Site icon Ostatnia Tawerna

Chwała niech będzie Buddzie – recenzja komiksu „Kowboj z Szaolin. Szwedzki bufet”, t. 2

Nie wiadomo, skąd się wzięła żaba na skalistej, wysuszonej ziemi, upstrzonej nędznymi kępkami krzaków i pustymi puszkami. Jednak w świecie komiksu wszystko jest możliwe. Tak samo jak to, że facet w czerwonej koszuli i trampkach wydostaje się z wnętrza ziemi razem ze swoją śmiercionośną, ale jakże nieporęczną bronią. Geof Darrow stworzył postać Kowboja, w sposób ewidentny czerpiąc z ikonicznych już ról Johna Wayne’a (ale dla spotęgowania ironii narysował go szerszego w pasie o jakieś 30 cm) i zamiast rewolwerów dodał mu bardziej współczesną broń, inspirowaną slasherami. Kowboj z Szaolin. Szwedzki bufet to prawdziwa jazda bez trzymanki. Gotowi?

Facet z nadwagą balansuje na jednej nodze, rozpryskując trampkiem posokę wytatuowanych zombiaków. W ręce trzyma długaśny kij. Na obu końcach badyla jakimś sposobem umieszczone są dwie solidne piły. Spod buta gościa ucieka zielona żaba (to pewnie buczek południowoafrykański). Jak myślicie? Czyżby było tam mydło i powidło, czyli dla każdego coś (nie)miłego?

Darrow pełnymi garściami czerpie z popkultury oraz różnych horrorów. Czego tam nie ma – zombiaki, czaszki, tatuaże, ucięte nogi, robactwo, mózgi, kości, piły, śmieci (głównie butelki i puszki po niezdrowych napojach), asfaltowe drogi, martwe zwierzęta, napisy na skałach, FujTube i telefony komórkowe z poprzedniego dwudziestolecia. To sugeruje, że mamy do czynienia z jakąś postapokaliptyczną wersją naszego świata. Wszystko doprawione odrobiną azjatyckiej kultury, ale to tak dla smaczku.

Muszę przyznać, że uśmiałam się, czytając (napisany bardzo drobnym drukiem) napakowany informacjami wstęp, który – gdyby go rozbudować – starczyłby pewnie na grubą tradycyjną książkę. Ten tekst wprowadza nas w straszny, ale groteskowy świat, w którym przyszło żyć Kowbojowi.

Następnie przez liczne strony podróżujemy z bohaterem, oganiając się piłami na drążku od niezliczonych wstrętnych postaci z wyschniętymi kończynami. Wszyscy są nadzy, pełza po nich robactwo, co im wcale nie przeszkadza. Rysunki są tak sugestywne, że wręcz słychać obrzydliwe odgłosy wydawane przez nieumarłych. Można też powiedzieć, że piła ma najpracowitszy dzień swojego „życia”. Autor z pewnością lubuje się w uciętych głowach, kończynach, tryskającej posoce itp. Gra konwencją, wyciska ostatnie kropelki z estetyki zombie i archetypu samotnego mściciela. Czy trafi w szerokie gusta? No cóż, nie sądzę. Czy znajdzie w Polsce nowych wielbicieli swoim Szwedzkim bufetem? Na pewno. W końcu slashery też gromadzą liczną widownię.

Jaka okładka, taka zawartość

Biorę do ręki solidne i ciężkie wydanie Kowboja z Szaolin. Co widzą moje oczy? Książka jest porządnie wydana, a okładka ma ze 3 mm grubości. Solidne szycie i gładkie kartki przekonują, że warto wydać większą kasę na to dzieło. Jeśli lubicie tę konwencję. Widać, że to uznany autor i wydawca nie poskąpił grosza. To dobrze, bo można bez wstydu postawić na półce.

„…ZZZZZZ…”, czyli o kresce

Świat przedstawiony to syf, brud i malaria. O, przepraszam, tych postaci choroby się nie imają. Czyli mamy syf, brud oraz dosadnie pokazane obrzydliwe zewłoki i takie tam. Darrow z lubością nurza nas w rozpryśniętych tętnicach i przepołowionych mózgach. Czyni to z wielką dokładnością. Każdy szczegół ma znaczenie. Żeby było ciekawiej, wiele z postaci posiada wyblakłe tatuaże, które jednak są dobrze widoczne na pociemniałych, wyschniętych ciałach o małych, cienkich penisach i obwisłych piersiach. Wszystko razem wygląda makabrycznie dla osób nieprzyzwyczajonych do takiej estetyki. Jednak sceny walki są narysowane tak epicko i widowiskowo, że szczęka opada. Opracowana przez Darrowa choreografia ruchu postaci jest naprawdę świetna.

