Ekipa Waveridera – statku poruszającego się w strefie międzyczasowej, powróciła w trzecim sezonie dokładnie do tego samego momentu, w którym zakończył się ostatni odcinek przed wakacjami. Mimo że początek kolejnej przygody Legend był naprawdę interesujący, to nie wszyscy wiedzieli czego oczekiwać – czy czegoś zupełnie innego od tego, co widzieli już w poprzednich odsłonach?
Darkhowie po raz kolejny
Nowy sezon zaczyna się podobnie jak dwa poprzednie – czyli znowu problemem z czasoprzestrzenią. W Los Angeles doszło do zderzenia linii temporalnych, co było skutkiem wydarzeń z drugiej części. Na szczęście pojawił się znany Rip Hunter (w tej roli wybitny Arthur Darvill), który z brytyjskim spokojem wszystko naprawił – to nie wróżyło zbyt dobrze dla Legend. W międzyczasie pojawiły się jednak inne przeszkody – powrócił Damien Darhk z córką, a w ślad za nim dużo straszniejsze siły. Obawiałem się, że koncepcja trzeciego „mrocznego sezonu” od Arrowverse przyniesie jeden wielki mętlik i zmęczenie materiału. Na szczęście moje przewidywania się nie sprawdziły.
Czas to nie tylko fizyka – kluczowa zmiana
Twórcy przygotowali nam zupełnie nową „kolejkę górską”, która była pełna różnych podjazdów i bardzo szybkich, wręcz nieoczekiwanych zjazdów. Każdy odcinek potrafił skupić moją uwagę od początku do końca, głównie za sprawą prezentowania różnych epok, a także odmiennych gatunków – od „płaszcza i szpady”, po konwencję wojenną. Jednak elementem napędzającym fabułę była magia, a nie jak do tej pory fizyka podparta wybranymi wydarzeniami z historii biegu dziejów. Motywy fantastyczne zupełnie zmieniły sposób narracji – wypracowany wcześniej schemat naukowy nie wystarczał do walki z ponadczasowym złem. W taki oto sposób Legendy muszą skorzystać z zaklętych totemów, aby pokonać arcydemona. Jak dla tego typu seriali, pomysł jest bardzo nowatorski. Jednak pojawia się jeden problem. Miejscami sprawa totemów przypomina motyw z kamienieniami nieskończoności w filmie Avengers: Wojna bez granic. Przypadek? Niemniej zachowano narrację charakterystyczną dla podróży w czasie, a nawet odwołano się do znanej z Dnia Świstaka pętli czasowej – wówczas prezentowana historia nie była nudnym powtarzaniem w kółko tego samego, co pozwala spojrzeć na ekipę Legend z zupełnie nieznanej, aczkolwiek ciekawej perspektywy.
Legendy się jednoczą
Najważniejszy składnik serialu to wciąż postacie. Zacznijmy jednak od bohaterów epizodycznych. Duża rozciągłość czasowa prezentowanej fabuły daje możliwość wprowadzenia historycznych postaci. W tym sezonie mogliśmy ujrzeć między innymi: megalomańskiego i nieco zabawnego Cezara, piratów, Elvisa Presleya oraz samego pierwszego, czarnoskórego prezydenta USA. Każda postać była nietuzinkowa, śmieszna, ale i wewnętrznie skomplikowana. Jednak na długo zapamiętam Helenę Trojańską, z którą związany jest mały, amazoński easter egg. Interakcje między resztą obsady były czymś, co nadało solidny, a zarazem komediowy ton serii, za który fani go kochają. Relacje złego ojczulka Damiena z Norą miejscami wywoływały konsternację, zaś posługiwanie się ciągłym absurdem potrafiło rozbawić do łez. Podobnie było z ripostami nowej członkini załogi, Zari. Na nowo mogliśmy odkryć znanych już bohaterów, jak choćby Leonarda Snarta, w którego wciela się niezastąpiony Wenwroth Miller. Tym razem jest on Coldem, czyli Snartem z Earth-X, który jest całkowitym przeciwieństwem swojego odpowiednika z Earth-1 W starciu z innymi członkami załogi również powoduje to nagromadzenie licznych gagów. W pewnym momencie my, widzowie, staniemy się świadkami smutnych wydarzeń oraz odejść, jednak załoga zrekrutuje także zupełnie nowych członków. Pierwszym będzie Wally – znany z serii The Flash, dzięki czemu Legendy wreszcie będą mieć swojego speedstera. A skoro sezon obfituje w fantastyczne motywy i demony, nie mogło zabraknąć w nim egzorcysty Johna Constatnine’a, w którego ponownie wciela się walijski aktor Matt Ryan, sypiący „lekkimi wulgaryzmami”.
Kadr z serialu „Legends of Tomorrow ” – Zdjęcie: Jack Rowand/The CW – © 2018 The CW Network, LLC. Prawa zastrzeżone
Podczas gdy premiera trzeciego sezonu nie zapowiadała niczego nowego, to DC’s Legends of Tomorrow okazało się zaskoczeniem. Wszystko dzięki relacjom drużyny, które sprawiają, że serial jest świetny w swojej klasie, przy zarazem ścisłym przestrzeganiu wszelkich zasad dotyczących podróży w czasie. Ostatecznie fabuła ma czasami mniejsze znaczenie niż dynamika bohaterskiego zespołu i nie ma powodów, by podejrzewać, że nowy sezon będzie mniej zabawny od obecnego. Zwłaszcza, że do grupy na stałe dołączył ironiczny egzorcysta.
Nasza ocena: 8,5/10
Legendy powróciły w całej swej okazałości i udowodniły, że mroczne siły nie są w stanie odebrać im poczucia humoru.FABUŁA: 9/10
BOHATEROWIE: 10/10
OPRAWA WIZUALNA: 7/10
OPRAWA DŹWIĘKOWA: 8/10