Site icon Ostatnia Tawerna

Conan Marvelowiec – recenzja komiksu „Conan Barbarzyńca. Życie i śmierć Conana. Księga pierwsza”

Fani komiksowego Conana Barbarzyńcy nie mają ostatnimi laty na co narzekać. Kolekcja Hachette przybliża czytelnikom pierwsze przygody Cymeryjczyka. Z kolei Egmont zdążył już wydać kilka tomów późniejszych historii napisanych przez Kurta Busieka. Za sprawą tego samego wydawnictwa w Polsce pojawiły się także najnowsze dzieje, tym razem prosto od Marvela.

Nerdem jestem. Conana Barbarzyńcę lubię. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo niewielką wiedzę na jego temat posiadam. Po prostu jestem fanem pierwszego filmu z brawurową kreacją Arnolda Schwarzeneggera. Pamiętam także o sequelu: Conanie niszczycielu i reboocie serii z Jasonem Momoa – Conan Barbarzyńca 3D, choć tutaj może lepiej byłoby wyprzeć ich istnienie. Jednocześnie oryginalne opowiadania Roberta Howarda o Cymeryjczyku wciąż leżą na kupce wstydu, a wymienione wcześniej komiksowe adaptacje/kontynuacje/wariacje na temat zawsze znajdowały się poza zasięgiem moich zainteresowań. Wystarczy już pisania o mnie (choć mógłbym jeszcze długo). Ten rozwleczony wstęp służy temu, by ukazać, że recenzja jest z perspektywy conanowego laika. Ponowne przejęcie praw do tej postaci przez Dom Pomysłów i restart komiksowej serii stanowi idealny moment, by przekonać się, czy osoby nieobeznane z tematem (czyli m.in. ja) odnajdą w lekturze przyjemność.

Toporem po mapie

Do sięgnięcia po ten tytuł przekonało mnie przede wszystkim nazwisko scenarzysty: Jasona Aarona. W Marvelu zdążył już poszaleć, m.in. w tytułach z Thorem (to on przyznał Mjollnira Jane). Ja natomiast cenię go szczególnie za Skalp od Vertigo, czyli jeden z najlepszych kryminałów komiksowych, jakie znam. Czy jego Conan jest równie ciekawy? A i owszem. Scenarzysta nie wymyśla bowiem barbarzyńskiego topora na nowo. Konwencja heroic fantasy jest utrzymana i próżno tu szukać eksperymentów fabularnych. Zamiast tego Aaron przerzuca czytelnika przez różne okresy z życia wojownika. W ten sposób prezentowane są historie zarówno z czasów młodzieńczych postaci, jak i z lat o wiele późniejszych, w których został już królem. Wszystko splecione klamrą, w której pewna nikczemna wiedźma próbuje poświęcić Cymeryjczyka na ołtarzu ofiarnym boga Razazela.

Ten brak chronologii ma wiele pozytywów. Fabuła nie musi się skupiać na tym, dlaczego Conan znalazł się w danym miejscu, tylko od razu przechodzi do konkretów. A wśród nich wymienić można spotkanie z Piktami, których barbarzyńca uważa najpierw za dzikusów, by potem okazać im szacunek. Czyżby była to swoista polemika z rasizmem Howarda? Z kolei przeprawa przez Morze Południowe udowadnia, że prawdziwy twardziel jest w stanie sam obsługiwać okręt żaglowy, walcząc jednocześnie z hordami mackowych pomiotów. Moje serce najbardziej skradła historia o królu Conanie, którego toczy tajemnicza choroba spowodowana nudą panowania (czyżby depresja?). Lekarstwem okazuje się przywdzianie maski i nocne eskapady w celu zwalczania lokalnych rzezimieszków, czym przypomina hyborejskiego Punishera. A jakby było mało epicko, to w tym wszystkim pomaga mu lew.

Conan Hardy

Jeśli ktoś oczekuje, że główny bohater będzie hardym, szorstkim, walecznym i upartym bucem, który niepozbawiony jest jednak sprytu, przebiegłości, ale i honoru, to to właśnie dostanie. Zdawałoby się, że taka konstrukcja postaci jest przestarzała, że dzisiejsi herosi są bardzo daleko od bycia samcami alfa (wystarczy spojrzeć, jakie ciepłe i skupione na pozytywnych wartościach role filmowe dobiera Dwayne „The Rock” Johnson). Jednak Conan to Conan. Taki właśnie powinien być. I chwała Aaronowi za to, że i tutaj obyło się bez eksperymentów.

Warto też nadmienić, że fabuła jest bardzo conanocentryczna. Poza wiedźmą i towarzyszącymi jej dziećmi wszystkie pozostałe postacie są jedynie tłem dla poczynań barbarzyńcy. Ten brak bohaterów drugoplanowych podkreślony jest wręcz tym, że prawie nikt inny nie pojawia się w komiksie z imienia.

Kwadratura szczęki

Szczęka Conana jest odpowiednio kwadratowa, mięśnie prężne, nagie i wszechobecne. Wszystko idealnie wpisuje się w męskie power fantasy. Odpowiedzialny za większość rysunków Mahmud Asrar operuje raczej standardową kreską, ale jest to wysoki poziom rzemieślnictwa. Wcielenia barbarzyńcy na przestrzeni wielu lat są od siebie odpowiednio odróżnialne. Widać też, że artyście przyjemność sprawia rysowanie scen akcji, które są jasne i czytelne. I krwawe, choć bez przesadnego epatowania stylistyką gore. Muszę jednak przyznać, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką liczbą wywalonych na wierzch języków – widać Asrar bardzo lubi ten motyw.

Oprawa graficzna Conana jest zatem w porządku. Aczkolwiek mam jeden problem. Zeszyt czwarty zilustrował Gerardo Zaffino (znanu u nas m.in. z Legion. Kroniki) i zdeklasował swojego poprzednika. Jego kreska bardziej rzuca się w oczy, jest surowsza, mroczniejsza i dziksza. Aż szkoda, że całość nie powstała w tym stylu.

Wydanie jest standardowe. Miękka okładka, palcolubny kredowy papier, galeria okładek na końcu. Podoba mi za to zaczynanie każdej historii od zaznaczenia jej na mapie. Mała rzecz, a daje lepsze pojęcie o erze hyborejskiej.

Siekać, rąbać i kupować

Polski czytelnik znajdzie na rynku fantasy odważniejsze fabularnie (Coda), bardziej ironiczne i samoświadome (Ralph Azham) czy ciekawsze stylistycznie (Head Lopper). A mimo to i tak warto sięgnąć po Conana od Marvela, by przypomnieć sobie smak klasycznej heroic fantasy. Czekam z niecierpliwością na drugi tom i zakończenie historii.

Nasza ocena: 7/10

Klasyka. Znakomicie zrealizowana. Conan, mimo upływu lat, jest w świetnej formie.

Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 8/10
Warstwa wizualna: 8/10
Wydanie: 7/10
Exit mobile version