…jeśli już musisz, giń ostatni”, czyli tekst

Cóż można powiedzieć? Komiksów zwykle nie kupujesz po to, by czytać długie, barokowe zdania. Liczy się obraz. Jednak jakieś szczątkowe dialogi zwykle są obecne. Tutaj, gdyby wziąć wszystkie obecne w komiksie słowa do kupy, zebrałoby się tego może pół strony (albo mniej). To, co w większości dostaniesz, drogi Czytel…, hm, może raczej Widzu, to coś w stylu „NNNGGGGAAA” LUB „UUUZZZANNGGG” i tym podobne. No dobra, mimo iż głównie oglądamy masakrę piłą mechaniczną, to od czasu do czasu (głównie na początku i na końcu) pojawia się kilka ludzkich słów.

Super selfik, ziom!”, czyli podsumowanie

Z pewnością nie będzie to komiks dla całej rodziny. Oj, nie. Poziom brutalności i obrzydliwości jest na wysoki, choć okraszony (na szczęście) surrealistycznym, surowym humorem i puszczaniem oczka do czytelników. Osoby, które wolą czytać o miłości, wzniosłych uczuciach i miłym zakończeniu lepiej niech nie biorą tego dzieła do ręki. Natomiast ci, którzy już znają prace Darrowa i doceniają jego dopracowane rysunki, „przymuloną” kolorystykę i wisielczy humor, będą zadowoleni. Choć mam problem z podtytułem, bowiem w przypadku zawartości nie można mówić o szwedzkim bufecie, tylko raczej o wielu kotletach schabowych, po których zjedzeniu sam możesz zamienić się w zombie. Moim skromnym zdaniem dużo dałaby jakaś bardziej skomplikowana fabuła; coś, co by posuwało akcję do przodu. Na szczęście zakończenie zaskakuje.

Niezwykle brutalne kolejne plansze sprawiają, iż ma się ochotę odłożyć tom, żeby odpocząć od tych rozwalonych kręgosłupów itp. Dość absurdalna całość sugeruje jednak, że autor puszcza oczko do oglądającego, zupełnie jakby mówił „Patrz, oburzaj się, bądź zniesmaczony. Napakowałem na ten stół, co tylko przyszło mi do głowy (pod warunkiem, że jest pokryte robakami). Spędziłem nad tym dziełem dużo czasu, więc chcę, żebyś je zapamiętał”. No i faktycznie, niektórym może się ta książka śnić po nocach. Czy jednak wysiłek włożony w narysowanie tego grubego dzieła nie ma czasem za zadanie ukrycia miałkości całej historii?

W pracy Geofa Darrowa nacisk położony jest na widowiskowe pokazanie ze szczegółami latających strzępów mózgów. Nasz Kowboj zabija wrogów setkami w mgnieniu oka. Sam przeciw wszystkim. I zwycięża, ratuje ludzi, unicestwia zombie. Wiecie, dlaczego lubimy książki z dobrym zakończeniem? Bo chcemy wiedzieć, że sprawiedliwości stanie się zadość, a złole zostaną pokonani w widowiskowym stylu, co przywróci równowagę. Tu ten schemat także rządzi, jak w dawnych westernach z Johnem Wayne’em. Aż do kilku ostatnich stron, kiedy zmienia się, można powiedzieć, w antywestern. I zostawia nas z „Ale jak to?”.

Przyszłość, jaką ją widzi Darrow, nie wygląda różowo – ludzie zmienili się w zombie, przedtem zaśmiecając swoje otoczenie i zabijając wszystko, co było żywe. Przetrwały tylko zmiennocieplne. Nieliczne ludzkie jednostki, które widzimy, są również wyprane z wyższych uczuć. Tylko jeden zbawca – Kowboj – ma dobre serce i ratuje honor ludzkości. Czy to powinno nam dać do myślenia?



Nasza ocena: 7/10

Czy Kwoboj znajdzie w Polsce nowych wielbicieli? Na pewno. W końcu slashery też gromadzą liczną widownię.

Fabuła: 4/10
Bohaterowie: 7/10
Wydanie: 10/10
Styl: 7/10
Exit mobile version