardo). A jednak… W 2020 widziałam natarcie na Biedronki po papier toaletowy, które uspokoiło się tak szybko, jak się zaczęło. W naszych hipsterskich miastach powstały oddolne inicjatywy mające wspierać zamknięte kawiarnie i małe sklepiki. Dzięki nim w światowym kryzysie uśmiechnięty rowerzysta, pewnie sąsiad z dzielni, podrzuca mi pod drzwi chleb z rzemieślniczej piekarni. Jakoś tak wierzę Shute’owi…

Nevil Shute pokazuje piękno umierającego świata, mono no aware. Piękną melancholię, w której destylują się charaktery. Świat, który nagle zwalnia, bo skoro wszyscy znamy swoje daty śmierci, nie ma co udawać, że dalej chcemy o coś walczyć i marnować ostatnie cenne miesiące. To postapo będące głęboką pochwałą życia.

Nasza ocena: 9/10

Jak będą wyglądać ostatnie miesiące ludzkości skazanej na nuklearną zagładę? Czy komuś będzie się chciało plądrować sklepy, czy jednak zdecydujemy, że lepiej spokojnie kupić butelkę czegoś dobrego i posiedzieć na plaży?



Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 9/10
Styl: 10/10
Wydanie i korekta: 9/10
Exit mobile version