Site icon Ostatnia Tawerna

Czterej pancerni i magnes – recenzja filmu „Szybcy i wściekli 9”

Pamiętacie czasy, gdy Szybcy i wściekli zapowiadali się na „fajniacką”, ziomalską serię o szybkich autach, wściekłych kierowcach, pięknych kobietach i nielegalnych wyścigach? Otóż dwadzieścia lat później Toretto i jego rodzina żyje w bliżej nieokreślonej przyszłości, w której pancerne wyścigówki swobodnie pokonują prawa fizyki, a za kółkiem zasiadają nadludzie. Rasowe (non) science fiction!

Rodzina w komplecie?

Po latach życia na pograniczu prawa i kilku niebezpiecznych misjach Dominic (Vin Diesel) zdecydował się uciec na prowincję, by tam, razem z Letty (Michelle Rodriguez) i synkiem Brianem, wieść spokojne życie z dala od ludzi i potencjalnych zagrożeń. Demony przeszłości jednak czuwają, a niespodziewana wizyta Romana (Tyreese Gibson) i Teja (Ludacris) tylko mu o tym przypomina. Rodzinę czeka kolejna supertajna misja. Tym razem po drugiej stronie barykady stanie godny przeciwnik – superszpieg, krew z krwi Doma, Jakob Toretto (John Cena). Na szali oczywiście ważą się losy planety, a złowieszczy plan światowej dominacji podszyty jest osobistymi zadrami skłóconych przed laty braci. Swoje trzy grosze dorzuci też pojmana przez Jakoba Cypher (Charlize Theron). Stawka nigdy nie była większa, więc i środki okażą się… nie z tej Ziemi.

Źródło: laptrinhx.com

Reaktor wytrzyma

Przez równo dwie dekady seria (obecnie zwana również sagą) Szybcy i wściekli zdążyła zbudować sobie stałą widownię, żywo zaangażowaną w perypetie miłośników motoryzacji. Próg wejścia dla nowych widzów może nie jest zbyt wysoki (ekspozycyjne dialogi odwołujące się do przeszłych wydarzeń i okazjonalne przebitki z fragmentami wcześniejszych części mają zapewnić laikowi niezbędne minimum kontekstu), poziom zawieszenia niewiary – wręcz przeciwnie. Najnowsza odsłona kasowej franczyzy już na samym wejściu żąda całkowitego odrzucenia wszystkiego, co mozolnie próbowali nam wpoić nauczyciele i wykładowcy na kolejnych poziomach edukacji. Prawa fizyki? Fake news. Logika? A co to takiego? Psychologia? Czarno-biała, ograniczona do dwóch, maksymalnie trzech emocji. „Musimy tylko zaufać nauce i wszystko będzie git!” – miał czelność zakrzyknąć nadworny jajogłowy marki, Ludacrisowy Tej, ubrany w stary skafander nurkowy, pozdrawiając Ziemian z dryfującego na orbicie Pontiaca Fiero. Jasne, stary, skoro tak mówisz…

Poziom absurdu, nawet w zestawieniu z poprzednimi odsłonami serii, zdecydowanie wykracza poza jakąkolwiek skalę. Justin Lin, podpisujący się zarówno pod reżyserią, jak i scenariuszem filmu, poszedł tym razem w stronę metahumoru – w roli „przebudzonego” wystąpi Roman, przytomnie punktujący kolejne niedorzeczne wydarzenia. A tych znajdziemy tu na pęczki – od cudownych gadżetów poczynając, przez objawione zmartwychwstania, na odysei kosmicznej i kruszeniu betonowych konstrukcji siłą mięśni (i miłości, chyba) kończąc. A wszystko po to, by po ekspresowej wycieczce dookoła świata, urozmaiconej niezliczonymi akrobacjami kaskaderskimi i spowodowaniu zniszczeń idących w co najmniej siedmiocyfrowe sumy (Gruzini, mający świeżo w pamięci rosyjską inwazję zbrojną sprzed kilkunastu lat, z pewnością będą wniebowzięci widokiem grupki ubitych Jankesów demolujących im stolicę) jak gdyby nigdy nic rozpalić grilla, popijając piwko jedynej słusznej marki.

Źródło: brytfmonline.com

Krytyku, jesteś u pani!

Autoparodystyczny sznyt to jednocześnie swoisty power move, broń wymierzona w potencjalnych krytyków i racjonalnych malkontentów. Bo przecież jasne jest, że skoro śmiejemy się z siebie i sami wytykamy sobie głupotki, nikt inny zrobić tego już nie może, nie narażając się przy tym na łatkę smutasa bez dystansu*. Wszelakie bzdury, dziury logiczne i niekonsekwencje można również tłumaczyć wówczas jako kolejne elementy metatekstowej układanki. To samoświadomość cyniczna i wykalkulowana, zamykająca furtkę do jakiegokolwiek dialogu. Ekipa bowiem wygodnie umościła się w fotelu naukowej ignorancji, okryła kocem uszytym z klisz, wzięła do ręki pilota i podkręciła nonsens na maksa. Spokojnie, masa wytrzyma.

Rodzinna saga ostatecznie odbiła już w stronę kina szpiegowsko-superbohaterskiego (Roman w jednej ze scen głaszczących czwartą ścianę młotkiem zastanawia się, czy przypadkiem ich motoklub nie składa się wyłącznie z elementów niezniszczalnych i nieśmiertelnych), całkowicie porzucając pierwotną tożsamość, będącą do pewnego czasu chwytem wyróżniającym ją na tle dziesiątek innych filmów akcji. W obecnej formie jest to wyłącznie następny klon napisany od linijki, skrupulatnie odfajkowujący kolejne sztampowe sekwencje z umownej listy. Znów dostajemy więc mniej więcej ten sam film, poszukujący już jedynie coraz większych rekinów do przeskoczenia – autem, rzecz jasna. Wymiana, jaką oferują twórcy, wydaje się przy tym całkiem uczciwa – za cenę biletu dostajemy wysokobudżetowy crowdpleaser, parę godzin czystej, niezmąconej myśleniem rozrywki. Piszącej te słowa zupełnie to nie przekonuje, jednak sądząc po wynikach finansowych serii, jest raczej w mniejszości. Mała prośba – skoro już dali radę posłać człowieka w kosmos, niech ktoś im jeszcze wytłumaczy, jak działają magnesy.

Źródło: flipboard.com

Rundka honorowa

Rodzinną sagę zwieńczyć ma dziesiąta, ostatnia już odsłona, zgodnie z nowoczesnym etosem wysysania z marki ostatniego grosza – podzielona na dwie części. Niech się zatem bawią – w końcu chronić ich będzie zbrojona karoseria i pancerz fabularny. Zaproszenie na wielkiego pożegnalnego grilla u Torettów pozostaje otwarte dla wszystkich zainteresowanych, zapewne rozszerzone o ckliwe powroty kilku dawno niewidzianych twarzy. W końcu nie liczy się spójność i konsekwencja, najważniejsza jest rodzina.

* Piszącej te słowa łatka niestraszna.

Na film Szybcy i wściekli 9 zapraszamy do sieci kin Cinema City!

 

Nasza ocena: 4,5/10

Czysty eskapizm bez większych ambicji – ma być szybko, wściekle, głośno i efekciarsko. Tyle rodzina Toretto dowozi, ale i niczego więcej przecież nie obiecuje. Bzdurne, ale uczciwe.

Fabuła: 2/10
Bohaterowie: 4/10
Oprawa wizualna: 7/10
Oprawa dźwiękowa: 5/10
Exit mobile version