Wizja autorska
Purpurowy syntezoid zawitał do uniwersum Marvela w 1968 roku za sprawą wspólnych starań Roya Thomasa oraz edytorów Stana Lee i Johna Buscemy. Jak podaje Marvel Database przez ponad pół wieku android pojawił się w przeszło 1300 historiach. Jednakże przez cały ten okres bardzo rzadko grał pierwsze skrzypce. Wydany w oryginale w latach 2015-16 komiks Vision jest jedną z nielicznych i zarazem najdłuższą z jego solowych przygód.
Wewnątrz świata przedstawionego, Ziemi-616, Vision stworzony został przez Ultrona (arcyłotra oraz zbuntowane dzieło Hanka Pyma) na bazie robotycznego ciała pierwszej Ludzkiej Pochodni (nie mylić z członkiem Fantastycznej Czwórki) oraz wzoru fal mózgowych Wonder Mana (nie mylić z Wonder Woman). Jego celem miało być zniszczenie Avengers, lecz zbuntował się on przeciwko swojemu „ojcu” i przeszedł na ścieżkę dobra. Jak sam twierdzi, podczas swojej kariery uratował Ziemię przynajmniej trzydzieści siedem razy. W tym czasie miewał romanse oraz, jak każda postać w Marvelu, umierał i wracał z zaświatów kilkukrotnie. Wobec tak bogatego życiorysu, syntezoid w poszukiwaniu odrobiny spokoju decyduje się na założenie nowej rodziny. Choć w tym przypadku bardziej prawidłowe byłoby stwierdzenie: „złożenie”, gdyż zarówno żona – Virginia, jak i dzieci – para bliźniąt Viv i Vin, zostają stworzeni przez androida na jego własne podobieństwo.
Wizja Visiona
Zdawałoby się, że Vision modelując swoją rodzinę oraz wybierając miejsce w jakim osiądą, nie powinien mieć żadnych ograniczeń. Mógł przecież śladem Tony’ego Starka zamieszkać w willi i prowadzić luksusowe życie lub też zaszyć się gdzieś głęboko na odludziu, z dala od ciekawskich oczu. Jednakże jego marzenie okazuje się znacznie bardziej konserwatywne.
W związku z przyjęciem rządowej posady syntezoid decyduje się na osiedlenie na przedmieściach Waszyngtonu. Jego dom nie wyróżnia się niczym specjalnym wśród dziesiątków innych budynków należących do WASPów (białych Anglosasów wyznania protestanckiego). Natomiast żona i dzieci robota doskonale wpisują się w dwupokoleniowy model rodziny nuklearnej. Victoria zaprogramowana zostaje na perfekcyjną panią domu, opiekującą się domostwem i dziećmi w czasie, gdy mąż wychodzi ratować świat, chociaż jej moce są równie potężne, co małżonka. Tak samo bliźnięta Viv i Vin, którzy pomimo dostępu do niemalże nieograniczonych baz danych codziennie uczęszczają na lekcje do pobliskiego liceum. W pewnym momencie dołącza do nich także cyborg pies dopełniający pozorną idyllę.
Obraz ten przywodzi na myśl wyidealizowane rodziny znane z amerykańskich sitcomów z lat 50. pokroju Kocham Lucy. Jednakże King decydując się na takie tło, nie idzie w kierunku powieści obyczajowej, lecz pełnej groteski tragikomedii. Dążenie do „normalności” staje się nadrzędnym celem dla wszystkich członków rodziny. Visionowie partycypują w codziennych rytuałach, ponieważ inni tak robią. Najlepszym przykładem jest wspólne wyjście do restauracji. Jako, że ich ciała nie potrzebują pożywienia, kelner poproszony zostaje o wystawienie rachunku za jedzenie, które wcale nie ma być przygotowane.
