Baśnie uwielbiam między innymi za zderzenie ze sobą dwóch skrajnie różnych rzeczywistości – tej magicznej i tej zupełnie zwykłej, współczesnej. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że każda formuła kiedyś się nudzi i chociażby dlatego warto przynajmniej czasem wyjść poza pierwotne ramy czarodziejskiej opowieści w stylu urban noir fantasy. Najwyraźniej rozumie to też Bill Willingham – bo dokładnie to robi w Stronach rodzinnych.
Zanim jednak omówię główny story arc, skupię się chwilę na Sprytnym Jasiu – krótkiej historii o Jacku. Widać, że postać ta fascynuje Willinghama – bo choć z jakichś przyczyn nie odgrywa on w głównym wątku żadnej ważnej roli (przynajmniej na razie), to wciąż powraca na kartach Baśni (doczekał się też własnego spin-offu pod tytułem Jack of Fables). W szóstym tomie komiksu czytelnicy mogą się dowiedzieć, jak to największy szelma Baśniogrodu uciekł ze skarbami do Hollywood, aby założyć wytwórnię filmową Nimble Pictures i nakręcić epicką trylogię… o sobie samym. Co więcej, po raz pierwszy od początku serii odbiorca odnosi wrażenie, że tym razem plan Jacka nie tylko nie jest głupi, ale wręcz ma szansę się powieść. To nowe spojrzenie na tę postać; sprytny Baśniowiec na moment przestaje być wiecznie przegranym, w sumie nieszkodliwym cwaniakiem, lecz odsłania poważniejsze i bardziej wyrachowane oblicze.
Co się zaś tyczy tytułowych Stron rodzinnych, to wyjąwszy krótkie interludium, akcja przenosi się do magicznych krain, w których aktualnie niepodzielnie panuje Adwersarz. Oznacza to, że czytelnik tym razem nie będzie śledził poczynań ani Bigby’ego, ani Śnieżki… lecz zbiegłego Niebieskiego Chłopca. Przemierza on kolejne zaczarowane światy (tak, jest ich znacznie więcej niż jeden), gdzie sprytem i orężem pokonuje licznych wrogów. Wszystko po to, aby dostać się do miasta Calabri Anagni i tam dokonać zamachu na Adwersarza. Ponadto chciałby odnaleźć Dżepetta – ma nadzieję, że stolarz zdoła naprawić i ożywić Pinokia – oraz prawdziwego Czerwonego Kapturka. Z pozoru niewykonalne zadanie ułatwiają mu dwa potężne artefakty – magiczna peleryna i miecz migbłystalny.
O wyjątkowości Stron rodzinnych świadczy sceneria. Współczesny, docześniacki Nowy Jork pozostał gdzieś daleko, a Baśnie stały się bardziej… cóż, baśniowe. Szczególnie urzekł mnie fragment, w którym Niebieski przemierza krainę Rus, inspirowaną – nomen omen – rosyjskimi bylinami. Spotyka tam między innymi trzech służących Babie Jadze rycerzy: jutrznię, gorejące słońce i jeźdźca pod gwiazdami, wyraźnie inspirowanych tradycyjnymi bogatyriami, po czym rusza dalej na poszukiwanie pałacu carewicza Iwana.
Podoba mi się, że Bill Willingham w pełni wykorzystuje ogromny potencjał, jaki niesie ze sobą bogactwo stworzonego przezeń uniwersum i postaci. Mógłby przecież skupić się tylko na kilku wybranych bohaterach, zawęzić temat. Tymczasem Strony rodzinne pozwalają czytelnikowi przyjrzeć się bliżej Niebieskiemu Chłopcu i odkryć – niewykluczone, że z tym samym zdumieniem, jakie wyraziła jedna z komiksowych postaci – iż nie jest on tylko „fajnym gamoniem, biurowym molem książkowym”, ale także prawdziwym wojownikiem. Co więcej, śledząc jego poczynania, można wreszcie spojrzeć na główny konflikt – mam tu na myśli wojnę z Adwersarzem i wygnanie Baśniowców – od drugiej strony i spróbować zrozumieć motywację antagonisty. Powody, jakie nim kierują, nie są specjalnie zaskakujące, ale jednak ciekawe i wcale nie tak banalne, jak by się wydawało.
Drugą ważną w tym tomie postacią (która już od jakiegoś czasu nie przestaje zaskakiwać) jest książę Uroczy. Do tej pory poznaliśmy go jako niewiernego kochanka, niezłego szermierza, osobę próżną i niekoniecznie dobrego zarządcę na czasy pokoju. Willingham dalej rozbudowuje ten obraz: okazuje się, że obecny władca Baśniogrodu nie zna się na gospodarce, ekonomii i opiece społecznej – jest za to niezłym wojennym strategiem i wykazuje się niemałym sprytem w kwestiach szpiegowskich. Co może oznaczać, że zastąpienie króla Cole’a księciem Uroczym w tych okolicznościach miało sens.
Przyzwyczaiłam się już, że do „obsady” komiksu w każdym tomie dołącza ktoś nowy; Strony rodzinne nie stanowią wyjątku. Uchylę nieco rąbka tajemnicy i zdradzę, że tym razem to Królowa Śniegu (czego można się było spodziewać, skoro wcześniej pojawił się Kaj) oraz stęskniony za Bagheerą i innymi zwierzętami Mowgli.
Szósty tom baśniowych przygód ilustrowali Mark Buckingham (tradycyjnie), a także David Hahn i Lan Medina. Pewnie zauważyliście, że zwykle wybrzydzam na rysowników odpowiedzialnych za poboczne opowieści z serii. Tym razem będzie jednak nieco inaczej! Bo choć kreska Davida Hahna niespecjalnie przypadła mi do gustu (choć nie twierdzę, że nie kryje w sobie żadnego uroku), to grafiki Lana Mediny są ładne, szczegółowe i świetnie wpasowują się w klimat Baśni.
Stronny rodzinne to bardzo udany tom. Przede wszystkim przekonał mnie (bo przyznaję, miałam wcześniej co do tego wątpliwości), że Baśnie to nie tylko Bigby i Śnieżka – inne postaci i ich wątki są równie intrygujące i angażujące. Dlatego powtórzę: wielkie brawa dla twórców za rozbudowanie świata i wykorzystywanie jego potencjału. I za fakt, że robią to na tyle umiejętnie, aby się w scenariuszu nie pogubić.
PS Nie bez satysfakcji stwierdzam, że moje domysły odnośnie do tożsamości Adwersarza okazały się trafione. A wasze?