Kiedy dowiedziałem się, że hit filmowy z 1996 roku będzie miał swoją kontynuację, skakałem pod niebiosa. Ucieszyłem się tym bardziej, że lubię Looney Tunes, więc i tym razem wznoszę się pod niebiosa, kiedy trzymam wydanie Blu-ray w swoich rękach.
Trochę za dużo Warnera
W rzeczywistości mija pełne pół godziny, zanim faktycznie zobaczymy Looney Tunes w filmie o Zwariowanych Melodiach. W akcie otwierającym zostajemy z Donem Cheadle’em – wybijającym się na scenie zielonego ekranu w różnych błyszczących garniturach, jako nowy złol Al-G Rhythm – by przeprowadzić nas przez gęstą mgłę ekspozycji filmowego świata Warner Bros. Bohater koszykówki LeBron James – charyzmatyczna postać, ale nie aktor, jak sam siebie deprecjonuje w filmie – jest po prostu ikoną, która ma dorównać legendzie Michaela Jordana.
Pomimo tej długiej konfiguracji, motywacje złoczyńcy są cieńsze niż spłaszczony głazem kojot. Al-G wydaje się być wszechmocnym algorytmem, ale wciąż nalega na grę w koszykówkę, aby decydować o losie wszystkich z przyczyn, które nigdy nie zostały wyjaśnione. To chyba największa bolączka filmu. Z równie niezrozumiałych przyczyn w filmie pojawiają się wszystkie postacie, jakie kiedykolwiek wystąpiły w filmach Warner Bros. Zwariowane melodie ścierają się z takimi bohaterami, jak Mad Max i Austin Powers, , jakie nie zbyt nadaj się dla dzieci. Steven Spielberg zrobił prawie ten sam najazd na skarbiec wytwórni zaledwie trzy lata temu z Ready Player One. Przynajmniej w przypadku tego filmu były solidne powody, by uwzględnić prawie wszystkie tytuły. Tutaj wydaje się to być prawie dwugodzinną reklamą HBO MAX, nowej platformy streamingowej Warnera. Co, u licha, pomyślałby Kubrick o draniach z „Mechanicznej pomarańczy” spędzających czas z Kaczorem Daffym? Z drugiej strony ma to swój urok, a Looney Tunes swoimi gagami nie przestają nas zaskakiwać.
Parę poślizgnięć
Nie wszystko jednak udało się w tym filmie. Jednym z mankamentów, ale też zaletą jest próba przedstawienia Warner Bros. i ich filmów jako jedno wielkie uniwersum. Widz tak naprawdę zbliżył się tylko odrobinę do tej idei, a na pewno mogliśmy zobaczyć więcej szalonych kompanów Królika Bugsa i to, jak stają się elementami filmów spod szyldu WB. Kolejna rzecz, która bardzo mnie zabolała, to brak Pepe Le Swąda. Ten sympatyczny skunks stał się symbolem napastowania seksualnego, jednakże od zawsze był on mieszkańcem krainy ACME i stanowił przerysowany portret typowego Francuza, tak jak Speedy Gonzalez – typowego Meksykanina. Na koniec ostatni zarzut – puchate, zdigitalizowane Animki. Wygląda to dość ekstraordynaryjnie, a lepiej było zostawić te klasyczne postacie w ich animowanej, kreskowej formie.
Cyfrowa przepustka do Warnerversum
Wydanie tego filmu na nośniku cyfrowym Blu-ray zasługuje na kilka słów uwagi. Nie jest to może najlepsze wydanie, ale też nie jest najgorsze. Mamy tutaj poza polskim dubbingiem dostępne też inne języki, w tym także angielski, hiszpański, a nawet koreański. Ponadto mamy dostępne jak zwykle sceny niewykorzystane i parę ciekawych filmików, w których bohaterowie z krainy ACME przybliżają nam świat i reguły gry w jakich się poruszają. Jednak na tym kończy się moc dodatków. Szkoda, zabrakło czegoś więcej, aczkolwiek wydanie zagraniczne zawiera podobne materiały dodatkowe.
Ogólnie rzecz biorąc, Kosmiczny mecz. Nowa era to naprawdę ciekawy, familijny film. Pomimo wielu potknięć uważam, że warto dać mu szansę, a już zwłaszcza pokazać młodszym pokoleniom, które najprawdopodobniej nie znają pierwszej części. Może po obejrzeniu najnowszego dzieła sięgną po klasykiem klasyk z 1996..
Wydanie Blu-ray Kosmiczny mecz. Nowa era to naprawdę udana pozycja i zachęcam do jej nabycia, aby w wolnych chwilach podziwiać wyczyny Le Brona oraz Animków.