Site icon Ostatnia Tawerna

„Czas żniw”

Jednym z tegorocznych gości Pyrkonu była Samantha Shannon – angielska pisarka, która zadebiutowała w literackim światku Czasem żniw, czyli pierwszym tomem serii mającej podobno liczyć siedem części. Zachwytom polskich czytelników nie było końca, wreszcie mogli spotkać się z jedną ze swoich ulubionych autorek. Kolejki po autograf mówią zresztą same za siebie, Samantha ma na naszym rodzimym podwórku spore grono oddanych i zachwyconych zarówno jej stylem, jak i stworzoną przez pisarkę historią, fanów.

Czysta ciekawość zwyciężyła – wielki szum wokół serii Shannon sprawił, że sama postanowiłam w końcu sięgnąć po pierwszą część cyklu, ukrytą gdzieś na samym dole kupki pozycji do przeczytania w niedalekiej przyszłości. W końcu w jakiś sposób trzeba zrewidować opinię innych, a najprostszą drogą do tego jest zaznajomienie się samemu z książką. Czy Czas żniw okazał się rzeczywiście tak dobrym debiutem? A może w przypadku tej książki mamy do czynienia z zasadą wiele hałasu o nic?

Duchy bywają straszne, ale jeszcze straszniejsi są ci, którzy potrafią je sobie podporządkować. Wyobrażacie sobie poltergeista na usługach waszego największego wroga? Bądź jakiegoś innego silnego ducha, który zostaje użyty jako broń. Jak walczyć z takim przeciwnikiem, jak mu uciec? A co powiecie na jeszcze ciekawszą formę walki, polegającą na wniknięciu do umysłu oponenta i przejęciu, chociaż na chwilę, władzy nad jego ciałem? Właśnie w takim świecie przyszło żyć Paige, dziewczynie, która posiada bardzo ciekawe i unikalne zdolności – jest jasnowidzem, ale nie byle jakim, wróżącym z kart czy kryształowej kuli, bohaterka potrafi o wiele więcej. I właśnie za to „więcej” staje się smakowitym kąskiem dla przywódczyni Refaitów. Nashira, bo o niej mowa, zrobi wszystko, by przywłaszczyć sobie moce Paige. Czy jej się to uda?

Na pozór kolejna dystopia, której bohaterką jest nastolatka pragnąca naprawić świat. Nie dajcie się jednak zwieść, ta książka okazała się o wiele ciekawsza niż Igrzyska śmierci czy Niezgodna, mniej przewidywalna, lepiej poprowadzona, do tego protagonistka została dobrze wykreowana. Paige nie denerwuje tak jak Katniss czy Tris, popełnia błędy, ale uczy się na nich, nie okazuje się idealną bohaterką, której wszystko w życiu się udaje, nie pojawia się tutaj także nużący wątek cierpiętniczy. Protagonistka Czasu żniw całe życie troszczy się tylko o siebie, ufa nielicznym, i też nie do końca, gdyż wie, że w świecie, w jakim przyszło jej żyć, posiadając jeszcze do tego dar jasnowidzenia, jedyną osobą godną zaufania okazuje się ona sama.

W pewnym momencie Paige trafia do Szeolu I – siedziby Refaitów, którzy przetrzymują w niewoli jasnowidzów. To właśnie w tym miejscu bohaterka uczy się, czym tak naprawdę jest zaufanie – na początku nie potrafi przyjąć do wiadomości, że ktoś chce jej pomóc, tym kimś okazuje się jeden z ciemiężycieli – Arcturus zwany Naczelnikiem, dopiero później powoli zmienia swoją opinię niektórych Refaitach.

Czas żniw wciąga, tę grubaśną książkę pochłania się w ciągu kilku godzin, tak bardzo czytelnik chce się dowiedzieć, co czeka na Paige i jej przyjaciół w kolejnym rozdziale. Do tego Shannon dobrze buduje i stopniuje napięcie, doskonale wie, jak zaskoczyć swojego odbiorcę i jak powoli, ale sukcesywnie wprowadzić go w stworzone przez siebie uniwersum.

Przygoda z tą pozycją wcale nie należy do najłatwiejszych. To nie jest zwykła młodzieżówka, w której wszystko zostało nam podane na srebrnej tacy, przy tej powieści trzeba wysilić swoje szare komórki, by połączyć ze sobą poszczególne elementy. Na początku czytelnik zostaje zasypany lawiną informacji dotyczących funkcjonowania świata, w którym rozgrywa się akcja, podziału jasnowidzów oraz przedstawienia ich wrogów. Jednak bardzo szybko wszystko łączy się ze sobą w spójną całość, a odbiorca płynie z prądem fabuły.

Świat wykreowany przez Samanthę ocieka magią, jednak nie taką jak w cyklu Rowling, gdzie wystarczy wypowiedzieć odpowiednią inkantację i użyć różdżki, tutaj chodzi o magię duchową, związaną z przekraczaniem niewidzialnych dla zwykłego człowieka barier. Nie każdy jest predysponowany do wędrowania po duchowych światach; u Rowling istnieją mugole, natomiast u Shannon mamy do czynienia ze ślepcami.

Jak na debiut literacki, Czas żniw okazał się naprawdę dobrą pozycją – może miejscami akcja się za bardzo dłużyła, cały proces sprawdzania przez Naczelnika i Nashirę mocy Paige nie został natomiast ciekawie poprowadzony, jednak to tylko drobne potknięcia. W przypadku tej powieści wszystkie zachwyty nad nią są uzasadnione, sama dołączam do grona zakochanych w serii Shannon czytelników.

Exit mobile version