Wiedzieliście, że pierwszy superbohater na świecie był Polakiem? Do tego wielkim patriotą. Został mianowany na rotmistrza, ale po wojnie musiał zadowolić się sierżantem. Jego historię przypomnieli Kowalczuk i Godlewski.
Szalenie podoba mi się to, co i w jaki sposób wydają Wydawnictwo 23 i Słowobraz. Prison Pit, Brom czy Rotmistrz Polonia to odważne, oryginalne projekty dla świadomego odbiorcy. Zwykle komiksy są wzbogacane o wywiady z twórcami albo wprowadzenia, które ukazują komiks w szerszym kontekście. To bardzo cieszy moje nerdowskie serduszko. Książka Kowalczuka i Godlewskiego pozwala również przyjrzeć się historii pierwszego polskiego superbohatera.
Łukasz Kowalczuk to demon networkingu i przodownik pracy. Ma swój własny imprint, organizuje konwenty (Rumia Comic Con i Szlam fest), rysuje i pisze. Z jego coraz bogatszej własnej i współautorskiej twórczości wyłania się powoli kowalczukverse. Zamieszkują je bezpretensjonalni bohaterowie i reptilianie. W Rotmistrzu Kowalczuk i Godlewski połączyli te dwa elementy z miłością do polskiego komiksu.
Historia, forma…
Książka Kowalczuka i Godlewskiego jest podzielona na trzy uzupełniające się części. To kolejno: historia Rotmistrza, komiks z jego udziałem i wreszcie jego kolejna przygoda, opisana tym razem prozą. Jak widzicie, dzieło jest niedługie, ale za to wielowymiarowe.
We wstępie znajdziecie historię pierwszego polskiego superbohatera, stworzonego przez Jana Martwickiego w 1919 roku. Tak, jest starszy od Supermana! Najpierw służył ojczyźnie jako rotmistrz, walcząc z nazistami i komunistami. Po wojnie pogodził się z tymi drugimi, przyjął stopień sierżanta i zyskał sidekicka, kujonowatego harcerza Marcina. Brzmi jak kawałek historii Polski? Dokładnie tak, tę – podaną przeze mnie w telegraficznym skrócie karierę – przedstawia Kowalczuk. Po wprowadzeniu zamieszczono jeszcze tekst Jacka Frąsia, który wspomina dzieciństwo z przygodami Rotmistrza oraz jak zaraził dwóch Łukaszów fascynacją tą postacią. Jeśli będziecie kiedyś w Sopocie, zajrzyjcie do knajpki Miejsce i popijając melonowe piwo lub świetną kawę, wypytajcie go o wspomnienia z dziecięcych polowań na kolejne komiksowe paski. Zwłaszcza że… będzie musiał wymyślać je na bieżąco. Postać i historia Rotmistrza zostały stworzone w 2010. Disclaimer znajdziecie też na Gildii. Niech was nie zrazi mistyfikacja, to wciąż na wskroś polski superbohater z krwi i kości.
Rysunkowa część Rotmistrza opowiada o tym, jak pierwszy polski superbohater – Stefan Janowski – zostaje wezwany przez ojczyznę, czyli wyciągnięty z knajpy i zmuszony do wspomożenia tajnej misji prowadzonej przez mały zespół uzdolnionych agentów. Jest wśród nich szalony naukowiec, młody idealista i starzy wyjadacze. Zagrożenie? Liczne, pokryte łuską i udające ludzi! Janowski początkowo może i wolałby cynicznie żuć gumę, ale nie przewidziano jej na stanie wyposażenia tej jednostki. Zostaje mu – naturalnie – skopanie ogoniastych tyłków. Łukasz Godlewski oddaje wszystkie te perypetie czasem bardzo klasyczną kreską, przypominającą wręcz komiks historyczny, na szczęście wzbogaconą o ekspresyjną mimikę postaci.
Wieńczące książkę opowiadanie to oczywisty hołd dla kina akcji z lat 80. i 90. Jest miejsce dla meksykańskiego boksu jak z Hellboya, helikopterów i tajemniczych wysp, eleganckich złoli i wybuchów. Humor Kowalczuka pozostaje klasyczny, ale niebanalny, pojawia się w zadziornych dialogach i nagłych zwrotach akcji.
Rotmistrz Polonia jest z jednej strony produktem tych samych fascynacji popkulturowych, co The Underhogs czy Slime Fiction. Tak wykuwa się kowalczukverse. Z drugiej (skoro już pojawiło się nazwisko Frąś), to połączenie przewrotności godnej Melona i fascynacji dokumentami historycznymi, której wierne rzeczywistości oblicze widzieliśmy w pieczołowicie faktograficznej Totalnie nie nostalgii.
… i co z tego wyszło
Myślę, że dla fanów komiksów niezależnych i niskonakładowego mainstreamu Rotmistrz Polonia to prawdziwe cudeńko. Jeśli śledzicie działania Kowalczuka, wiecie, czego się spodziewać i na pewno się nie zawiedziecie. Będzie sława i chwała pulp fiction. A co z czytelnikami jeszcze nieznającymi tej estetyki? Będzie im trochę trudniej ogarnąć tę propozycję.
Komentarze na Gildii (całe dwa) to narzekanie na cenę i uwaga, że jakieś to krótkie. Dzika Banda też chciałaby więcej, ale chwali intensywnie. Ja… oczywiście z całego serca domagam się więcej. Cieszy mnie też, że Rotmistrz Polonia nie zaginął w akcji dziesięć lat temu, bo w takiej sytuacji nie miałabym pojęcia, że istniał. Jedyne, czego faktycznie brakuje mi w tym wydaniu, to na przykład wywiad z twórcami, który przybliżyłby historię tego żartu także czytelnikowi niemającemu w zwyczaju googlowania wszystkiego.
Możliwe, że jesteśmy właśnie w takim momencie historii polskiego komiksowa, kiedy wspominamy i podsumowujemy, ponieważ dotarło do nas, jak wartościowe były niektóre pomysły, ile talentu w nie włożono. W tym kontekście książka Kowalczuka i Godlewskiego jest kolejną jaskółką naszej wiosny, jak zapowiedź serii Biblioteka Polskiego Komiksu Niezależnego Grandy. Powtórzę przy tej okazji, że ja takich rzeczy mogę czytać więcej.
Nasza ocena: 9,2/10
Historia polskiego komiksu i uzupełnienie kowalczukverse. Dla świadomego czytelnika, ale też osób kochających pulp fiction i mockumenty.Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 10/10
Styl: 9/10
Wydanie i korekta: 9/10