Site icon Ostatnia Tawerna

Co „Wiedźmin” musi poprawić na drugi sezon?

Drugi sezon netfliksowego Wiedźmina zbliża się wielkimi krokami. Co twórcy powinni zrobić lepiej, by stworzyć dzieło przewyższające swego poprzednika?

UWAGA! Tekst zawiera spoilery z pierwszego sezonu serialu Wiedźmin od Netfliksa. Jeśli jeszcze nie widzieliście tej produkcji i nie chcecie sobie psuć seansu, wstrzymajcie się z czytaniem artykułu do czasu nadrobienia widowiska.

Nie da się ukryć, iż wiedźmińskie uniwersum stało się fenomenem na skalę światową. Niebanalny kunszt Andrzeja Sapkowskiego zaowocował niezwykle klimatycznym światem, a wybitna praca CD Projekt RED rozpropagowała go na cały glob, zakorzeniając się w sercach milionów fanów. Nie dziwota więc, że co rusz powstają nowe projekty głęboko zakorzenione w klimatach łowców potworów. Głośny serial produkcji Netfliksa spróbował ugryźć sobie co nieco z tegoż napompowanego tortu, co wyszło dość nijako. Owszem, większość ocen na serwisach traktujących o filmach jest pozytywna, jednak niestety nie można mówić tu o hicie. To całkiem porządna produkcja cierpiąca na swoje problemy, które jednych rażą bardziej, innych mniej. Wielkimi krokami zbliża się drugi sezon serialowej historii Geralta, a na konferencji odbywającej się w ramach Television Critics Association Summer Press Tour, Lauren Schmidt Hissrich zdradziła, że musi się on okazać prawdziwym hitem, aby można było liczyć na trzeci sezon. Spoglądając wstecz, zastanówmy się, co nie zagrało poprzednim razem i jakie błędy powinny zostać poprawione, aby ta historia nie zakończyła się końcem tego roku.

Waść machasz jak cepem

Źródło: Netflix

Zacznijmy od elementu, który jest o tyle problematyczny, że wielu uważa go jednak za najlepszą część serialu. Choreografia walk spotkała się z bardzo ciepłym odbiorem krytyków. Znamienne jest, że w ocenach często pojawiały się zestawienia z bataliami ukazanymi w Grze o tron, które przy wyczynach łowcy potworów były przyrównywane do „bójki pijaków pod barem” czy po prostu określane jako „okropne”. Mimo to można napotkać stwierdzenia, że wcale nie jest tak kolorowo. Ba! Sam nawet spotkałem się z opinią, iż potyczka Białego Wilka z kompanami Renfri była tak sztuczna i beznadziejna, że nie da się na nią w ogóle patrzeć. Co w takim razie należy poprawić, żeby te narzekania nie powtórzyły się? Nic. Być może wymachiwanie mieczem przez wychowanka Vesemira rzeczywiście jest zbyt dynamiczne i perfekcyjne jak na faktyczne możliwości człowieka, ale na litość, przecież to wiedźmin! Mutant! To oczywiste, że taki jegomość wyraźnie przewyższa umiejętnościami bojowymi nawet najwybitniejszych zjadaczy podpłomyków.

Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno

Źródło: Netflix

Inaczej ma się sprawa ze stroną wizualną. Owszem, jest również chwalona przez wielu, jednak w tym przypadku znajdujemy już problemy, które wyraźnie wymagają poprawy. Należy tu zdecydowanie pominąć kwestię doboru aktorów, zwłaszcza tych kompletnie odbiegających aparycją od literackich pierwowzorów. Netfliksowy Wiedźmin nie jest wszak adaptacją, a dziełem tworzonym na podstawie prozy Sapkowskiego, a zatem różnice są rzeczą oczywistą. Niezależnie jednak od dokonanych wyborów, są rzeczy, które zdecydowanie można traktować jako straszliwą porażkę. Najbardziej znanym problemem są oczywiście niesławne nilfgaardzkie zbroje. Brzydkie, pomarszczone, bez jakiegokolwiek kunsztu były czymś, co raziło już w zapowiedziach. Zresztą, jeśli ludzie do samej premiery łudzą się, że jest to ubiór potrzebny do prób lub CGI, a prawdziwy pancerz okaże się przynajmniej akceptowalny, to jednak coś świadczy o tym pomyśle. Na szczęście zdjęcia z planu drugiego sezonu wskazują na to, że najeźdźcy z południa w końcu zainwestowali w żelazka i będą prezentować się całkiem przyzwoicie.

Smok… Cóż, pomylenie majestatycznego, złotego gada z wychudzoną, mizerną wiwerną, zwłaszcza w uniwersum poświęcającym bardzo dużo uwagi rozróżnianiu wszelakiej maści potworów, to rzecz tak karygodna, że nie ma się co nad nią wiele rozwodzić. Miejmy nadzieję, że przed rozpoczęciem zdjęć twórcy lepiej przyłożyli się do lektury bestiariuszy i innych pozycji z wiedźmińskiej biblioteczki.

