44 to liczba brzemienna w znaczenia – zwłaszcza dla Polaków. Kojarzy się z romantyzmem, mesjanizmem, martyrologią, dążeniami niepodległościowymi. Piskorski nie bez powodu ewokuje wszystkie te konotacje – ale jednocześnie wyjaśnienie tytułu jego najnowszej powieści okazuje się banalnie proste. Oto bowiem akcja rozgrywa się w roku 1844, a będzie to czas niezwykły dla świata, zwłaszcza dla Europy1.
Eliza Żmijewska usiłuje dostać się do Londynu1, aby odnaleźć Konrada Załuskiego i wykonać na nim wyrok Rady Emigracyjnej sygnowany przez samego Juliusza Słowackiego. Oskarża się polskiego etherowego potentata o zdradę w czasie powstania listopadowego i nakazuje ukarać śmiercią – raz dla zemsty, która nigdy się nie przedawnia, dwa dla przykładu, aby zniechęcić innych do podobnego przeniewierstwa. Podróż do brytyjskiej stolicy nie jest łatwa – tym bardziej, że odbywa się nie bezpośrednio, a poprzez etherowe bramy, dające dostęp do całej gamy światów równoległych, znanych kolejno jako Europa2, Europa3 i tak dalej.
Eliza to silna kobieta, urodzona awanturniczka, która walczyła na Litwie u boku Emilii Plater i obserwowała zagładę Wilna oraz śmierć przyjaciółki. Tak więc wspomniana wyżej wendetta ma dla niej wymiar osobisty – tym bardziej, że niegdyś łączyły ją z Konradem cieplejsze uczucia. I chociaż nie brakuje jej takich wad, jak chociażby impulsywność, to jednocześnie wydaje się, że jako postać została przedobrzona: świetnie sprawdza się w roli żołnierza, skrytobójcy, spiskowca, poetki, łamacza szyfrów, kapłanki Żmija, włamywacza, poliglotki, ba – doskonale radzi sobie nawet w brudnych bójkach w ciemnych uliczkach. Co więcej, jednym z założeń podróży bohatera jest przejście pewnej przemiany. Trudno to zaobserwować u którejkolwiek postaci Czterdziestu i czterech. To wszystko osoby bez wątpienia barwne, a często autentyczne – bo przez karty powieści przewijają się Słowacki, Mickiewicz czy Byron – ale niestety statyczne. Największą sympatię pośród nich budzi wcale nie człowiek, a tetygon*, humanoidalny owad Xa’ru przybyły z jednego z alternatywnych światów w pogoni za misją o niewielkich szansach powodzenia.
Powiedzmy sobie jednak szczerze, że Krzysztof Piskorski to przede wszystkim świetny światotwórca – co udowodnił już nie raz. W swojej pracy podpiera się ogromnym researchem (z czego zdaje sprawę w posłowiu, choć tak zupełnie na marginesie – trochę niepotrzebnie), a w rezultacie książka jest dosłownie naszpikowana autentycznymi lub prawie autentycznymi osobami, wynalazkami, miejscami czy fenomenami. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że autor tak bardzo chciał w Czterdzieści i cztery zmieścić wszystkie te ciekawostki, które nagromadził w trakcie przygotowania do pisania powieści, że w rezultacie rozmyła się fabuła. Początkowo rozwijała się nieco niemrawo, lecz pozostała gęsta i ciekawa, jak długo główna bohaterka przebywała w Londynie i wplątywała się w kolejne intrygi; zdecydowanie natomiast straciła na spójności i rozpędzie wraz z przeniesieniem akcji do Paryża i dalej do Krakowa. Podobnie niektóre wątki czy postaci – są bardzo interesujące, ale czasem nie wiadomo, po co znalazły się w książce. Co na dłuższą metę wynikło z kontaktów Elizy z Byronem? Jaką rolę, oprócz podwiezienia głównej bohaterki do Paryża, spełnił Charles Rowan? Początkowo wydawało się, że będzie naczelnym antagonistą, lecz ostatecznie nie okazał się na tyle ważną postacią, by skutecznie stanąć w opozycji. Ba, jakby się zastanowić – w książce w ogóle nie ma jednego wyrazistego antagonisty, a jedynie kilku pomniejszych i jakby przypadkowych. W dodatku – uwaga, mały spoiler – zwrot akcji dotyczący śmierci Załuskiego zbytnio przypomina ten znany z Cieniorytu i przez to też nie spełnił swojej roli: nie wzbudził we mnie zaskoczenia.
Co mi się za to zdecydowanie podoba w Czterdziestu i czterech, to nadanie powieści charakteru steampunku przesyconego polskim romantyzmem. Etherowe bramy, alternatywne światy czy latające statki z różnicową maszyną pokładową nie wydają się tak ważne, jeśli wziąć pod uwagę, że pojawiały się już w wielu utworach literackich – ot, nie tak dawno temu bardzo podobną koncepcję rzeczywistości równoległych rozwinęli Terry Pratchett i Stephen Baxter w Długiej Ziemi. Natomiast nasycenie powieści właśnie tym romantycznym duchem epoki, wysunięcie na pierwszy plan forsujących swoje wizje świata wieszczów**, skupienie na różnych obliczach polskości tamtej epoki – to, przynajmniej dla mnie, nowe podejście. Cieszę się, że nadszedł czas, kiedy można pisać o tych rzeczach bez ślepej gloryfikacji i bez jeszcze bardziej ślepej pogardy.
Ostatecznie Czterdzieści i cztery nie okazało się dokładnie tym, czego oczekiwałam. Mimo bogatego świata i silnego osadzenia w polskiej mitologii narodowej to w istocie nadal książka przygodowa. Może zabrzmi to głupio, ale upakowano w niej tyle bitów akcji, że kolejne jej zwroty traciły na znaczeniu – sytuacja nie zdążyła jeszcze dobrze okrzepnąć, a już się działo coś nowego. A jak wiadomo – ciągła zmiana to żadna zmiana. Krótko mówiąc, zastanawiam się – bodaj po raz pierwszy! – czy materiału w książce nie starczyłoby na dwie lub trzy pozycje, trochę spokojniejsze, za to mocniej eksplorujące poszczególne wątki, do końca wygrywające ich potencjał. Mimo to Czterdzieści i cztery to kawał solidnej fantastyki, idealnej dla wielbicieli steampunku i powieści awanturniczych.
____________________________________________________________________________________
* Choć sam pomysł na rasę aż tak mnie nie zachwycił. Może dlatego, że podczas lektury ciągle gdzieś z tyłu głowy miałam kheprich z Dworca Perdido Chiny Miéville’a i zastanawiałam się, na ile to przypadkowa zbieżność, a na ile świadome zapożyczenie.
** Widać nie na darmo już Platon postulował wygnanie poetów z państwa idealnego.