Istnieje wiele produkcji, które z powodzeniem łączą w sobie cechy nawet kilku gatunków gier. Do najznamienitszych z nich należy chociażby Spellforce: Zakon Świtu, Warcraft 3 czy też seria Heroes of Might and Magic. Jednakże światło dzienne ujrzało również kilkaset nieco mniej udanych „hybryd”. W której z tych kategorii, dobra czy zła możemy umiejscowić Crush Online? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższej recenzji.
Czy to ptak?
Moja przygoda z omawianą produkcją rozpoczęła się dość nieciekawie. Fabularnie Crush Online miał opowiadać o konflikcie trzech teoretycznie odmiennych nacji. Niestety różnice pomiędzy nimi są czysto kosmetyczne. Każda z frakcji posiada ten sam zbiór postaci i profesji (dokładnie trzech: gurdiana, punishera i sainta), które jesteśmy w stanie rozwijać w identyczny sposób. Co prawda dane nam klasy bohaterów mogą posługiwać się różnymi rodzajami oręża, mimo to wybór wydaje się mało zróżnicowany.
Pomińmy już jednak kwestię tworzenia herosa i przejdźmy do właściwej rozgrywki. Ta podzielona jest na kilka różnych aktywności. Po pierwsze mamy tu do czynienia z grą przypominającą jedną z wielu azjatyckich produkcji MMORPG. Biegając naszym bohaterem pomiędzy NPC zlecającymi nam banalne zadania, ubijamy szwendające się bez celu grupy potworów, zbieramy potrzebne przedmioty i zdobywamy niezbędne doświadczenie. Można by rzec – standard. Dopiero w późniejszym etapie gra pozwala nam się nieco oczarować.
Czy samolot?
Zyskując możliwość toczenia bitew w stylu znanym z sieciowych tytułów typu MOBA, sama produkcja nabiera rumieńców. Sterowanie stworzoną przez nas postacią jest idealnie „skrojone” pod obsługę myszy i klawiatury. Wszelkiej maści umiejętności przypisane są do konkretnego skrótu klawiszowego. To samo tyczy się zmiany dzierżonej przez nas broni, którą jesteśmy w stanie „żonglować w locie”, mnożąc tym samym możliwości zadania efektownych obrażeń przeciwnikowi (warto przy tym wspomnieć, iż oręż mamy okazję ulepszać, używając ku temu specjalnych, magicznych kamieni).
Walki Player vs Player odbywają się zarówno na arenach, jak i w nieco większej skali. W Crush Online istnieje pewien element strategiczny, który poniekąd wyjaśnia nam, skąd wziął się pomysł na istnienie trzech nacji. Otóż opowiadając się po jednej ze stron, możemy wziąć udział w bitwach o konkretne terytoria. Mając w podglądzie mapę całego obszaru, jesteśmy w stanie wybrać konkretną potyczkę i spróbować wraz z innymi pobratymcami odbić nieco ziemi z rąk niemiłych nam barwą i przekonaniami (jak twierdzi ekran przy wyborze frakcji) obcych.
Do walki możemy przystąpić na dowolnym poziomie, jednakże nie łudźmy się, iż doświadczenie nie ma tutaj kompletnie żadnego znaczenia. Dużo lepiej wyekwipowany i zaznajomiony z produkcją gracz jest w stanie bardzo szybko pozamiatać nami podłogę. Powiedzmy sobie jednak szczerze, takie sytuacje mają miejsce w niemal każdym tytule MMO.
Nie, to przecież…
Niestety omawiana produkcja posiada wiele mocno uciążliwych niedoróbek. Pomijając niesamowicie puste przestrzenie, jakie przemierzamy przed większość czasu, w tle zdaje nam się słyszeć bardzo standardowy zestaw dźwięków, które potrafią niesamowicie nużyć zamiast mobilizować naszych wojów do podjęcia heroicznych czynów. Sama gra lubi się w bardziej gorących momentach permanentnie zawiesić i wrócić do pulpitu. Dałoby się jeszcze przymknąć na ten fakt oko, jednakże w momencie, w którym dowiadujemy się, iż do wykonania części zadań niezbędnym jest stoczenie kilku nieprzerwanych pojedynków, cóż… Czy trzeba mówić, jakie to niewygodne?
Dodajmy do tego jeszcze kwestię spolszczenia. Udostępniona zaraz po starcie gry polska wersja okazała się być dość niedopracowana. Pomijając kwestię kiepskich dialogów (to akurat wina pierwowzoru), brakuje chociażby tłumaczenia elementów interfejsu, który jest dużo bardziej potrzebny do cieszenia się z rozgrywki.
…sierotka Marysia
Crush Online nie byłby grą złą. Za zainteresowaniem się nią przemawia model Free to Play, w jakim została wydana. Podczas rozgrywki nie jesteśmy zmuszani do wyciągnięcia z portfela choćby złotówki. Ośmielę się również stwierdzić, iż gdyby nie szpetna oprawa, beznadziejne tło fabularne oraz częste problemy ze stabilnością mogłaby być to całkiem solidna i unikalna odskocznia od tradycyjnych potyczek prowadzonych w LoL-u, czy innym klonie Duel of the Ancients. Niestety w tym wypadku zastosowanie ma pewno dość popularne powiedzenie o tym, że prawie robi wielką różnicę.