O ile Villentretenmerth był dla wszystkich pomyłką nie mniejszą niż aparycja frontalnych sił Nilfgaardu, mnie ugodziła prosto w serce inna rzecz. Wśród znajomych jestem znany z tego, że darzę naprawdę wielką sympatią krasnoludy, dlatego ich pojawienie się w serialu było przeze mnie tak bardzo wyczekiwane, jak bardzo okazały się rozczarowaniem. Dość powiedzieć, że najbliżsi mojemu ideałowi są Gimli i król Dain z ekranizacji dzieł Tolkiena, choć i tak jeszcze bym ich wzbogacił, więc ujrzenie aktorów z niskorosłością odzianych po prostu w ubrania na modłę ludzką było dla mnie czymś potwornym. Nie zrozumcie mnie źle, cenię aktorów dotkniętych karłowatością, wszak trudno wyobrazić sobie obecną kinematografię bez Petera Dinklage’a, oraz mam problem ze znalezieniem słabej roli w filmografii Warwicka Davisa, jednak umiejscowienie takich aktorów bez jakiejkolwiek charakteryzacji w roli tak specyficznej rasy jest po prostu przesadnym i bezczelnym pójściem na łatwiznę. Przykład Ginarrbrika z ekranizacji Opowieści z Narnii, w którego wcielił się niskorosły Kiran Shah, pokazuje, że wcale nie trzeba wiele, by uzyskać całkiem sugestywny efekt, nie wspominając już o tym, jak dobrze wygląda to w Hobbicie Petera Jacksona. Wielka szkoda, bo Jeremy Crawford wywiązuje się z odgrywania Yarpena Zigrina fenomenalnie i bardzo chciałbym zobaczyć go w pełnym krasnoludzkim rynsztunku, wygłaszającego swoje rubaszne i grubiańskie teksty. Niestety, ekipa brodaczy wygląda, jakby brakło funduszy na dopieszczenie ich postaci, a terminy goniły. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w drugim sezonie krzepka rasa nie zostanie potraktowana po macoszemu.

A teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu

Źródło: Netflix

Przyznać muszę, że pokręcenie chronologii wydarzeń było dość ryzykownym zagraniem. Osobiście potrafiłem połapać się w tym miszmaszu scen i chyba jestem w stanie pojąć, jaka decyzja artystyczna za tym stała, lecz w pełni rozumiem tych, którzy mogli się w tym wszystkim pogubić. Pomijając jednak ten aspekt, już od pierwszego odcinka miałem spory problem z prędkością akcji. Upchnięcie wątku Renfri w jeden odcinek zaburza jego odbiór, w sposób niewystarczający prezentując bohaterkę i zmianę w nastawieniu miejscowych do białowłosego. Przyznam szczerze – w tym momencie uznałem, że gdybym o tej ofierze przekleństwa Czarnego Słońca nie dowiedział się wcześniej z innych źródeł, mógłbym kompletnie nie zrozumieć tego wątku i odbić się od serialu już na jego wstępie. Historie ukazane na przestrzeni więcej niż jednego fragmentu produkcji pokazują, że scenarzyści jak najbardziej potrafią przedstawić je w sposób interesujący i wyczerpujący, tym bardziej razi usilne upychanie części z nich w pojedyncze odcinki. Najbardziej jednak drażni pod tym względem wątek poznania się Białego Wilka z posiadaczką fiołkowych oczu, będąc jednym z najbardziej wymuszonych zwrotów fabularnych, z jakimi miałem do czynienia. Czemu nagle wiedźmin szuka panaceum na bezsenność, skoro ani razu wcześniej problem ten nie został wspomniany czy nawet, chociażby zasugerowany? Skąd wiedza, że tak cenna rzecz, jak dzban z dżinem, leży sobie ot, tak w byle jeziorku i nikt się nią nie interesuje? Nic wcześniej (ani później, biorąc pod uwagę pogmatwaną chronologię) kompletnie nie prowadziło do tego momentu, przez co cały odcinek wygląda jak nieprzemyślanie stworzony wyłącznie tylko po to, żeby połączyć w parę czarodziejkę z wiedźminem. Zrównoważenie tempa i większa dbałość o klarowność wydarzeń to zdecydowanie coś, co życzyłbym sobie zobaczyć w drugim sezonie, nawet jeśli odbiegałoby to od książkowego pierwowzoru.

Serial o Geralcie z Rivii wyraźnie pokazał, że drzemie w nim olbrzymi potencjał i ma wielkie szanse na stanie się tworem fenomenalnym, aczkolwiek widać po nim również, że jest nad czym pracować, by faktycznie tytułować się hitem. Czy lekcje zostaną odrobione przy kontynuacji przygód łowcy potworów? Dowiemy się niebawem, bo już w grudniu.

Exit mobile version