…a przynajmniej poczytam o tym w cyklu Highlander Karen Marie Moning. Serii, której w naszym kraju nie uraczymy, chociaż powiązaną z nią Fever (albo: Kroniki Mac O’Connor) próbował wydać MAG (Mroczne szaleństwo, Krwawe szaleństwo, Szaleństwo elfów). Oba te cykle łączą: mniejsza lub większa obecność fae, magia, jak i super przystojni i kochający mężczyźni, najczęściej Szkoci.
Ważnym elementem fabularnym w Highlanderze są na dodatek podróże w czasie – chociaż nie występują we wszystkich jej częściach, żeby było ciekawiej. Poza tym każda z budujących tę serię powieści została poświęcona innym bohaterom i bohaterkom, powiązanym ze sobą w najróżniejszy i nieraz magiczny sposób. Żeby było łatwiej, prościej i czytelniej, niektórzy protagoniści z Highalndera stają się również ważnymi personami w Fever.
Dla porządku dodam jeszcze, że Fever nie została u nas zbyt dobrze przyjęta, między innymi przez słabe tłumaczenie, mogące spokojnie stawać w szranki z tragicznie wręcz przełożonym True Blood Charlaine Harris (też od MAG-a), jak i nie do końca umotywowane użycie słowa „elfy” w tytule trzeciej części – sugerujące pojawienie się w powieściach rasy, której w nich… nie ma. Niemieckojęzyczne wydania też zaliczyły podobną wtopę, sugerując, że jeden z bohaterów to wampir – tymczasem Moning wciąż nie powiedziała swoim czytelniczkom, czym jest owa postać, poza tym, że na pewno nie wampirem.
Karen Marie Moning (KMM) nie należy do pisarek szalenie popularnych na Zachodzie, ale także nie jest wcale taką nieznaną personą – Highalnder liczy sobie w końcu osiem tomów, a Fever ma ich wydanych dziesięć i zapowiedziany jedenasty. Ale też nie tworzy ona książek dla szerokiej publiczności – jej grupą odbiorczą są zdecydowanie dorosłe czytelniczki, jakie nie stronią od erotyki z fantastycznym sznytem, a po powieści z roznegliżowanymi Szkotami na okładkach sięgają chętnie, często i gęsto. Przede wszystkim to książki rozrywkowe, miłe, lekkie romansidła, które miejscami za mocno polegają na schematach tego gatunku (romansów ze Szkockimi wojownikami). Czyli dokładnie takie, do jakich czytania nie przyzna się za wiele czytelniczek, ponieważ to wstyd, a te nieliczne będą radośnie i bez najmniejszego skrępowania, z wypiekami na twarzy czytać kilkustronicowe sceny erotyczne w środkach komunikacji miejskiej.
W sumie dobrze, że Highlander nie ma obrazków.
Och, ci Szkoci!
Cała seria należy do gatunku „romansu ze Szkotami i podróżami w czasie” – wiem naturalnie, że oficjalnie podobna klasyfikacja nie istnieje, jednak biorąc pod uwagę: (1) liczbę takich fabuł, (2) ich niesłabnącą popularność, a także (3) obecną w kulturze fetyszyzację Szkotów i (4) wystandaryzowanie okładek (nagie klaty!), możemy spokojnie pogodzić się z myślą, że ten trend istniał, istnieje, szybko nie umrze. A także zaakceptować to, że wielu księgarzy i bibliotekarzy wręcz wypełnia nimi całe półki, jak nie regały. W tym morzu propozycji seria KMM wyróżnia się nieco wariackimi, nieprawdopodobnymi i zabawnymi historiami z dużą dozą erotyki, które to sceny autorka pisze na tyle sprawnie, że gdy w konkursie na najpopularniejszego bohatera (The Alpha Alternative) obiecała fanom, iż jeśli zwycięży, to stworzy scenę erotyczną z punktu widzenia głównego bohatera Fever, jej przeciwniczka – Ilona Andrews – namawiała swoich fanów i fanki, aby głosowali na Moning, bo… sama chciała przeczytać ten fragment.
KMM ma wspaniały dar tworzenia bohaterów, którzy z jednej strony są bardzo standardowi jak na romans – wielcy, silni, męsko-męscy, dzielni i tak dalej – ale jednocześnie dorzuca im dostateczną liczbę cech wykraczających poza schemat, aby nie doprowadzać czytelniczek do zbytniego wywracania oczami. Jej panowie okazują się bowiem zazwyczaj dumni, uczuciowo nieporadni oraz uparci jak osły w swoim dążeniu do/uciekaniu od partnerki (zależnie od książki). Jak urodzony w klanie berserkerów Grimm, unikający jedynej kobiety, którą kiedykolwiek kochał, „dla jej własnego bezpieczeństwa”. Żeby on zszedł się ze swoją lubą, wtrącić się musiał tatuś dziewczyny, bohater zresztą również wspaniały. Główni Romeowie KMM bywają także opiekuńczy, zdolni do poświęceń wykraczających poza świat rzeczywisty. Dageus z The Dark Highalndera, jeden z bliźniaków MacKeltarów, którzy pojawią się również w Fever, wziął na siebie klątwę magicznych kamieni podarowanych ludziom przez rasę fae, Tuatha Dé Danann, a wszystko po to, aby uratować brata. Bywają również knujący i przebiegli, jak Adam, przedstawiciel wcześniej wspomnianych fae, chwilowo pozbawiony za obrazę majestatu magii oraz nieśmiertelności, spotka na swojej drodze kobietę, dla której gotów będzie poświęcić wszystko w The Immortal Highlander. Wszyscy, naturalnie, są przystojni tą charakterystycznie wojowniczą, surową urodą, jaka u każdej przedstawicielki płci przeciwnej powoduje pożądanie oraz tęsknotę za macierzyństwem. Najbardziej samoświadomym fragmentem tego bardzo przerysowanego schematu romansowego bohatera jest bodaj scena w Kiss of the Highlander, gdzie nasz protagonista nie może nawet przymierzyć spodni, aby ekspedientki nie próbowały mu wleźć do przebieralni, czy nie podglądały go przez kamery bezpieczeństwa.