Ta gra pozorów nie trwa jednak długo. Pomimo najszczerszych chęci życie rodziny bardzo szybko przeradza się w coś, co śmiało mogłoby pojawić się w kolejnym sezonie Gotowych na wszystko. Vision programując swoją rodzinę, nie założył, że otaczający ich ludzie z krwi i kości będą dalece mniej doskonali. Dlatego też syntezoidy muszą się mierzyć z wrogością oraz uprzedzeniami. Ten niespodziewany czynnik sprawia, że wykonywanie założonych schematów staje się trudniejsze i wymagające coraz to większych poświęceń. A to z kolei prowadzi do dramatu oraz konfrontacji z dawnymi przyjaciółmi z Avengers.
Wizja przeszłości
Mocną stroną dzieła Kinga jest niski próg wejścia, pomimo braku przedmowy lub jakiegokolwiek innego podsumowania dotychczasowych wydarzeń. Nie trzeba znać poprzednich historii z androidem, by czerpać z lektury przyjemność, czego sam jestem przykładem. Jednocześnie liczne retrospekcje pozwalają na lepsze zrozumienie emocji targających Visionem. Nie mamy tu sytuacji, w której scenarzysta wziął istniejącą postać i wygodnie dla siebie całkowicie zignorował jej przeszłość. Usilne dążenia androida do „normalności” przedstawiane są jako konsekwencje jego poprzedniego związku ze Scarlet Witch. Robot już wcześniej mógł się realizować jako partner i ojciec (dzieci stworzonych z magii – tak, to właśnie Marvel), choć nie trwało to długo dzięki typowym dla komiksów tragediom, konfliktom, śmierciom i zmartwychwstaniom. Życie w pełni kontrolowane dla głównego bohatera, miało stać się ucieczką od dotychczasowej niepewnej egzystencji.
Wizja artysty
Tak jak codzienność Visiona, sam komiks odbiega od ideału. Choć niewiele mu do tego brakuje, za drobny zgrzyt można uznać element wizualny. Kreska jest miękka i przyjemna, a jej najlepszym elementem są pełne wyrazu androidzkie oczy (o tyle trudne, że nie posiadające źrenic), lecz całość cechuje nadmierna zachowawczość. Jak na tak ambitny komiks, oprawa graficzna Gabriela Hernandeza Walty, odpowiedzialnego za jedenaście z dwunastu zeszytów, nie wyróżnia się szczególnie na tle „średniej marvelowej”. Mimo zalet, brakuje jej tego „czegoś”, by mogła obronić się sama. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że 7 numer zilustrował Michael Walsh, aczkolwiek dzięki temu, że odcinek ten w całości poświęcono przeszłości, to nie stanowi to większego problemu.
Podczas gdy narracja oferuje mniej standardowe zabiegi, jak zaburzona chronologia czy stosowanie licznych cytatów z Szekspira, tak jedynie pojedyncze kadry są w stanie zapaść w pamięć. Brakuje tutaj eksperymentów formalnych, odważniejszych przejść między rysunkami. Praktycznie wszystko dzieje się w prostokątach. Jeśli miało to być nawiązanie do retrostylu, to niezbyt udane. Znacznie lepiej pod tym względem wypadają kolory nałożone przez Jordie Bellaire, których ciepłe barwy idealnie wkomponowują się w klimat słonecznego przedmieścia.
Należy pochwalić Egmont za decyzję o publikacji wszystkich dwunastu zeszytów w jednym wydaniu zbiorczym. Dzięki temu historię czyta się płynnie i nie trzeba czekać na kontynuację. O ile jestem fanem miękkich okładek dla tytułów superhero, w przypadku tak dobrego komiksu aż żal że nie posiada on twardej oprawy.
Wizja ostateczna
King stworzył dzieło pełne, ambitne i satysfakcjonujące. Oferujące odważne podejście do znanego bohatera, przy tym szanujące jego historię. Wśród natłoku crossoverów i eventów, „po których nic już nie będzie takie jak wcześniej” stanowi to bardzo odświeżające lekturę. Niesamowicie budujące jest to, że w wydawnictwach takich jak Marvel (i Egmont), znajduje się nadal miejsce na historie skromne, acz poruszające.