Podchodziłem do tego komiksu jak batpies do j(oker)eża. Z Prologiem (czyli pierwszym tomem) nie było dane mi się zapoznać. Dodatkowo już kiedyś sparzyłem się na podobnie długo wyczekiwanym klasyku – Sprawiedliwość była zaledwie poprawnym fanfikiem od Alexa Rossa. Wreszcie Knightfall to komiks z lat dziewięćdziesiątych, czyli EXXXTREMALNEJ dekady. A jednak moje uprzedzenia były błędne, bo ten Gacek dobry jest!
Na opasłe tomiszcze składa się aż dwadzieścia zeszytów. Przez większość czasu Batman musi się zmagać z konsekwencjami ucieczki złoczyńców z Azylu Arkham. A wszystko to za sprawą działającego w cieniu Bane’a, który chce sprawdzić, na co stać Mrocznego Rycerza. Przez większość czasu schemat jest ten sam, bo Batman ledwie złapie jednego uciekiniera i już musi gonić za innym. Taka powtarzalność nie stanowi problemu, bo na stronach komiksu przewija się garnitur mniej znanych przeciwników, jak Zsasz i Firefly. Pojedynki z głównymi złolami oczywiście też są i wypadają równie satysfakcjonująco. Przyjemnie jest zobaczyć, jak Bruce daje upust swojemu gniewowi za „śmierć” Jasona Todda i oklepuje buzię Jokerowi. Zdecydowaną większość swoich problemów Gacek rozwiązuje tutaj nie tyle sprytem, co… fangą w nos przeciwnika. Może to mało wyrafinowane metody, ale za to jakie skuteczne! Bardzo fajnie wypada również poboczny wątek Brzuchomówcy, który poszukując Scarface’a, musi korzystać z innych pacynek, m.in. ze skarpety z naszytymi guzikami. Sama gwiazda wieczoru, imć Bane, prezentuje się bardzo dobrze. Wiadomo, że to koks nad koksami, ale przez to, że działa głównie za kulisami i trzyma się sztywno swojego planu, to nie wypada w przegięty sposób.
Śpij słodko, nietoperzyku
Trochę zabawnie w kontekście całości wypadają utyskiwania Batmana. Samo wycieńczenie Mrocznego Rycerza poprowadzono świetnie i owszem, współczuję Bruce’owi sytuacji, w której się znalazł. Aczkolwiek co kilka stron pojawia się dymek myślowy w stylu „jestem zmęczony”. Rozumiem, dlaczego scenarzyści tak często to podkreślali i w zeszytowej formie, gdy mijał długi czas pomiędzy poszczególnymi odcinkami, pewnie było to mniej odczuwalne, ale tutaj natężenie jest tak wysokie, że niemal utożsamiałem się z Alfredem, który co rusz nakazywał paniczowi położenie się w łóżku.
Sam Bruce poprowadzony został świetnie – przymykając oko na powyższe aspekty, ciekawie jest widzieć bohatera na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego, a jednak dalej wykonującego swoje obowiązki. Wszelki znój podkreślany jest jeszcze przez kilkudniowy zarost na kwadratowej szczęce. Biedak nie ma czasu nawet się ogolić.
Mój ulubiony moment ma miejsce jednak już po urazie kręgosłupa. Pomimo bycia złamanym dosłownie i w przenośni Bruce potrafi mieć epickie momenty, jak np. podczas walki z rzezimieszkami, którą prowadzi z pokładu wózka inwalidzkiego. Dla prawdziwego superbohatera nie ma granic.
Azbat
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do tego, w jaki sposób potraktowano tutaj Jean-Paula Valleya. Możliwe, że w Prologu poświęcono mu więcej miejsca, ale przez większość czasu w tomie 2 stanowi tło, by nagle przejąć stery. Problem w tym, że wcześniej nie ma nic do powiedzenia, ani nie uczestniczy w żadnych akcjach. Dużo ciekawiej wypada, gdy przychodzi mu założyć strój Batmana. Aczkolwiek trochę szkoda, że niemal od razu zaczyna działać wbrew ustalonym regułom. Ledwie założył maskę z uszkami, a już mu odbija szajba i wpada w morderczy szał. Przy takim obrocie spraw aż dziwi, że Bruce oddał mu niemal wszystko.
It’s Batin’ time!
Nabijałem się we wstępie z ekstremalności lat dziewięćdziesiątych, ale cóż, taka właśnie ta epoka była. I ciężko o lepszy przykład niż Azraelowy Batman. Bo czegóż to w jego stroju nie ma? Rękawice z gigantycznymi szponami? Obecne! Wyrzutnia batshurikenów? Obecna! Dziesiątki kieszonek? Obecne! Kolce u nóg, które wyglądają jak odnóża insekta? Eee… Obecne! I to w krzykliwych kolorach i przegiętych proporcjach. Jednocześnie wszystko to jest na swój sposób… piękne. Jakkolwiek kiczowate by to nie było, nie można odmówić tej estetyce oryginalności.
Zguba?
Knightfall okazał się dla mnie zaskakująco dobrą pozycją. Wprawdzie wiedziałem, jak skończy się konfrontacja pomiędzy Batmanem a Banem, bo to jeden z najbardziej znanych motywów z Nietoperzem, ale droga do tego wydarzenia była interesująca i satysfakcjonująca. Warto nadmienić, że przy tak wielu zeszytach dość oczywiste są zmiany rysowników, ale przez to, że zastosowano wszędzie taką samą tonację kolorów, nie jest to odczuwalne. Czekam na więcej!
Nasza ocena: 7,8/10
Najntisy! I to dobre!Fabuła: 7/10
Oprawa graficzna: 8/10
Wydanie: 9/10