A ich partnerki?
Początkowo dużo gorzej wypadają bohaterki – zwłaszcza Adrienne z Beyond the Highland Mist, wysłana w przeszłość przez fae, aby stać się nieosiągalną miłością dla jednego z lairdów – legendarnego wojownika i uwodziciela (a jakże) – Hawka. Dziewczyna jest niestety stereotypowo piękna, urocza i kusząca, a jej ciągłe „nie”, chociaż nawet nieźle umotywowane, służy tylko budowaniu erotycznego napięcia. Przyznam, że na tej części dość mocno zgrzytałam zębami, mając wrażenie, że trzymam w rękach kolejną reprodukcję romansowych kalk. Ileż można? Na szczęście dużo rekompensuje tutaj humor sytuacyjny. Adrienne, trafiając do przeszłości przez magiczne sztuczki Adama, ląduje na kolanach dość obleśnego jegomościa, który na mocy królewskiego dekretu miał wydać swoją córkę za mąż za Hawka. Ale że bogowie zesłali mu o wiele lepszą pannę młodą niż jego córka, to na ślubnym kobiercu, chcąc czy nie, ląduje w jej miejsce Adrienne. Na tym, na którym jej przyszły mąż nawet się nie pojawił, a wysłał kumpla, aby się z nią ożenił przez pełnomocnika. Sam był zbyt pijany z nieszczęścia, że król mu kazał związać się z kimś obcym. Innym czynnikiem rekompensującym dość dużą schematyczność tego otwierającego cykl tomu są sceny erotyczne. A te ostatnie okazją się… satysfakcjonujące.
Jilian z How to Tame a Highland Warrior, czyli drugiego tomu, ma już zdecydowanie więcej oleju w głowie, ale to po tatusiu. Dziewczyna nie daje się zbić z tropu nawet wyjątkowo dziwnym sposobem na znalezienie jej narzeczonego, który wymyślił rodziciel. Moją ulubienicą wśród wszystkich heroin jest jednak Gwen z Kiss of the Highlander, była doktorantka fizyki, która, gdy zorientowała się, nad czym tak naprawdę pracuje w ramach projektu naukowego, zniszczyła wyniki swoich badań i zwiała, przerażona całym projektem. Na początku powieści, znudzona życiem agentki ubezpieczeniowej, jedzie na wycieczkę do Szkocji, gdzie wybudza pogrążonego od pięciuset lat w magicznym śnie lairda. W pewnym momencie ona ląduje w XV wieku, on o niej zapomina i mamy fantastyczną komedię pomyłek z kulminacyjną sceną zamknięcia jaśnie pana w kiblu. Na drugim miejscu znajduje się Chloe, „lekko” szalona kustosz muzeum, która za nic nie pozwoli niszczyć drogocennych manuskryptów. Swoją przyszłą miłość poznaje, gdy próbuje pod nieobecność mecenasa muzeum wyciągnąć cenną księgę spod jego łóżka, znajdując przy tym opakowanie po prezerwatywach dużego rozmiaru, co prowadzi ją do kilku złośliwych uwag na temat kompensacji. Co, naturalnie, kończy się tym, że właściciel mieszkania do siebie wraca i wita go widok wypiętego damskiego tyłka. Zresztą Chloe ma na swoim koncie najbardziej nieporadne wyznanie miłości w całej serii.
Rrrromans
Highlandery to romanse z wyraźnie obecną erotyką, czternasto-, piętnasto- i szesnastowiecznymi druidami, fae, magią oraz podróżami w czasie. Nie są to powieści ani równe, ani niestety kontestujące schematy swojego gatunku, jednak wciąż stanowią całkiem niezłe źródło dobrej zabawy oraz czytelniczej przyjemności. Ale też nie powinno się za wiele od nich wymagać – były wyraźnie pisane jako książki rozrywkowe, proste w swojej konstrukcji, wykorzystujące to wciąż tkwiące w nas pragnienie obcowania wciąż i wciąż z tymi samymi historiami, ale opowiadanymi za każdym razem nieco inaczej. Karen Marie Moning to potrafi, na dodatek wspaniale wszystko przyprawia erotyką, tworząc niezłą rozrywkę dla dorosłych czytelniczek.
Seria Highlander to:
- Beyond the Highland Mist
- To Tame a Highland Warrior
- The Highlander’s Touch
- Kiss of the Highlander
- The Dark Highlander
- The Immortal Highlander
- Spell of the Highlander
- Into the Dreaming
Inne artykuły z miesiąca tematycznego:
„Elseworlds” – komiksowe lekcje historii
Historyczna narracja z DC’s Legends of Tomorrow
TOP 5 książek o podróżach w czasie
Jak żyć? Kilka refleksji wokół czasu i serialu „Outlander”
Niebezpieczeństwa czyhające na filmowych podróżników w czasie
W pętli czasu – los, którego nie da się odmienić
Historyczne postacie, które powinna spotkać Trzynasta Doktor
To tragiczne, że te książki nigdy na Polski nie zostały przetłumaczone 🙁
Z drugiej strony, pewnie wydaliby to w Amberze, z okładkami romansu historycznego i takie biedne bibliotekarki jak ja musiałyby potem tłumaczyć zmieszanym czytelniczkom, co się właśnie zadziało 😀